Nauka jako fanaberia

Premier ocenił projekty nowych podatków, przedstawione przez prof. Zytę Gilowską, jako realizację programu wyborczego PiS. Jeśli tak, to Prawo i Sprawiedliwość w programie wyborczym powinno jasno napisać, że inteligencja twórcza będzie grupą, której zamierza zabrać pieniądze.

14.06.2006

Czyta się kilka minut

Odbierając naukowcom, malarzom, rzeźbiarzom, pisarzom, tłumaczom, aktorom, wynalazcom, dziennikarzom, wykładowcom itd. prawo do odliczania 50 proc. kosztów uzyskania przychodów (ostatecznie ustalono, że jeszcze przez dwa lata podatnicy ci będą mogli odliczać 20 proc. kosztów), nie tylko eliminuje się przedwojenną jeszcze regulację prawną, ale radykalnie zwiększa obciążenia podatkowe inteligencji. Prof. Gilowska, traktując tę regulację jako "patologię" (!), odwołuje się do haseł egalitarnych ("wszyscy powinni płacić podatki według takich samych reguł"). Jeśli jednak chodzi wyłącznie o ujednolicenie reguł: dlaczego rząd nie wspomniał w projekcie o rekompensatach finansowych dla tej grupy (w formie podwyżek pensji), która pozostawiłaby inteligenckie zarobki na niezmienionym poziomie? Pytanie jest oczywiście retoryczne. Nie chodzi bowiem o jakieś zasady sprawiedliwości społecznej, ale o pobieranie pieniędzy od tych grup, które w ocenie polityków PiS nie wzniecą niepokojów społecznych.

W tym przypadku jednak rządzący chyba się mylą, bo zdają się nie znać nastrojów środowisk akademickich. Po 1989 r. kierowały one do kolejnych rządów apele w sprawie niedoinwestowania nauki w Polsce, co degraduje nas cywilizacyjnie i skazuje na wtórność wobec krajów, których przywódcy już wiedzą, że pozycja w dzisiejszym świecie nie zależy od krzepy fizycznej, lecz od odkryć naukowych, nowych rozwiązań technologicznych, żywotności twórczości kulturalnej oraz nowych idei w humanistyce i naukach społecznych. Apele te pozostawały bez echa, a środki - mierzone procentem PKB - malały. Skok edukacyjny, obserwowany w Polsce od momentu rozpoczęcia transformacji, jest często podawany przez rządzących jako przykład awansu cywilizacyjnego Polski, ale kolejne rządy akurat w tym przedsięwzięciu miały udział najmniejszy. Rozszerzenie oferty edukacyjnej na poziomie wyższym i radykalny wzrost liczby studentów odbywa się bowiem w sferze prywatnej i finansowany jest z już opodatkowanych dochodów ludzi, którzy chcą dać wykształcenie swoim dzieciom. Obecny rząd poszedł o krok dalej w antyrozwojowej polityce: i tak niskie wynagrodzenia naukowców postanowił obłożyć dodatkowymi obciążeniami podatkowymi.

Spotykam się niekiedy z kąśliwymi uwagami polityków, że skoro nie widać polskich noblistów, może po prostu nie warto bawić się w naukę - przecież i tak główne centra myśli naukowej są gdzie indziej. Rozumowanie to myli skutki z przyczynami. Nie dlatego brakuje nam noblistów, że Polacy są mniej rozgarnięci niż inne nacje. Wystarczy popatrzeć na spektakularne osiągnięcia naszych uczonych za granicą. Noblistów brakuje nam z trywialnie prostego powodu: w Polsce nie ma dostatecznych funduszy na badania podstawowe. Rządzący politycy nie traktują polskich uczonych jako cennego zasobu naszego kraju, tylko jako jeszcze jedną, raczej mało kłopotliwą politycznie grupę roszczeniową. Nie traktują oni rozwoju naszej nauki jako elementu racji stanu, decydującego o miejscu Polski w dzisiejszym zglobalizowanym świecie. Nie inwestują w naukę, traktując ją jako fanaberię kilkunastu tysięcy zapaleńców. Długofalowe skutki tej polityki są dramatyczne, bo obserwujemy stopniowe "odmóżdżanie" naszego kraju. Polska nie jest Mekką nauki światowej, idee tu zrodzone nie promieniują na świat, nie są znane nawet w Europie. Nauce nie sprzyja polityka kolejnych rządów wolnej Polski, a rząd Kazimierza Marcinkiewicza przejdzie do historii jako gabinet, który swoją polityką doprowadził środowiska naukowe do desperacji.

Profesorowie jakoś sobie poradzą; w najgorszym razie pewna ich część wyemigruje. Ale martwić się trzeba młodszymi pokoleniami naukowców. Jeśli dziś asystent zarabia tyle co sprzątaczka, a prof. Gilowska zabiera mu jeszcze jedną pensję rocznie, nie dziwmy się, że młodzi wykształceni Polacy będą opuszczać Polskę i wspomagać rozwój cywilizacyjny innych krajów. Czy zapatrzeni w doraźne efekty rządzący tego nie widzą? Czy nie zdają sobie sprawy, że uderzenie w inteligencję twórczą jest przyjmowaniem priorytetów zaborców ze wschodu i zachodu, którzy wiedzieli, że jest to najkrótsza droga do degradacji Polaków? Czy o to naprawdę chodzi?

Prof. EDMUND WNUK-LIPIŃSKI (ur. 1944) jest socjologiem polityki oraz wykładowcą w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2006