"Na grobie moim »Patron« napiszcie"

Zdjęcie jest czarno-białe, zrobione z oddali: grupa ludzi w półkolu, w środku duży brzozowy krzyż. Stoją z pochylonymi głowami. Ósmy z lewej, z łysiną, to on: wygląda na 50 lat, choć ma 38. Dopiero z opisu jednej z niewielu zachowanych fotografii - robienie takich zdjęć nie było bezpieczne - wynika, że wykonano ją na terenie, który 20 lat wcześniej nosił nazwę KL Auschwitz-Birkenau. Jest rok 1965 i Günter Särchen właśnie przywiózł do Polski pierwszą grupę młodych Niemców z NRD. Nielegalnie.

08.08.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Tadeusz Żychiewicz nie krył irytacji. I kimże oni są, kogo reprezentują, jakież znaczenie ma ta garstka, nazywająca się szumnie “Akcją Znaków Pokuty"? - zżymał się redaktor “Tygodnika Powszechnego", gdy grupka młodych Niemców i ich postarzały przedwcześnie opiekun opuścili gabinet naczelnego. Żychiewiczowi ripostowała Anna Morawska, spór zapowiadał się owocnie. Temat na lato 1965 r.

20 lat wcześniej Żychiewicz i Morawska byli po jednej, łysiejący Niemiec po drugiej stronie frontu: oni w AK (Żychiewicz we Lwowie, Morawska przy Komendzie Głównej), on w Wehrmachcie.

Redakcyjny spór przeniósł się na łamy “Tygodnika". Morawska opisała z sympatią podróż po Polsce młodych Niemców. Rozzłoszczony Żychiewicz ripostował: “Jaka jest liczebność owego ruchu? Jaka jest jego »baza społeczna«? Jaka skala społecznego oddziaływania? Mówiąc brutalnie: czy w swojej ojczyźnie ruch się liczy, czy też nie?".

Morawska odpowiadała: “Żychiewicz w swoim artykule broni w gruncie rzeczy dość otwarcie tezy »śmierć frajerom«. I cóż poradzić, jest istotnie taki aspekt pacyfizmu, jest taki aspekt życia w ogóle, który każe brać tę tezę pod uwagę, bez fałszywej pruderii. Ale aspekt ten jest [przez Żychiewicza] przedstawiony jako wyczerpujący już wszystko, jako jedynie realistyczny. I na to właśnie zgodzić się niepodobna".

Kto miał rację?

Na pewno Służba Bezpieczeństwa PRL.

30 lat później historyk Bernd Schäfer, autor książki “Państwo i Kościół katolicki w NRD" (powstałej po otwarciu archiwów) napisze, że już w 1965 r. polscy esbecy ostrzegali kolegów z NRD-owskiej bezpieki (“Stasi"), iż wizyty Güntera Särchena są w PRL “niepożądane".

Frajer? Błazen?

A skoro tak było, to Günter Särchen na pewno nie był frajerem. Nawet jeśli wiele lat potem powtarzał z goryczą, że w jego życiu częste były chwile, gdy miał wrażenie, iż otoczenie traktuje go jak błazna (niem. “Narr"). Powtarzał to dobitnie: błazen.

On, człowiek, który zbudował w NRD “Akcję Znaków Pokuty" (wykorzystując fakt, że jako katolicki pedagog pracował na kościelnym etacie). Który już w latach 60. mimo szykan bezpieki organizował wyjazdy NRD-owskiej młodzieży do Polski. Który zorganizował w Magdeburgu “Polskie Seminarium", rodzaj “latającego uniwersytetu" poświęconego polskiej historii i współczesności; przewinęło się przez nie kilkuset Niemców, wielu z nich trafiło potem do NRD-owskiej opozycji. Człowiek, który był najważniejszą postacią w niezależnych kontaktach między PRL i NRD, i który - nawet jeśli sam nie uważał się za opozycjonistę - jako jeden z niewielu NRD-owskich katolików trafił do monumentalnej pracy Ehrharta Neuberta “Historia opozycji w NRD 1949-1989". I on mówił o sobie, że był błaznem?

