Na scenie obrotowej

Lech Wałęsa może być bohaterem i symbolem Polski, mimo że jako prezydent bywał arogancki, prowokował konflikty, stworzył wokół siebie dziwny dwór, nie wspominając innych przewin. Polacy potrafią rozumieć i wybaczać. Nie muszą mieszkać pośród pomnikowych figur.

03.06.2008

Czyta się kilka minut

O książce lustrującej Lecha Wałęsę słychać już od kilku miesięcy, ale nie zauważyłem, by w prasie czy w telewizji odbywała się przeciwko niemu kampania nienawiści. Od lat trwają połajanki między Krzysztofem Wyszkowskim a byłym prezydetem, ale trudno to nazwać kampanią czy jakąś przemyślaną akcją. Tymczasem z listu otwartego wymierzonego w nieznaną jeszcze publicznie książkę, a podpisanego przez licznych polityków, kilku intelektualistów i pisarzy, dowiaduję się, że kampania insynuacji oraz zniesławienia trwa.

Źródło historyczne, źródło kłopotów

Nie wiadomo dlaczego sygnatariusze listu z góry uznali, że pisanie o Wałęsie jest niszczeniem kapitału moralnego "Solidarności", "gwałci prawdę", "narusza fundamentalne zasady etyczne". Jak na moje ucho, całkiem tu sporo bardzo poważnych oskarżeń wobec bliżej nienazwanych osób oraz wobec Instytutu Pamięci Narodowej.

Nie wiadomo dlaczego uznano, że pisanie o przeszłości komunistycznej w oparciu o krytyczną ocenę archiwów tajnej policji politycznej jest z góry naganne, gdy skądinąd wiemy, że procesy lustracyjne we wszystkich krajach postkomunistycznych oraz postautorytarnych (np. Chile czy Argentyna) muszą, choćby w poważnej części, opierać się na dokumentach wytworzonych przez służby bezpieczeństwa. Wie to każdy, również premier Jerzy Buzek, który jako jeden z liderów AWS popierał lustrację oraz tworzenie IPN. Wie to świetnie Władysław Bartoszewski, który zapoznał się ze swoimi aktami i może ich wagę krytycznie, a profesjonalnie jako historyk docenić. Wie to z pewnością Adam Michnik, który miał okazję (zapewne fragmentarycznie) zapoznać się z aktami tajnej policji i - jak rozumiem - na tej podstawie orzec w roku 1992, że lepiej te archiwa na wiele dziesięcioleci zamknąć w imię społecznego pokoju oraz ochrony autorytetów narodowych. Co miał wtedy na myśli, nie wiem, ale uwaga jego brzmiała nader poważnie i, śmiem twierdzić, złowieszczo.

Nie wierzę w to, by Krzysztof Kozłowski, były szef UOP i minister spraw wewnętrznych, nie wiedział, jak ważnym i zarazem niebezpiecznym źródłem historycznym są te archiwa oraz jak jest istotne, by trafiły one pod kontrolę profesjonalnych historyków (czyli by nie mogli nimi grać ludzie z dawnych czy obecnych służb). Mogę zrozumieć, dlaczego Józef Pinior wyraża solidarność z Lechem Wałęsą, ale nie jestem pewien, czy podpisałby się pod każdym sformułowaniem listu, w którym mowa o rzekomej kampanii nienawiści. Nie jestem natomiast w stanie pojąć, dlaczego ochronę dobrego imienia utożsamia się de facto z zakazem, a przynajmniej poważnym ograniczeniem swobody pracy naukowej nad przeszłością.

Jeżeli więc nie jestem w stanie zrozumieć merytorycznego sensu niektórych sformułowań listu, a w szczególności oceny książki przed jej publikacją, to mogę tylko podejrzewać, że tu nie chodzi o lustrację Wałęsy, ale o coś innego, być może poważniejszego.

