Nie wyrośnie żaden piołun

Zgadzam się z analizą sytuacji młodego pokolenia, na której opiera się zarówno książka "Nie uderzy żaden piorun", jak i głosy pierwszych dyskutantów "Tygodnika" - Jana Sowy i Edmunda Wnuka-Lipińskiego.

18.05.2010

Czyta się kilka minut

Diagnoza od początku zdawała mi się trudna do zakwestionowania: dostrzeżenie zasadniczo złej i pogarszającej się sytuacji młodego pokolenia nie jest dziś niczym trudnym, a kontrastowe podsumowanie projektów i inicjatyw roczników 70. (dość zresztą mgliste i mało konkretne) - niczym szczególnie odkrywczym ani konstruktywnym.

Odnoszę jednak wrażenie, że prezentacja postaw młodego pokolenia dokonuje się kosztem uwagi, jaką należałoby poświęcić możliwościom samego działania. Światopoglądowe spory wypierają dyskusję o opcjach pokoleniowej aktywności (społecznej, jednostkowej, zaangażowanej etc.). Wnuk-Lipiński słusznie zwrócił uwagę na problem dystansu, jaki dzieli model "konsumenta" od "obywatela". Rzecz w tym, by nie zatrzymywać się na klasyfikacji postaw, ale skupić na działaniach, które je konstytuują.

***

Warto przytoczyć wyjątkowo symptomatyczny fragment książki "L’insurrection qui vient" (bardziej znanej pod angielskim tytułem "The Coming Insurrection"), stanowiącej zarówno swoisty manifest programowy anarchistycznej komuny z francuskiego powiatu Tarnac, jak i istotną diagnozę sytuacji, kontekstów i nastrojów młodego pokolenia w skali szerszej niż krajowa czy regionalna:

"Co nam zostaje, gdy zużywa się większość rozrywek autoryzowanych przez demokrację rynkową? Co skłoniło nas do porannego joggingu w niedzielę? Co »napędza« fanów karate, majsterkowiczów, wędkarzy, grzybiarzy? Co, jeśli nie potrzeba wypełnienia zupełnie pustego, jałowego czasu; odzyskania sił do »pracy lub kapitału zdrowotnego«? Większość zajęć rekreacyjnych mogłaby zostać łatwo odarta ze swojej absurdalności - i stać się czymś innym".

Zdaje się, że tu - w niezdolności do urzeczywistnienia powyższego postulatu - można szukać przyczyn pokoleniowej stagnacji i oportunizmu; tutaj również głos zabiera Ożarowska. Mam do jej książki wiele zastrzeżeń, ale przynajmniej jedno zjawisko opisuje znakomicie; trafnie i subtelnie: "nanibyzm" jej pokolenia też jest niejako "na niby". Postawa nazwana w ten sposób jest wyrazem niemocy, niezdolności do odarcia codziennej i "naturalnej" aktywności z absurdów narzuconych przez konkretny sposób myślenia o pracy, nauce, czasie, tożsamości i transformacji; pozostaje niejako alternatywą wobec braku alternatywy. W tym sensie jest sposobem na ukierunkowanie i spożytkowanie rzeczywistego pokoleniowego, społecznego zaangażowania, realnych wspólnotowych aspiracji. Myli się bowiem ten, kto twierdzi, że "nanibyzm" nie wymaga wysiłku - wiele temu przeczy, od "wytężonych" przecież rozmów bohaterów Ożarowskiej, ich sztucznie podtrzymywanego słowotoku, po samą narrację, sprawiającą momentami wrażenie "wysilonej". Postrzeganie bierności bohaterów jako świadomego bądź najłatwiejszego wyboru jest błędem, którego należy za wszelką cenę uniknąć; gdyż za konsumpcyjną i chwilami skrajnie cyniczną postawą kryje się już w tej chwili rzeczywisty wysiłek - a więc i szansa na pokoleniową zmianę.

