Nadal o przeszłości PIW-u

W PRL działał, podległy Ministerstwu Kultury, Centralny Zarząd Wydawnictw. Kierowała nim przez lata towarzyszka Helena Zatorska. Do niej należało zatwierdzanie planów wydawnictw. Skutecznie nakazywała zmniejszanie lub zwiększanie proponowanej przez wydawców wysokości nakładów.

12.10.2003

Czyta się kilka minut

Zajmowała się zarówno treścią książek, jak postawą pisarzy, od niej uzależniając wznowienia. “A czym sobie pan Słonimski zasłużył na wznowienie?". Z wielką starannością torpedowała próby wydania prac pozostającego na emigracji profesora Stanisława Kota. Wielki tom ważnych rozpraw uczonego na tematy takie jak: “Jana Kochanowskiego podróże i studia zagraniczne" czy “Polacy w Bazylei za czasów Zygmunta Augusta" mógł się ukazać w PIW-ie dopiero w roku 1987, w dwanaście lat po śmierci badacza.

Był w założeniach działalności Centralnego Zarządu cień racjonalności. Miał zapobiegać, by poza “Panem Tadeuszem" lub różnymi przekładami Szekspira czy Homera te same tytuły nie powtarzały się w różnych oficynach. Ale zajęta kontrolą polityczną Zatorska nie do końca z tym sobie radziła, i tak debiutancki, a zarazem jedyny tomik wierszy Jerzego Skolimowskiego “Siekiera i niebo" ukazał się równocześnie w Czytelniku i wydawnictwie Śląsk.

W każdy pierwszy poniedziałek miesiąca o 11.00 pani dyrektor zbierała wydawców na odprawę, nie szczędząc im połajanek. Tegoż dnia po obiedzie, już rozluźniona, odbywała konferencję prasową, podczas której łatwo przechodziła od zasadniczych ocen politycznych do dzielenia się osobistymi wrażeniami z lektur. Szczególnie lubiła opowiadać ze szczegółami kolejne powieści Magdy Szabó o kłopotach małżeństwa we wspólnym mieszkaniu dzielonym z teściową.

Pożałowałbym czasu na studia nad umysłowością Heleny Zatorskiej, gdyby nie to, że na stelażach dookoła ścian wielkiej sali leżały pojedyncze egzemplarze wszystkich książek wydanych w Polsce w ciągu minionego miesiąca. Uczestnicy spotkania mogli je oglądać z daleka przed konferencją, a po jej zakończeniu po prostu sobie zabierać. Siadałem w pobliżu upatrzonych tytułów. Wkrótce nauczyłem się rytmu mówienia Zatorskiej i po ostatnim zdaniu czyniłem z siebie i krzesła dwuczłonową rakietę. Niemal natychmiast krzesło odrywało się ode mnie, zagradzając pozostałym uczestnikom gry drogę na kilka sekund. Dzieki temu zyskiwałem przewagę jakichś czterech tomów. W ciągu paru minut atrakcje były rozchwytane, ale stelaże pozostawały nadal zapełnione. Wówczas przystępowałem do uważnego przeglądu wydawnictw. W akcie intuicji udało mi się czasem wybierać pozycje prawdziwie pasjonujące, jak “Myśl techniczna a przeciwwilgociowa ochrona budowli przemysłowych w Królestwie Polskim w pierwszej połowie XIX w.". Lektura podobnych prac pozwalała mi milczeć, gdy w towarzystwie mówiono o rzeczach powszechnie znanych, i udzielać zajmujących wiadomości, o których nikt dotąd nie słyszał. Nieoczekiwaną konsekwencją udziału w konferencjach Zatorskiej był fakt, że rewidujący zimą ’72 moje mieszkanie ubecy poczuli się zobowiązani do wyjaśnienia: “To trwa tak długo, bo ma pan wydawnictwa, z którymi dotąd nigdy się nie zetknęliśmy". To wielogodzinne zapoznawanie się z realnym dorobkiem wydawniczym Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej znużyło ich do tego stopnia, że mając w ręku gruby maszynopis Leszka Kołakowskiego rzucili nań okiem i odłożyli do rzeczy równie niewartych ich zainteresowania, jak “Podręcznik dowódcy drużyny".