Zawodowi lustratorzy

Niewymienieni z imienia i nazwiska autorzy książki o Wałęsie zostali nazwani w liście "policjantami pamięci". Śmiałe stwierdzenie, niestety brzmiące tak, jakby zostało żywcem wzięte z propagandy minionej epoki. Przejrzałem książki oraz artykuły Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, którzy ową książkę napisali, lub - bo nie sposób się dowiedzieć, kiedy się ukaże - jeszcze ją piszą, oraz opinie na ich temat. Rzeczywiście, wielu poważnych i sumiennych historyków ma bardzo liczne wątpliwości nie tyle co do ich rzetelności metodologicznej, ale - delikatnie rzecz ujmując - nadmiernie swobodnej interpretacji faktów. Przykładem są choćby ich teksty na temat stosunków polsko-żydowskich. Książka Gontarczyka na temat pogromu w Przytyku robi wrażenie całkowicie ideologicznej i niewiele ma wspólnego z uprawianiem historii. Podobnie wypowiedzi Cenckiewicza na temat "Sąsiadów" i "Strachu" Jana Tomasza Grossa. Aż trudno uwierzyć, że w swojej argumentacji bywają oni aż tak zamknięci na wszelkie racje innych historyków i świadectw, które mają odmienny wydźwięk od tego, jaki uznali za właściwy. Co gorsza, ich myślenie robi wrażenie pakietowego.

Cenckiewicz i Gontarczyk z pewnością mogą uchodzić za radykalnie prawicowych publicystów. I działaczy. Swoją prawicowość podkreślają i nią się szczycą. Prawicowość oznacza dla nich, że trzeba zawsze bronić każdego Polaka przed najmniejszymi podejrzeniami o zbrodnie, kwestionować wszelkie zarzuty antysemityzmu, nie dopuszczać do tego, by argumenty, jak czytam: "żydowskich intelektualistów", mogły zyskać uznanie.

Ale prawica to również dla nich antykomunizm i lustracja. Są zawodowymi lustratorami. Lustrację postrzegają jako nie tylko procedurę prawną, ważny element politycznego oraz moralnego rozliczenia się z komunizmem, ale niemal samodzielny światopogląd. Tropienie ciemnych wątków z przeszłości jest ich pasją, jak dla innych gra w ruletkę. Wszystko prawda, niemniej uważam, że nazwanie kogoś "policjantem pamięci" zawiera w sobie nadmiar afektacji, która - przepraszam - zacnym osobom po prostu nie przystoi.

Bohaterowie mają skazy

Mam wrażenie, że krąg sygnatariuszy listu przeciwników publikacji ksiązki IPN o Wałęsie nie tyle podejmuje merytoryczną dyskusję z tezami autorów nieznanej sobie książki, co zastępuje ją polityką. Wszystko pod hasłem: kto nie z nami, kto nie solidaryzuje się bezwarunkowo z poszkodowanym (Wałęsą), ten podważa osiągnięcia i pamięć.

Jak taki rodzaj nacisku moralnego zaakceptować? Odmawiają autorzy listu (czy nie przyjmują do wiadomości) figury bardziej ludzkiej i nieco bardziej złożonej: ten sam człowiek mógł być i jest narodowym bohaterem, pozostanie symbolem Polski, mimo że jako prezydent bywał arogancki, prowokował konflikty, stworzył wokół siebie dwór złożony z dziwnych osób, nie wspominając już innych przewin. Polacy potrafią rozumieć i wybaczać.

Nie muszą mieszkać pośród pomnikowych figur. Tym bardziej że nikt, kto został u nas postawiony wobec zarzutu współpracy z SB i do tego się przyznał, nie był ani postponowany, ani w jakiś sposób krzywdzony.

Przypomina mi to historię z książki "Zdążyć przed panem Bogiem". Marek Edelman wspomniał tam, że bohater warszawskiego getta Mordechaj Anielewicz sprzedawał z matką ryby, a jak coś zostało, to następnego dnia podmalowywał na czerwono skrzela i oferował jako świeże. Znajomy żołnierz białostockiego powstania w gettcie, poważny historyk, nie mógł wyjść z oburzenia, że Edelman zniesławia pamięć przywódcy ŻOB i prezentuje go jako oszusta. Może jest tak, że bohaterowie muszą mieć skazy. Z natury je przecież mają...

Tym bardziej sądzę, że nie o samego Wałęsę w liście chodzi, bo przypominam sobie inny list. Był to również list intelektualistów i polityków (wtedy występujących w roli intelektualistów) z roku 1990, gdy to oskarżonym był - choć nie wprost - Wałęsa i jego obóz polityczny.

Chodzi oczywiście o już zapomniany apel z 7 maja 1990 r. Data jest w tym przypadku ważna. Podział między zwolennikami obozu Tadeusza Mazowieckiego a kręgiem związanym z Wałęsą oraz Jarosławem Kaczyńskim stawał się coraz gorętszy. Poziom inwektyw i pomówień stawał się, nawet jak na Polskę, wysoki. Polityka stała się podziałem w czystej postaci na wrogów i przyjaciół.