A jednak takie wrażenie nie opuszczało Güntera Särchena przez całe życie. Zarówno w NRD, jak i potem, po 1989 r.

Nawet jeśli w NRD ze strony otoczenia (państwowego, a także kościelnego) mógł się spodziewać - oględnie mówiąc - przykrości i szykan, nawet jeśli po 1990 r. dostał kilka orderów i nagród. Ale i tak miał poczucie, że nie traktuje się go poważnie.

Nawet jeśli za to, co robił, zapłacił zdrowiem: dwoma zawałami (w 1985 r. trafił do szpitala prosto z przesłuchania), starganymi nerwami, cierpieniem rodziny (czwórka dzieci nie miała lekkiego życia w państwie, od którego widzimisię zależała droga życiowa obywatela już od szkoły podstawowej).

Po upadku NRD okazało się, że “teczka" Särchena prowadzona przez “Stasi" wypełnia wiele tomów. Niewiele brakowało, a trafiłby za kraty: za “szpiegostwo" i “działalność kontrrewolucyjną".

W 1998 r., podczas ceremonii przyznawania mu Nagrody Polsko-Niemieckiej, Särchen zaproponował, by w Magdeburgu postawić pomnik Piłsudskiego (osadzonego tam podczas I wojny światowej). Obecny na sali niemiecki minister sarknął po cichu: “I kto za to zapłaci?".

Tak Särchen opowiadał o swych doświadczeniach z politykami z Niemiec Zachodnich, którzy niewiele rozumieli. Choć owszem, dostał odznaczenie od Republiki Federalnej: Krzyż Zasługi ze Wstęgą Orderu Zasługi, najniższy stopień tego orderu; podobno tak niskie odznaczenie zasugerował stosowny urząd, obsadzony przez Niemców z Zachodu. Nie mieściło się im w głowie, że w NRD można było zrobić coś zasługującego na odznaczenie najwyższe.

Za to wolna Polska nadała mu w 1990 r. Krzyż Komandorski Orderu Zasługi RP w Złocie - najwyższe odznaczenie, jakie może dostać cudzoziemiec.

W ostatnich latach chorował, nie pokazywał się publicznie. Kilka miesięcy temu pewien niemiecki reporter, przygotowujący program o kontaktach między niezależnymi środowiskami w PRL i NRD, powiedział mi: “Särchen? On chyba dawno nie żyje".

Umarł w nocy z 19 na 20 lipca 2004 r.

Pod koniec życia musiał patrzeć, jak to, nad czym pracował całe życie, zamienia się w nową “zimną wojnę" między Polakami a Niemcami.

"Chciałem być Niemcem"

Jest grudzień 1927 r. W miasteczku Wittichenau na Łużycach niedaleko rzeki Nysy (stanowiący większość protestanci nazywają Wittichenau “Małą Jerozolimą", bo mieszka tu wielu Serbołużyczan-katolików), w rodzinie sklepikarzy o łużycko-niemieckich korzeniach na świat przychodzi syn Günter.

Być choć w połowie Serbołużyczaninem - to być kimś gorszym. Günter jest świadom swej odrębności. Po latach zaznaczy, że choć nie zna języka, to “czuje po serbołużycku". Język znają za to rodzice; mama rozmawia po serbołużycku z klientami.

Kiedy więc mały Günter poszedł do gimnazjum i doświadczył pogardy ze strony rówieśników, postanowił, że zostanie Niemcem (po latach wyzna, że doświadczenie bycia gorszym pomogło mu potem wczuć się w sytuację Polaków). W szkole wstąpił, jak wszyscy, do Hitlerjugend, został dowódcą drużyny (HJ-Führer), składającej się z 30 rówieśników. Wyżej nie awansował: nie pozwolili rodzice, choć nie wprost (zakazali chodzić na zbiórki, wmawiając Günterowi, że jest fizycznie za słaby i że - tego nie musieli wmawiać - opuszcza się w nauce).