Kłopot w tym, że coraz trudniej znaleźć formy aktywności "nieautoryzowanej". Z pewnością nie pozwala ich dostrzec szkoła, która - jak słusznie zwrócił uwagę Michał Zawadzki w "TP" 19/2010 - przede wszystkim zawłaszcza proces interpretacji. Najbardziej oczywista i "naturalna" przestrzeń kontaktu z młodymi ludźmi (tworzenia regionalnych projektów społecznych i kulturalnych czy działalności w ramach różnego rodzaju wolontariatów) jawi się coraz częściej jako miejsce autorytatywnej wykładni celów, sensów i tożsamości. W jakimś sensie kompromituje przez to działania tych, którzy chcieliby wykorzystać ją jako środek współpracy, pokoleniowej komunikacji i - przede wszystkim - inicjowania wspólnotowych doświadczeń. Warto byłoby postawić ryzykowną hipotezę, że dziś tego typu inicjatywy muszą przychodzić spoza szkoły i zachowywać wobec niej szczególny dystans.

Problem z przeżywaniem wspólnotowości jest oczywiście znacznie szerszy. Katarzyna Nowaczyk w "TP" 18/2010 zwróciła uwagę, że dwa wydarzenia - śmierć Jana Pawła II i katastrofa prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem - w szczególny sposób już teraz wpisały się w pamięć młodego pokolenia. Owszem, w kwietniowej tragedii tkwił wielki potencjał wspólnotowego doświadczenia; trudno jednak pozbyć się wrażenia, że zarówno politycy, jak i mainstreamowe media dołożyły starań, by to przeżycie stało się nie doświadczeniem wspólnoty, ale doświadczeniem "historii". Podobnie było w przypadku śmierci Jana Pawła II.

Chociaż dostrzegam wagę obu wydarzeń dla młodego pokolenia, obawiam się tożsamości budowanej na nich w ten sposób. Obawiam się pokolenia wyzutego z pamięci innej niż mglista, metafizyczna "pamięć narodu" - na co dzień będąca przedmiotem ironicznych i złośliwych uwag, traktowana jako punkt odniesienia tylko wtedy, gdy podważona zostaje wiarygodność rzeczywistych fundamentów społecznej tożsamości. Niestety, niełatwo liczyć na bliską debatę międzypokoleniową o pojęciach społeczeństwa, wspólnoty czy narodu, która nie zakładałaby jako oczywistej postawy bezwarunkowego szacunku dla tego ostatniego.

***

Od tego należałoby zacząć. Jakikolwiek fundament nowej tożsamości i wzór społecznej postawy mogą zostać zdyskredytowane przez medium, które je zawłaszczy, i przez proponowany równolegle model aktywności (lub przez jego brak). Trzeba zastanowić się, w jakim stopniu bierny "nanibyzm" młodego pokolenia wynika z jego cynicznego konformizmu, a w jakim jest jednak konkretnym komentarzem, wyrazem bezradności krytyka, który chce pozostać poza mechanizmami autoryzującymi krytykę. Zamiast zastanawiać się nad zaspokajaniem wspólnotowych potrzeb najmłodszych roczników, nad "przyswajalnymi" dla młodych formami instytucji i narodowego mitu, trzeba udostępnić im narzędzia budującego sprzeciwu. Bierność rodzi się bowiem nie z samego pragnienia oporu, ale z nieosiągalności tegoż.

Pozostaje mieć nadzieję, że nie jest za późno - pokolenie, które od kilku (jeśli nie od kilkunastu) lat grzęźnie w "nanibyzmie", może okazać się ostatecznie po prostu leniwe, rozbite, cyniczne i aspołeczne. Wtedy nawet pytanie o "winowajców" okaże się pozbawione sensu.

Paweł Kaczmarski (ur. 1992) jest tegorocznym maturzystą. Publikował m.in. w "Odrze" i "Twórczości".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2010