W liście stwierdzono, że grozi nam nacjonalizm, że wygrywa demagogia, nietolerancja narodowa oraz partyjniactwo (przypomnę tylko, że wtedy zaczęły powstawać pierwsze partie polityczne i krąg polityków związanych z ówczesnym premierem uznawał to za łamanie zasady jedności). Na końcu listu padało nazwisko Tadeusza Mazowieckiego jako jedynego gwaranta budowy samorządnej i solidarnej Rzeczypospolitej. Autorzy oraz sygnatariusze listu powoływali się na szlachetne wartości liberalne i chrześcijańskie, ale dziwnym trafem posłużono się nimi po to, by wprowadzić kryterium politycznej poprawności, jakim wtedy została "lojalność wobec rządu". Zostały więc użyte dla obrony obozu politycznego, który uważał się wówczas za jedynego obrońcę dziedzictwa solidarnościowego. Co prawda Wałęsy nie atakowano wprost, ale było jasne, że liderem jednego obozu jest ówczesny premier, a jego przeciwnikiem - ówczesny szef "Solidarności". Wałęsa reprezentował wtedy "złe" wartości, groził siekierą, udzielał poparcia "Tygodnikowi Solidarność", odbierał "Gazecie Wyborczej" znaczek związkowy.

Mam ten apel - częściowo podpisany przez intelektualistów dzisiaj podpisujących się pod listem w obronie Wałęsy - za rodzaj agresji moralistycznej. Bardzo to nieprzyjemny zabieg, bo miesza z błotem i poniża przeciwników politycznych w imię "walki z nienawiścią" i "egoizmem grupowym". Myślę, że taki rodzaj listów przynosi skutki dokładnie odwrotne od zamierzonych. Zaatakowany i poniżony jedynie umocni się w niechęci do kręgu ludzi dających sobie prawo do korzystania z takich zabiegów retorycznych.

Wałęsa był oczywistym przeciwnikiem osób, które wystąpiły z apelem. Kilka dni później, w czasie tzw. wojny na górze, na zebraniu Komitetu Obywatelskiego z wczesnego lata 1990 r., przewodniczący "Solidarności" bardzo ostro poczynał sobie z jego sygnatariuszami, choćby z panem Jerzym Turowiczem, redaktorem naczelnym "TP".

No i wtedy lawina ruszyła: w "Gazecie Wyborczej" Ernest Skalski pisał, że Wałęsa będzie działał poza prawem, Stefan Bratkowski ostrzegał przed jego awanturnictwem, a Tadeusz Chrzanowski na łamach "TP" upatrywał w motywach przyszłego prezydenta "bezecność pojedynczych ambicji". Władysław Frasyniuk zapowiadał zamach stanu i przejęcie władzy przez "szajkę" Wałęsy.

Najostrzejszy w wymowie był tekst Adama Michnika "Dlaczego nie oddam głosu na Lecha Wałęsę", zarzucający mu kolejno: destablizację demokracji, niekompetencję, lekceważenie prawa. Nazywał go krętaczem, lawirantem i dość otwarcie stwierdził, że droga Wałęsy to droga do autorytaryzmu w stylu Antonescu i Horthy’ego z gettami ławkowymi i ekscesami religijnej nietoleracji. Czy mogło być gorzej?

Nie chodzi o Wałęsę

Dlaczego apelu z maja 1990 r. nie poparli Władysław Bartoszewski, Jerzy Buzek, Jóżef Pinior? I co skłoniło sygnatariuszy listu w obronie Wałesy, do tak radykalnej zmiany poglądów? Dlaczego Władysław Frasyniuk uważa dziś, że dobrą i demokratyczną formą uprawiania polityki jest "walenie po mordach" autorów książki na temat Wałęsy?

Są dwie odpowiedzi na te, mam wrażenie, kluczowe pytania. Z pewnością, przykro mi to powiedzieć, nie chodzi o odnowioną miłość do byłego prezydenta: jakoś nie czytałem żadnego utworu publicystycznego czy poetyckiego sygnatariuszy listu, dystansujących się czy tłumaczących ze swojej żywiołowej, nieskrępowanej antypatii do Lecha Wałęsy. Inwektyw z  1990 r. nikt nie cofnął. Zmieniła się sytuacja polityczna, acz nie mam powodów, by sądzić, że zmieniły się sympatie, a przede wszystkim polityczne antypatie.