Więc chciał być Niemcem. Ale nie nazistą. Na to nie pozwalał światopogląd: był katolikiem, a katolicyzm Łużyc był głęboki. HJ-Führer należał równocześnie do katolickiej organizacji młodzieżowej (działającej wtedy już właściwie nielegalnie).

Wspominał: “Mówiliśmy sobie: jestem dobrym katolikiem, ale chcę też być dobrym Niemcem. Nie odczuwaliśmy tego jako schizofrenii, gdyż katolicy nie stawiali w III Rzeszy istotnego oporu. Na szczęście nie znalazłem się w sytuacji, w której mój młodzieńczy zapał doprowadziłby do działań przeciw innym. Ale oczywiście moim młodzieńczym idolem był Mölders, słynny pilot myśliwski".

Opowieść weterana

Günter został więc niemieckim patriotą, choć nie nazistą (później, podczas spotkania z Tadeuszem Mazowieckim i Mieczysławem Pszonem, wyrecytuje wierszyk o niemieckim żołnierzu, który rzuca się na granat, by osłonić kolegów. Mazowiecki i Pszon roześmiali się i powiedzieli, że to bardzo polskie).

Ale gdy razem z innymi uczniami obejrzał nazistowski film propagandowy “Żyd Süss", mający dowieść wrodzonej przewrotności Żydów, uosobionej w tytułowym bohaterze - oszuście, po projekcji wrzeszczał z innymi: “Powiesić go!".

Z drugiej strony zapamiętał taką scenę. Jest rok 1939 lub 1940 i Günter z mamą jadą do Berlina. W miejskim pociągu staje obok niego starszy pan, z gwiazdą Dawida na ramieniu. Günter odruchowo zrywa się. Mężczyzna kręci głową - Żydom nie wolno zajmować miejsc siedzących w środkach komunikacji. Na to mama: “Koło mnie wolno panu usiąść, bardzo proszę". Mężczyzna siada, ale na krótko - bo z krzesełka obok podrywa się z krzykiem mężczyzna ze znaczkiem NSDAP. Przy wysiadaniu starszy człowiek mówi do mamy: “Niech Bóg błogosławi pani dziecko".

Pod koniec 1944 r. 17-letni Günter został zmobilizowany. Był przekonany, że idzie walczyć “za ojczyznę", nie Hitlera. I że oficerowie, którzy 20 lipca 1944 r. chcieli zabić Führera, to zdrajcy, próbujący wbić nóż w plecy krajowi.

Wiosną 1945 r. trafił na front. Najpierw pod Budziszyn, gdzie Wehrmacht powstrzymywał, początkowo skutecznie, Armię Czerwoną i 2. Armię LWP. Z Polakami nie walczył. Został ranny (lekko). Po czym razem z plutonem - składającym się z takich jak on 17-latków - został przerzucony pod Berlin.

Mieli szczęście: ich dowódca, z doświadczeniem frontowym, wiedział, że 17-latkowie to mięso armatnie i nie był fanatykiem. Robił wszystko, by nie trafili na pierwszą linię. A potem ruszyli w kierunku zachodnim, byle nie wpaść z ręce Rosjan.

Plan się powiódł, do niewoli wzięli ich Amerykanie. Ale trafili na oddziały, które wcześniej wyzwalały obozy koncentracyjne. Ci dla jeńców nie mieli litości. Przynajmniej na początku.

Tak Günter znalazł się w Bad Kreuznach, nazywanym “obozem śmierci": przez pierwsze miesiące jeńcy nie mieli namiotów, spali na ziemi, w błocie. Wielu zmarło. Wśród nich starszy żołnierz, który podczas rozmowy z grupą młodych (był w niej Särchen) powiedział: “Kiedy wyjdzie na jaw to, co się działo na Wschodzie, nikt z nas nie wyjdzie stąd żywy".

