„Nie znaleźli mnie”

Choć ekshumacja lewicowego poety Federico Garcii Lorki skończyła się fiaskiem, rodziny szukające zaginionych przed ponad 70 laty walczą dalej. "Dziadek ma prawo do grobu ze swym imieniem" - mówią. W Hiszpanii trwa debata: to zabliźnianie ran czy przeciwnie, ich rozdrapywanie?

27.04.2010

Czyta się kilka minut

Mieliśmy dość ciot w Granadzie" - usłyszał Agustín Penón podczas jednej z męskich popijaw, na którą zabrał go José Rosales, znany falangista z Granady. Płacił Penón. Dzięki temu przez rok udało mu się poznać śmietankę towarzyską miasta, członków Falangi, oficjeli. Brylował w towarzystwie, dowcipny i błyskotliwy, a przede wszystkim - co stanowiło rzadkość w Hiszpanii głębokiego frankizmu lat 50. - był postrzegany jako cudzoziemiec.

O czym nie wiedzieli jego znajomi z Granady: ten turysta z USA był synem Katalończyków, którzy uciekli do Stanów na początku wojny domowej (1936-39). Penón wrócił do Hiszpanii, dręczony obsesją poznania prawdy o śmierci Federico Garcíi Lorki. Imię zamordowanego poety stanowiło tu jednak tabu. Gdy którejś nocy odważył się wznieść toast: "Za Granadę, miasto, które wydało Lorcę!" - na sali zapadła cisza. Penón musiał działać dyskretnie i choć sam był maricón (hiszp. pedał), śmiać się z opowieści o "strzale w dupę", który miał dostać Lorca.

W ciągu roku, jaki spędził w Granadzie, udało mu się zebrać ponad tysiąc stron notatek. Spłukał się na "hulaszcze" życie i wrócił statkiem do Nowego Jorku bez grosza. Ale zapisków nie opublikował - wydano je wiele lat po jego śmierci. Twierdził, że boi się narobić kłopotów swym rozmówcom. Takim jak Manolo El Comunista, który zabrał go na miejsce egzekucji Lorki. Znał je, bo jako jeniec frankistów kopał groby dla ofiar. "Pochowałem ich tu - twierdził Manolo, zarzekając się, że wcześniej nikomu o tym nie mówił. - Zaraz koło drzewa oliwnego". Ich, czyli Lorcę, dwóch anarchistów--torreadorów i nauczyciela, rozstrzelanych o świcie 19 sierpnia 1936 r.

Wąwóz masowych śmierci

Podróż z Granady do Alfacar miejskim autobusem trwa 20 minut. Pod górę, wśród skalistych wzgórz i upraw oliwek. Trudno uwierzyć, że w pobliskim wąwozie Viznar leży ok. 2500-

-3000 osób, zamordowanych podczas zbiorowych egzekucji.

Granada była miejscem szczególnie krwawych represji ze strony frankistów. Rządził nią gen. Gonzalo Queipo de Llano, który w wojennych audycjach zagrzewał do gwałtów na komunistkach i anarchistkach. Tylko między lipcem 1936 a styczniem 1937 r. zamordowano tu 3000 ludzi (w sumie ponad 12 tys.). Wśród nich "czerwonego poetę" Lorcę: choć bezpartyjny, nazywał siebie komunistą i deklarował przynależność do "partii biedaków".

Około kilometra od wąwozu, na wzniesieniu, mieści się park jego imienia; okala miejsce wskazane kiedyś przez grabarza Manolo. Ogrodzenie, kafelkowe tablice z fragmentami wierszy, opodal "źródło łez" (nazwane tak przez Arabów z Al-Andalus, bo na jego powierzchni, niczym pod wpływem niewidzialnych kropel, rozchodzą się nieustannie kręgi). "Nie wyobrażam sobie piękniejszego grobu dla poety" - powiedziała kiedyś Marguerite Yourcenar, francuska pisarka.

Przy wyjściu - rozkopana ziemia. Jeszcze parę miesięcy temu stał tu wielki namiot, chroniący przed ciekawskimi geofizyków i archeologów z uniwersytetu w Granadzie. Szukali mogiły. W ruch poszła nowoczesna technologia, w tym georadar; przekopano spory kawał ziemi. "Nie ma i nie było tu nigdy żadnych grobów" - stwierdza raport z poszukiwań. Po krętej drodze z widokiem na Sierra Nevada przemykają kolarze i biegacze. Mężczyzna, mieszkaniec Alfacar, tłumaczy: - Widzicie te trzy oliwki? Podobno jak znajdą pieniądze, mają teraz kopać przy tej pośrodku. Leży tam kamień, mówią, że zostawili go grabarze jako znak.