Jedno, co ważne, ale mnie samego mniej przekonuje: to kwestia lustracji. Owszem, środowisko "Gazety Wyborczej" czy dawnej Unii Demokratycznej zawsze występowało przeciw lustracji, lustratorom, sędziemu Nizieńskiemu... Trudno mi jednak uznać Bartoszewskiego czy Buzka za przyjaciół polityki amnezji, co niegdyś było pięknie nazywane "hiszpańską drogą wychodzenia z autorytaryzmu". Dzisiaj hiszpańska droga nie wydaje się być tak łatwa, ale to już całkiem inny temat. Lustracji z niejasnych dla mnie powodów nie lubią Adam Michnik, Helena Łuczywo, Władysław Frasyniuk, Karol Modzelewski, Krzysztof Kozłowski, ale nie jest to - lub co najmniej nie wydaje się - wspólna wszystkim sygnatariuszom listu platforma polityczna.

O co więc chodzi? Oczywiście ani o Wałęsę, ani o kapitał pamięci - pamięci nie sposób budować na niedomówienianich i półprawdach - ale o Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Tylko ci dwaj politycy potrafią połączyć zwaśnionych i skłóconych, Andrzeja Celińskiego, który wypluł z siebie solidarnościową przeszłość, z Bronisławem Geremkiem, którego miłość do Wałęsy wydaje się być wysoce warunkowa, prof. Barbarę Skargę ze Zbigniewem Bujakiem, który za "Solidarność" (i za Wałęsę) przepraszał.

Wspólne jest więc przekonanie, wyrażane po wielekroć, że rządy PiS były zagrożeniem dla demokracji, wolności, interesów Polski. Niechęć do Kaczyńskich jest równie długa, a może dłuższa od historii III RP. Chodzi o wszystko: o dobre obyczaje, o lustrację, o koncepcję IV Rzeczypospolitej, o nomenklaturę postkomunistyczną, o wizję polityki zagranicznej, o dobre imię szargane przez Kaczyńskiego, Macierewicza i innych. To jest jedyny stały fragment gry politycznej od roku 1989.

Okazuje się, że to Bracia ustawiają dzisiaj zasadniczy konflikt polityczny w Polsce, dzielą w sposób głęboki, sprawiają, że nie da się mówić po prostu o "Solidarności" albo bronić dokonań Okrągłego Stołu i utrzymywać, jak część socjologów, że zasadnicze polityczne podziały wyznacza dystynkcja "za i przeciw" komunizmowi. Kaczyńscy podzielili nas inaczej, co nie oznacza, że wszyscy ich krytycy mają popierać list potępiający książki nieznane i nieopublikowane. Ale na pewno jest to podział na tyle istotny, że łączy pod jednym listem osoby o różnych biografiach i politycznych drogach. Jedno jest pewne: autorzy domagają się z góry odrzucenia wyników badań historycznych i udzielenia bezwarunkowego politycznego wsparcia Wałęsie.

Bracia Kaczyńscy zachowują od 1992 r. wyjątkowo żarliwą, nieostygłą niechęć do osoby pierwszego prezydenta i zapewne wszelkie złe wiadomości o nim przyjęliby chętnie. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Tak powiada przysłowie i obawiam się, że taka jest prawda listu w obronie byłego prezydenta. Koło zatoczyło swój krąg. Dwadzieścia lat temu ci, którzy go teraz bronią, atakowali. Ci, którzy go wspierali, teraz nienawidzą. Zmienił się stosunek do Wałęsy, zmienili się premierzy, ale niezmienną pozostała wielka wzajemna niechęć Kaczyńskich do osób, których mają za "salon" i "salonu" do Kaczyńskich.

Paweł Śpiewak (ur. 1951) jest socjologiem, historykiem idei i publicystą politycznym. W latach 2005-07 poseł na Sejm wybrany z listy PO. Bezpartyjny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1951-2023) Socjolog, historyk idei, publicysta, były poseł. Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego. W 2013 r. otrzymał Nagrodę im. ks. Józefa Tischnera w kategorii „Pisarstwo religijne lub filozoficzne” za całokształt twórczości. Autor wielu książek, m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2008