"Otworzyły mi się oczy"

Ta rozmowa była jednym z momentów, gdy decyduje się życie człowieka. Także dlatego, że inni jeńcy ukarali starego weterana za szczerość i skruchę: ukradli mu buty. W Bad Kreuznach oznaczało to śmierć.

Särchen wspominał: “Pobyt w Bad Kreuznach był dla mnie jak rekolekcje, polityczne i patriotyczne. Trafiłem w końcu do osobnego obozu dla młodych żołnierzy, którymi na polecenie Amerykanów opiekowali się dawni działacze katolickiego ruchu młodzieżowego, zdelegalizowanego w III Rzeszy. Dzięki nim zobaczyłem inne oblicze takich pojęć, jak strony ojczyste [Heimat], naród [Volk] czy ojczyzna [Vaterland]. I w roku 1946 wróciłem z niewoli do domu z przekonaniem, że chcę uczestniczyć w budowaniu innych Niemiec, ukształtowanych przez wartości chrześcijańskie".

Rok 1946. Günter jest z powrotem na rodzinnych Łużycach. Razem z kolegami postanawia założyć katolicką organizację młodzieżową. Oraz... oddział FDJ, czyli Związku Wolnej Młodzieży Niemieckiej (po utworzeniu w 1949 r. NRD główna komunistyczna organizacja młodzieżowa).

Jednak wtedy, gdy system władzy w NRD dopiero się kształtował, FDJ nie była jeszcze tym, czym stała się później. Jeszcze się zdawało, że w sowieckiej strefie możliwy będzie pluralizm i wolne wybory. I nie było nic dziwnego w tym, że w Wittichenau cała organizacja FDJ była katolicka. Podobnie było z wstąpieniem Güntera Särchena do Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej: na początku także i na wschodzie była to partia z prawdziwego zdarzenia (potem NKWD aresztuje niepokornych działaczy).

Jeszcze na Boże Narodzenie 1946 r. gazeta FDJ “Junge Welt" wydrukowała fragment Ewangelii. A na szkoleniu w powiatowej Hoyerswerdzie nikt nie przeszkadzał Särchenowi, gdy zaczął dowodzić, że jako katolik chciałby, by przyszłe związki zawodowe, wolne i niezależne, miały jakiś element chrześcijański.

Żarliwość 19-latka spodobała się nawet obecnemu na sali Rosjaninowi - oficerowi politycznemu. Po szkoleniu pochwalił: takich ludzi nam trzeba, Günter to dobry materiał na działacza.

Särchen zachwycony nie był, ale nie dał tego po sobie poznać. Na szczęście. Bo wkrótce proces “ujednolicania" organizacji społecznych dociera na prowincję - i gminna organizacja FDJ w Wittichenau dowiaduje się, że pieśni religijnych śpiewać już nie wolno. Günterowi “skomunizowanie" FDJ się nie podoba i jak to on, głośno protestuje na zebraniach.

Kiedy władze każą wykreślić z programu FDJ fragment dotyczący religii, część lokalnych działaczy sprzeciwia się. Jest wśród nich Särchen. Oponenci wyznaczają sobie spotkanie w Budziszynie, by przedyskutować problem. W lokalu czeka NKWD. Wszyscy uczestnicy zostają aresztowani. Z wyjątkiem Särchena, który się spóźnił.

Jeden z kolegów spędzi w sowieckich, a potem NRD-owskich więzieniach 12 lat. Wydaje się, że i Güntera czeka podobny los: NKWD wygarnia go z domu. Trafia do Budziszyna, do jednego z kilku tzw. obozów specjalnych w sowieckiej strefie okupacyjnej (tylko w Budziszynie zmarło lub zostało zakatowanych 17 tys. więźniów).