Prawo do grobu

- Choć było to jak kubeł zimnej wody, będę szukać dalej - mówi Nieves García. Podczas nieudanej ekshumacji szukano nie tylko szczątków Lorki, ale także jej dziadka. I dziadka Francisca Galadí. Według grabarza Manolo, leżą w jednym grobie z Lorcą.

Nauczyciel Dióscoro Galindo - dziadek 50-letniej dziś Nieves - zginął za republikańskie przekonania. Nietrudno byłoby go zidentyfikować: nie miał nogi. Nieves przechowuje jak relikwie jego zdjęcie i zegarek. - Poświęciłam na poszukiwania 14 lat - mówi. - Robię to dla mego ojca. Śmierć dziadka była tragedią, z której nigdy się nie otrząsnął. Był jedynym synem. Gdy dziadek zginął, kończył medycynę. Zostawił studia, pracował fizycznie. Jako syn "wroga", dwa lata spędził w więzieniu. Będąc starszym człowiekiem, zaczął tracić pamięć i stał się na nowo dzieckiem, mówił wiele o ojcu. Odziedziczyłam po nim ten smutek.

O możliwości ekshumacji Nieves García dowiedziała się od stowarzyszenia pamięci historycznej, które zgłosiło się do jej rodziny kilkanaście lat temu: - Nigdy nie rozmawialiśmy w domu o śmierci dziadka, to był zakazany temat. Panował strach, rodzice bali się, że "oni" wrócą. Ale wiem, że gdyby ojciec żył, właśnie tego by chciał.

Nie wszyscy krewni podzielają jej zdanie. Gdy prace już trwały, z mediami skontaktowała się siostra Nieves i ujawniła nieznany dotąd fakt: że Nieves to "przysposobiona" córka, przygarnięta przez rodzinę Galindo w dzieciństwie. Ona sama, biologiczna wnuczka Dióscora, jest przeciwna ekshumacji i nie udostępni swego DNA do identyfikacji. - Zmieniła nagle zdanie - twierdzi Nieves. - Nie wiem, dlaczego. Podobno rozmawiała z rodziną Lorki.

W głosie Nieves pojawia się niechęć: - Możliwe, że dla nich to bolesne. Ale w moim przypadku odzyskanie szczątków równa się zabliźnieniu rany, która długo zostawała otwarta.

Nieves García twierdzi, że identyfikacja nie będzie problemem, bo DNA gotowa jest dostarczyć jej druga siostra. - Robię to, co do mnie należy - dodaje. - Dziadek ma prawo do grobu ze swym imieniem.

Spór o Lorkę

Ekshumacje zbiorowych grobów z czasów wojny domowej prowadzone są od 2000 r. Najpierw zajmowały się nimi grupy wolontariuszy, skupione w stowarzyszeniach pamięci. Od 2007 r., zgodnie z Ustawą o Pamięci Historycznej, rząd ma obowiązek ich finansowania i udzielania wsparcia rodzinom, które chcą odnaleźć zaginionych.

Spór wokół ekshumacji Lorki trwa od dwóch lat. Nakazał ją słynny sędzia Sądu Najwyższego Baltasar Garzón, wszczynając w listopadzie 2008 r. śledztwo przeciw zbrodniom frankizmu. Później wycofał się z decyzji, uznając, że otwarcie grobu leży w jurysdykcji lokalnego sądu. Ekshumacji sprzeciwiali się krewni poety, ale zmienili zdanie, nie chcąc, jak mówią, stać na przeszkodzie innym rodzinom. Dziś Garzón ma kłopoty: jest oskarżony o przekroczenie uprawnień w śledztwie w sprawie zbrodni frankizmu, za co grozi mu zakaz wykonywania zawodu [patrz tekst Patrycji Bukalskiej - red.].

Orędownikiem ekshumacji Lorki jest Ian Gibson, Irlandczyk z hiszpańskim paszportem, który Lorce poświęcił, jak mówi, 45 lat życia. Groził nawet wyjazdem z Hiszpanii, gdyby władze Andaluzji nie wyraziły na nią zgody. Uważany za najwybitniejszego biografa poety, napisał o nim 10 książek. Pierwsza, o okolicznościach jego śmierci, była zakazana we frankistowskiej Hiszpanii. Ostatnia analizuje związki poety ze światem gejowskim. - Lorca należy do wszystkich, jego dzieło to nasze wspólne dziedzictwo - mówi Gibson. - Mamy prawo wiedzieć, gdzie leży. Nikt nie wymaga, żeby zabierać stamtąd kości.