Któregoś poniedziałku 1963 roku upatrzyłem sobie dwa grube tomy dużego formatu (w sumie 1919 stron) w płótnie - antologię “Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców", zredagowaną z pieczołowitością przez Wacława Zawadzkiego - niezapomnianego Kubusia Puchatka (patrz “TP" z 17 stycznia 1999 r.).

Wszystkie fragmenty wybrane do tego dzieła pochodziły z oryginalnych wydań będących w prywatnej bibliotece antologisty. W relacjach tych nie zabrakło także uwag krytycznych o odwiedzanym kraju. Takich jak ta, zanotowana przez pewnego arystokratę, że chcąc się dobrze wyspać w polskich zajazdach i oberżach trzeba ze sobą wozić łóżko.

Zatorska - spadkobierczyni polskiej tradycji - poczuła się osobiście dotknięta i z furią zaatakowała to niepotrzebne antypolskie wydawnictwo, w zbyt na dodatek dużym, aż czterotysięcznym nakładzie. Przeciętne nakłady wynosiły wówczas dziesięć tysięcy.

Szczęśliwie oba tomy znalazły się tego dnia w moich rękach. Suma 140 złotych była wówczas dla mnie, pozbawionego stałych dochodów, poważnym wydatkiem.

Po dwóch tygodniach opisałem przyjemność obcowania z tym dziełem. Zakończyłem zdaniem, że pozostanie ono trwałym pomnikiem epoki pani Zatorskiej. Wydrukowałem to we “Współczesności". Po paru dniach Paweł Hertz powiedział mi, że zastępca redaktora naczelnego PIW-u pani Romana Granas jest gotowa mnie przyjąć i radził mi złożyć tę wizytę.

Znałem oczywiście na pamięć esej Jerzego Stempowskiego “Wronia i Sienna". Autor mieszkający w końcu lat 20. na Siennej opisuje sceny widziane z okna kamienicy nr 29. Po drugiej stronie ulicy znajdował się zakład dentystyczny doktora Granasa, mieszczący ponadto sekretariat i archiwum nielegalnej wówczas partii komunistycznej. Adres ten był znany zarówno policji, jak naiwnym szukającym kontaktu z partią. “Na nich właśnie czekali agenci, stojący całymi grupami w bramach okolicznych domów. Za każdym wychodzącym od Granasa podążał cień, od którego niełatwo się było oderwać". Sam dr Granas, uczestnik rewolucji 1905, więzień caratu, zesłaniec syberyjski, po odbyciu kary przebywał w Skandynawii jako emigrant polityczny. W roku 1917 przybył do Petersburga tym samym pociągiem co Lenin. W roku 1919 udał się do Polski. W roku 1931 w czasie rewizji na Siennej udało mu się zbiec i wyjechać nielegalnie do Związku Sowieckiego. Aresztowany w roku 1937, zmarł. Pośmiertnie został jednak tamże zrehabilitowany.

W roku 1963 córka doktora była jeszcze członkiem Komitetu Centralnego, ale posada w PIW-ie oznaczała kres jej kariery.

Pani Granas, wyraźnie rozbawiona, wspomniała o moim tekście na temat “Polski stanisławowskiej" i powiedziała, że zostaję wpisany na listę gratisów. Mogę przychodzić do PIW-u i wybierać po jednym egzemplarzu każdej książki, którą zechcę. Mogę o nich pisać, co zechcę, krytycznie lub entuzjastycznie. Wydawnictwo zniesie każdą krytyczną ocenę. Nie wolno mi jedynie napisać: “Po co PIW wydał tę książkę?". W takim wypadku zostanę skreślony.

Zaczęły się lata dobrych lektur w Ogrodzie Botanicznym albo w warunkach wygód domowych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, publicysta i były felietonista “TP". Wydał zbiory tekstów: “Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia" (Puls 1993) oraz “Generał w bibliotece" (WL 2001). Zagrał w “Rejsie" Marka Piwowskiego. Od lat mieszka w Paryżu, gdzie prowadzi księgarnię.

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2003