Miał szczęście: w “spec-obozie" był tylko kilka dni. Wyciągnął go Rosjanin, ten z Hoyerswerdy, który dostrzegł w nim materiał na działacza. Ale Särchen nie chce mieć już nic wspólnego z Ost-CDU i FDJ. Wspominał: “Otworzyły mi się oczy, że ten system nie przyniesie wolności".

W 1948 r. znalazł się w Berlinie Zachodnim (nie było jeszcze Muru). Nie, nie uciekł. Pojechał na studia. Dzięki znajomym księżom z Łużyc mógł tam studiować pedagogikę i socjologię. Poproszono go tylko, by nie został na Zachodzie. Dał słowo i dotrzymał go: wrócił, by znaleźć pracę (jako świecki pedagog) w duszpasterstwie młodzieży w nadgranicznym Görlitz.

Było to wówczas, pod koniec lat 40. i na początku 50., miasto szczególne, pełne wysiedleńców zza Nysy. Tu poznał księży, którzy po 1945 roku musieli opuścić Wrocław. Wspominał: “Widziałem, jak cierpieli ci, którzy utracili swą Heimat".

W lipcu 1950 r. stał na ulicy w tłumie, który w ciszy przyglądał się, jak orszak z przywódcami NRD zmierza ku granicznemu mostowi, by wspólnie z przedstawicielami PRL podpisać umowę o uznaniu przez NRD granicy, która miała się odtąd nazywać “granicą pokoju i przyjaźni". Zrozumiał, że jest to cena, jaką zapłacili Niemcy.

W następnych latach będzie się spierał z biskupami i księżmi z NRD, którzy w większości aż do 1989 r. utożsamiali się ze stanowiskiem, jakie zajmował Kościół katolicki w RFN i tamtejsza prawica chadecka: że granica na Odrze ma charakter tymczasowy.

Działalność Särchena, który postanowił szukać porozumieniami z Polakami, musiała podważyć to stanowisko. To dlatego funkcjonariusze “Stasi", kiedy chcieli go potem pognębić, żartowali: “Särchen, nie bardzo was rozumiemy. Przecież sami wiecie, że nawet biskupi was nie popierają".

Polska po raz pierwszy

Z Görlitz wolał zniknąć w 1953 r., po “powstaniu czerwcowym" - uczestniczył w strajkach i demonstracjach. Pojechał do Magdeburga. Zatrudniono go w kurii, w duszpasterstwie młodzieżowym. Jako dobry organizator został też kierownikiem Arbeitsstelle pastorale Hilfsmittel, biura zajmującego się koordynowaniem różnych projektów duszpasterskich w całej NRD (mógł zlecać np. druk materiałów w kościelnych drukarniach i ich rozsyłanie po NRD).

W Magdeburgu atmosfera była inna niż w Görlitz. Znalazł tu ludzi, którzy mieli kontakty z Polską jeszcze przed rokiem 1933. I spotkał pierwszego Polaka. Był koniec lat 50.

Polak do NRD trafił służbowo. Przyszedł do kurii, bo jego proboszcz poprosił go, by przywiózł mu jakieś materiały katechetyczne po niemiecku. Był inżynierem z Gdańska, w Gdańsku przeżył okupację - a bycie Polakiem w tym mieście było za Hitlera szczególnie trudne. W 1945 r., gdy miasto zajmowała Armia Czerwona, przechował w piwnicy niemieckie dziewczęta, chroniąc je przed zgwałceniem.

Särchen: “To był fantastyczny człowiek. Dzięki niemu zrozumiałem - wiem, zabrzmi to patetycznie - że nasza Golgota jest na Wschodzie. Że Auschwitz to nie tylko obóz, w którym umierali Żydzi, ale także obóz zagłady narodu polskiego. Kiedy mówiłem to kolegom, wielu zarzucało mi, że tworzę własną »teologię pojednania«".