Gibson przypomina, że o śmierci Lorki krąży mnóstwo pogłosek. - Będzie lepiej dla wszystkich, jeśli wreszcie dowiemy się prawdy - mówi. Wśród różnych teorii jest i taka, że w obawie przed międzynarodowym skandalem Franco kazał wykopać ciało i pochować je z tysiącami innych w Dolinie Poległych - miejscu upamiętniającym ofiary po stronie frankistów. Inna wersja głosi, że rodzina przekupiła oprawców i odzyskała ciało jeszcze w czasie wojny.

Gibson krytykuje rodzinę poety. "Twierdzą, że nie chcieli ekshumacji, bo bali się cyrku medialnego, ale swą postawą przyczynili się do podsycenia emocji" - pisał w dzienniku "El País". Jest rozgoryczony postawą decydentów: - Trzeba szukać dalej, ale nie sądzę, by władze się do tego paliły. Jeśli Partia Socjalistyczna przegra następne wybory, sprawa będzie stracona. Hiszpańska prawica nie odżegnała się nigdy od swej faszystowskiej przeszłości.

Upolityczniona debata

- Hiszpanie cierpią na fetyszyzm szczątków - mówi Laura García Lorca, bratanica poety. Urodziła się w USA. Od pięciu lat jest szefową fundacji imienia stryja. Przyznaje, że rodzina znalazła się pod "wielką presją" mediów w związku z ekshumacją, i że dużo ją kosztuje kolejna rozmowa na ten temat. - Wiele słów w tej debacie wypowiada się lekko - tłumaczy. - Mówi się, że wykopywanie szczątków pomaga leczyć rany, a przecież to sprawa subiektywna. Ekshumacja niekoniecznie musi być doświadczeniem uzdrawiającym.

Wojenna tragedia dotknęła rodzinę Lorki podwójnie: trzy dni przed śmiercią Federica został zastrzelony mąż jego siostry i burmistrz Granady, Manuel Fernández Montesinos. "Nie wrócę na tę pierd... ziemię" - powiedział ojciec Federica. Zmarł w USA, dokąd rodzina wyjechała w 1940 r. Byli przeciwni ekshumacji, ale, jak mówią, ustąpili wobec woli rodzin pozostałych ofiar. Laura: - Rozumiem ich punkt widzenia, lecz nasza perspektywa jest inna. Dlaczego mamy wyróżniać Federica, skoro jest jedną z tysięcy ofiar?

Laura Lorca uważa, że problemem jest upolitycznienie debaty. Popieranie ekshumacji stało się synonimem otwartości, sprzeciw równa się prawicowym sympatiom. - To, co robimy, nie wynika z żadnej ideologii, to sprawa rodzinna - tłumaczy. - Twórczość Federica należy do wszystkich, owszem, ale o ciele zmarłego decyduje rodzina. Debata o pamięci historycznej zrobiła wiele dobrego, pomogła przywrócić godność ofiarom wojny domowej. Ale grzebanie w grobach to dla nas brak szacunku dla zmarłych. Federico ma już grób w parku. To symboliczna mogiła wszystkich ofiar, święte miejsce o ogromnej sile. Po co je bezcześcić?

Kto zdradził?

Wsiadł do pociągu do Granady 13 czerwca 1936 r., chciał być blisko rodziny. Miasto wpadło w ręce frankistów tydzień po jego przyjeździe. Pierwsze najście na dom rodzinny miało miejsce zaraz potem. Nie chodziło tylko o Federica, na liście podejrzanych znajdowali się też jego szwagier i ojciec - właściciel ziemski, znany z liberalnych przekonań. Rodzina postanowiła, że dla Federica będzie lepiej, jeśli się ukryje. Wśród przyjaciół rodziny był ród Rosalesów, "co z tego, że falangistów, skoro przyzwoitych ludzi", jak mówili. Federico przyjaźnił się z najmłodszym z braci Rosales, Luisem, również poetą.

Obecności Federica w ich domu sprzeciwiał się José Rosales, przywódca granadyjskiej Falangi. Najnowsze badania wskazują, że to on mógł ujawnić miejsce pobytu poety.  Lorca został zaaresztowany w domu Rosalesów 16 lipca 1936 r. i zabity trzy dni później.

W swej twórczości często pisał o własnej śmierci. Np. w zbiorze "Poeta w Nowym Jorku": "Przeszukali kawiarnie, cmentarze i kościoły, otwierali beczki i szafy, zbezcześcili trzy szkielety, by wyrwać im złote zęby. Już mnie nie znaleźli. Nie znaleźli mnie? Nie. Nie znaleźli".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2010