Nie dekretujmy przełomu

Realnym kosztem uznania Rosji za normalne państwo nie jest utrata statusu ofiary czy zakłamanie historii, lecz pozbawienie siebie i naszych wschodnich sąsiadów tytułu do rozwoju w strefie między Unią a Rosją. Czyli rezygnacja z szansy na modernizację.

18.05.2010

Czyta się kilka minut

Zaangażowanie administracji rosyjskiej w pomoc polskim władzom i rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej było gestem niezwykłym. Towarzyszyło temu autentyczne współczucie wielu Rosjan, którzy po raz pierwszy zobaczyli inną Polskę niż ta, która prezentowana była w oficjalnym i wrogim nam przekazie medialnym. Widok polskiej ambasady w Moskwie spowitej tysiącami kwiatów i zniczy przywodził na myśl obrazki spod amerykańskich ambasad w Europie po atakach terrorystycznych na Nowy Jork i Waszyngton.

Czas i konsekwencja

Pamiętny 11 września 2001 r. miał być bowiem początkiem odnowy sojuszu Europy z Ameryką. Stał się tymczasem początkiem gigantycznej awantury, która utrwaliła podziały polityczne i obróciła sojuszników do siebie plecami. A przecież wojska USA wyzwalały Europę, a World Trade Center nie zapadło się w wyniku błędów konstrukcyjnych...

Ten odległy przykład pokazuje, że mieszanie stanu chwilowej euforii lub żałoby z polityką prowadzi do nieporozumień, rozczarowań i jedynie wzmacnia resentymenty. Istotą wszystkich przełomów politycznych jest bowiem to, że widać je dopiero z perspektywy czasu. Sukces ich akuszerów tkwi zatem w konsekwentnej realizacji własnych celów - "jak gdyby nic się nie wydarzyło" - i w traktowaniu politycznych "zaklinaczy deszczu" jako szkodników sprawy. Pojednanie polsko--niemieckie jest wybornym przykładem, jak idea współpracy i partnerstwa zostaje obrócona w swe przeciwieństwo w wyniku pośpiesznego dekretowania "wspólnoty interesów".

Oczywiście z Rosją jest inaczej. Natura i intensywność sporu, nieprzystawalność projektów politycznych rozwijanych po obu stronach, a także wierność innemu dziedzictwu historycznemu powodują, że na jakiekolwiek realne zmiany przyjdzie nam czekać dekady. Trzeba zatem szukać szansy dla ich przyśpieszenia - ale po stronie rosyjskiej, a nie po naszej. My natomiast powinniśmy wykorzystać obecny klimat dla ukazania źródła sporów z Rosją jako zderzenia dwóch racji stanu, a nie dwóch narracji historycznych.

Wartości i polityka realna

Nie uważam "przełomu świadomościowego" z Rosją za warunek sukcesu Polski na Wschodzie. Proces ten może, ale nie musi przesądzić o wzroście pozycji Polski w Unii Europejskiej. To kwestia taktyki, a nie strategii. Lepiej wybierać się na długą drogę bez zbędnego bagażu, ale cel trzeba mieć ten sam, znać wiele tras, które do niego prowadzą, i mieć solidne buty. Przynosząca zyski polityczne i gospodarcze współpraca może odbywać się bez oparcia na prawdzie historycznej i wspólnych wartościach, tak jak obecność obu tych elementów nie musi przekładać się na rozkwit wzajemnych powiązań.

Ilustracją pierwszej reguły jest partnerstwo Rosji i Niemiec, zbudowane na zakłamaniu historii ostatnich kilkudziesięciu lat i micie założycielskim Ostpolitik Brandta. Przykładem drugiej reguły są relacje polsko-ukraińskie po "Pomarańczowej Rewolucji", a także - w coraz większym stopniu - partnerstwo Warszawy z Wilnem.

Odkładam na bok kwestię tożsamości, która stanowiła dominującą treść sporu o politykę  wschodnią niepodległej Polski. Z politycznego punktu widzenia jest ona dziś w większym stopniu źródłem inercji niż krynicą pomysłów.

Dajmy więc - jak swego czasu pisał minister Radosław Sikorski - spokój Jagiellonom i Mieroszewskiemu. Polityka wschodnia rozumiana jako zdolność Polski do efektywnego kształtowania postaw politycznych i społecznych po drugiej stronie Bugu nie wiąże się już "z być albo nie być Polski" na mapie Europy. Jest natomiast nieusuwalnym elementem polskiej racji stanu, gdyż dotyczy wyzwania modernizacji Polski i jej wschodniego sąsiedztwa.