Wspominał: “Wtedy, na początku, władze NRD chciały przeciągnąć mnie na swoją stronę: że skoro granica na Odrze jest uznana, to Särchen, który tak pozytywnie mówi o tej granicy, jest »nasz«. Musiałem im odpowiedzieć: »Nie, nie jestem wasz «".

Do Polski pierwszy raz pojechał w 1960 r., na zaproszenie inżyniera.

Zapakował trabanta, także książkami (koledzy ostrzegali, że na granicy rozbiorą mu auto na kawałki) i ruszył. Podróż nie była zaplanowana. Właściwie jechał w ciemno. Miał tylko kilka nazwisk. Niektóre podał mu znajomy, wiekowy ksiądz z Lipska, który poznał wielu Polaków w okresie międzywojennym, ale teraz nie wiedział nawet, czy jeszcze żyją.

Ta pierwsza podróż trwała sześć tygodni. Był w Gdańsku, na Śląsku, w Warszawie, Krakowie. I w Laskach, w zakładzie dla niewidomych dzieci.

Pojechał tam, bo wiedział, że w okresie międzywojennym Laski były pierwszym w Polsce ośrodkiem personalizmu chrześcijańskiego. Szukał śladów ludzi, Niemców i Polaków, którzy myśleli nad tym, jak pogodzić oba narody (w 1939 r., tuż przed wybuchem wojny, w Laskach sformułowano “posłanie pokoju do ludzi dobrej woli w Niemczech", wyemitowane potem przez radio, już z Londynu).

Ks. Władysław Korniłowicz i matka Elżbieta Czacka - dwa nazwiska z listy lipskiego księdza - już nie żyli. Ale spotkał innych. Wspominał potem, że w Laskach miał wrażenie, jakby ta wspólnota ludzi naznaczonych cierpieniem i wojną - siostry zakonne, księża i świeccy - czekała na ponowne nawiązanie kontaktów polsko-niemieckich.

Mówił: “Dla mnie, dla mojej rodziny i dla naszych późniejszych działań ośrodek w Laskach stał się głównym duchowym punktem odniesienia". I dalej: “Laski stały się moją duchową ojczyzną".

Kreyssig i Rintelen

Zauważył, że wszyscy Polacy są na początku nieufni - on był Niemcem, a od wojny mijało 15 lat. I wszyscy pytali: kogo reprezentuje? Jakąś organizację? Tymczasem on reprezentował tylko siebie. Taka odpowiedź wywoływała zdziwienie: samotny 33-letni Niemiec, wędrujący po Polsce z przesłaniem pojednania? Szalony?

Ale może dlatego budził zaufanie? Może dlatego pewien biskup rodem ze Lwowa, teraz urzędujący na Górnym Śląsku, po rozmowie z Särchenem przydzielił mu - rzecz niezwykła - przewodnika w dalszej podróży. Był nim młody ksiądz Wolfgang Globisch, niemiecki Ślązak.

Zaufanie wzbudził też u Bolesława Kominka, arcybiskupa Wrocławia (pięć lat później autora listu biskupów polskich do niemieckich). To Kominek powiedział mu, by w Krakowie odwiedził redakcję “Tygodnika Powszechnego" i tamtejszy Klub Inteligencji Katolickiej, i że w Warszawie powinien zobaczyć się z Tadeuszem Mazowieckim, posłem Koła Znak w Sejmie PRL.

Särchen żachnął się: nie miał ochoty spotykać “oficjalnych" katolików. Powiedział: “Ja z komunistycznymi świeckimi nie chcę mieć nic wspólnego". Czy coś w tym rodzaju.

Kominek zaczął się śmiać: “Typowy Niemiec, nic nie rozumie. To nie tak. Niech Pan ich odwiedzi, to dobrzy świeccy. Tylko czasem trochę zwariowani".

