Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Szczyt NATO w Rydze w minionym tygodniu ukazał tę dwuznaczność bardzo wyraźnie. Choć nie miał on przynieść zasadniczych zmian, istniała obawa, aby nie stał się wstępem do dyskusji, po których podziękowanie sobie za lata współpracy będzie jedynie kwestią czasu. Problemem jest oczywiście (choć nie tylko) Afganistan [patrz teksty na stronie 6 - red.]. I to problemem podwójnym. Z jednej strony fakt, że takie państwa jak m.in. Niemcy, Francja i Włochy ograniczają się do działań na bezpiecznej północy Afganistanu, unikając ryzyka, jest niczym innym jak powiedzeniem: "To nie jest nasza wojna, nie liczcie na nas". W wyniku tego miało już zginąć kilkunastu Kanadyjczyków, którym niemieccy żołnierze odmówili wsparcia. Z drugiej strony, wysyłanie z Rygi sygnału, że od sukcesu w Afganistanie zależy przyszłość NATO, pokazuje, jak lekkomyślna jest polityczna strategia Sojuszu. Afganistan jest bowiem ilustracją problemów Paktu, a nie jego "być albo nie być". Odwrotne stawianie sprawy jest niebezpieczne. Kryzys Sojuszu nie zniknie z sukcesem misji afgańskiej, bez wątpienia natomiast porażka tej misji pogłębi poczucie frustracji.
Wysyłając zwiększony kontyngent do Afganistanu, i to bez nakładania żadnych ograniczeń odnośnie jego użycia na polu walki, Polska działa pod prąd nastrojów. To krok ryzykowny, ale wart podjęcia. Trzeba go jednak zdyskontować w dyskusji nad przyszłością NATO, którą szczyt w Rydze właśnie rozpoczął.