Kluczowe słowo: modernizacja

Modernizacji, za którą nie kryje się starcie kompleksu narodu z kompleksem Europy, lecz która przełamuje bariery dla rozwoju. Oznacza wspieranie ekspansji rodzimych przedsiębiorców na rynki wschodnie, kupowania gazu po cenach nie większych niż te, które płacą zachodni kontrahenci, budowania połączeń transportowych w kraju i wpinania ich w sieci transeuropejskie czy przekształcenia uczelni wyższych w centra innowacyjności, które ze Wschodu będą importować mózgi, a eksportować technologie.

Takich projektów modernizacyjnych, które zawisły w próżni, jest wiele. Należy do nich m.in. przekopanie Mierzei Wiślanej i stworzenie szansy na rozwój Elbląga i północno-wschodniej Polski, a zarazem uniezależnienie się od Cieśniny Pilawskiej i rosyjskiego szantażu. Takim projektem jest też przywrócenie żeglugi na Odrze i połączenie jej z Dunajem w ramach projektu środkowoeuropejskiego korytarza transportowego, czyli "przyłączenia" Bałtyku do Morza Czarnego. Taka modernizacja wymaga nie mniej wysiłku i nie mniejszych bojów niż te toczone o przyznanie Planu na Rzecz Członkostwa w NATO Ukrainie i Gruzji. Przełamuje ona jednak istotną część strukturalnego monopolu Rosji na Wschodzie, który dusi rozwój tego obszaru. Polityczne i strategiczne konsekwencje jego obalenia byłyby jedynie kwestią czasu.

Pragmatyzacja i europeizacja polityki wschodniej są zatem niezbędne. Pod warunkiem, że mówimy o metodzie działania, a nie jego treści; o sposobie realizacji idei, a nie alternatywie dla polityki wspartej na fundamencie ideowym. Wiara w pragmatyzm jako polityczne panaceum jest tym samym nieporozumieniem, co wiara opinii publicznej w rządy ekspertów jako alternatywę dla rządów polityków. Problemy polityczne wymagają rozwiązań politycznych na poziomie tradycyjnej dyplomacji, a nie oddania pola technokratom z Komisji Europejskiej. Zwłaszcza gdy działamy na granicy polsko-rosyjskiej, granicy dwóch przeciwstawnych podejść do prawa i instytucji.

Pułapki nowego czasu

Odmieniana przez wszystkie przypadki europeizacja ma więc sens, gdy towarzyszą jej nowe pomysły na dokonanie korekty europejskiego mainstreamu w stosunku do Rosji. Wymaga też większej i silniejszej obecności politycznej oraz instytucjonalnej - tak w Unii, jak i w Rosji oraz w państwach objętych Partnerstwem Wschodnim. Tak przecież robią wszyscy nasi partnerzy, którzy mają ponadregionalne interesy i skrojone na ich miarę profesjonalne agendy wpływu: Niemcy na politycznym wschodzie Europy czy Francuzi na jej południu.

Dlatego przeniesienie ciężaru polskiej polityki wschodniej na teren unijny nie przyniesie korzyści. Doprowadzi jedynie do powielania sporu z początku lat 90. o to, czy silna pozycja Polski w Europie jest funkcją silnej obecności na Wschodzie, czy przeciwnie, to od zakotwiczenia w Europie zależy posłuch na Wschodzie. Polityczną konsekwencją działania na podstawie tego fałszywego dylematu może być tylko podwójna marginalizacja - na gruncie europejskim i wschodnim.

Obecna sytuacja wymaga od nas dużo dystansu. Motywowani wizją przełomu z Rosją możemy łatwo wpaść w pułapkę rezygnacji z perspektywy politycznej na rzecz skoncentrowania się na "zwykłych ludziach" - w nadziei, że w nagrodę za "pojednanie z Moskwą" Unia zrobi za nas resztę. W ten sposób zostaniemy podwykonawcami projektów rosyjsko-zachodnich z udziałem raz Ukrainy, raz Mołdowy, a kiedy indziej Gruzji czy Białorusi. W czasie, gdy nasi zachodni partnerzy będą realizować wspólne projekty energetyczne - w ramach Partnerstwa dla Modernizacji z Rosją - nam przypadnie zadanie organizacji seminariów dla młodzieży ukraińskiej o polityce energetycznej jako wypełnianie treścią projektu Partnerstwa Wschodniego.

Taki "podział ról" zadowala większość europejskich i rosyjskich elit. Natomiast pewno nie stanie się motorem rozwoju Polski i jej wschodniego sąsiedztwa. Nie stworzy też solidnego gruntu pod jakikolwiek realny i trwały przełom polityczny w relacjach z Rosją. Taki krok stanie się po prostu powodem kolejnych dyskusji, którym będziemy oddawać się raz na jakiś czas, aby racjonalizować własne błędy i zaniechania. Przedłuży spory o to, kto jest patriotą, a kto rusofobem, kto realistą, a kto romantykiem, kto jest piękny, a kto brzydki.

OLAF OSICA jest wykładowcą  Collegium Civitas i członkiem redakcji kwartalnika "Nowa Europa", stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2010