Tak Särchen spotkał ludzi z “Tygodnika", a potem z “Więzi": Jerzego Turowicza, Mieczysława Pszona, Władysława Bartoszewskiego, Józefę Hennelową, Tadeusza Mazowieckiego, Wojciecha Wieczorka. I Annę Morawską: to ona, publicystka i tłumaczka, zafascynowana “innymi" Niemcami (tuż przed śmiercią, w 1972 r., opublikuje biografię Dietricha Bonhoeffera) będzie potem towarzyszyć Särchenowi w jego polskich podróżach. Jako pierwsza opisze letnie obozy, podczas których młodzi Niemcy będą pracować na terenie dawnych kacetów.

Kiedy w 1963 r. Särchen spotka się z biskupem Wojtyłą w jego krakowskim mieszkaniu i opowie o swych marzeniach, Wojtyła zapyta o konkret: kogo z Polsce poznał? Gdy wymieni nazwiska Stommy i Pszona, biskup powie: “Trafiliście w dobre ręce".

Z czasem Pszon stał się dla Särchena pośrednikiem, biurem podróży, przewodnikiem i nauczycielem w jednej osobie. Oparciem były też środowiska Klubów Inteligencji Katolickiej, redakcje “Tygodnika", “Więzi" i “Znaku", katowickiego “Gościa Niedzielnego", poznańskiego “Przewodnika Katolickiego".

Z tej pierwszej podróży Günter Särchen wrócił do Magdeburga z poczuciem euforii. I przygnębienia: zrozumiał, jak bardzo jest w NRD samotny.

Wspominał: “Gdy wróciłem, postanowiłem - bo mam skłonności pedagogiczne... - pod kościelnym płaszczykiem poprowadzić systematyczną pracę oświatową, nakierowaną na Polskę".

Ale miał podwójne szczęście.

Po pierwsze, poznał wtedy Lothara Kreyssiga, twórcę “Akcji Znaków Pokuty". Po drugie, “pracodawca" Särchena, ówczesny biskup Magdeburga, różnił się od innych hierarchów z NRD.

Kreyssig, z zawodu prawnik, w III Rzeszy został odsunięty od praktyki i objął pieczę nad chorymi psychicznie. Gdy w 1941 r. odkrył, że jego podopieczni są zabijani w ramach programu ,,oczyszczania rasy", złożył w prokuraturze Rzeszy doniesienie o morderstwie. Odpowiedzi nie było, a za karę pozbawiono go i tej funkcji. Resztę wojny spędził na rodzinnej wsi (pomagając ukrywającym się Żydom). Wystąpienie Kreyssiga w 1958 r. na synodzie Kościoła ewangelickiego Niemiec zapoczątkowało ekumeniczny ruch “Znaków Pokuty", wtedy jeszcze ogólnoniemiecki. Kreyssig chciał, by Niemcy pracą własnych rąk w miejscach zbrodni stali się znakiem pokuty. Po postawieniu przez władze NRD Muru berlińskiego w 1961 r. ruch podzielił się na część wschodnią i zachodnią.

To spotkanie Kreyssiga z Särchenem zadecydowało, że “Akcja" z NRD skoncentrowała się na Polsce. I o ile “Akcja" zachodnia, związana z SPD, szukała kontaktów z władzami PRL i z oficjalnymi organizacjami, to “Akcja" z NRD znalazła wspólny język z polskimi środowiskami niezależnymi od władz. A tym, który w następnych latach zbudował całą sieć kontaktów między “Akcją" z NRD a Polską, stał się Särchen. I ci, których za sobą porwał.

Od 1965 r. w każde wakacje - jeśli tylko nie wkroczyła akurat NRD-owska służba bezpieczeństwa - do Polski jechały grupy młodych Niemców. Porządkowali teren obozów; pomagali w szpitalach czy domach opieki (jak Laski) albo przy budowie kościołów, np. w Nowej Hucie.

Z czasem Günter Särchen uznał, że to za mało - i stworzył w 1968 r. w Magdeburgu “Seminarium Polskie" (Polen-Seminar). Nazwa sugeruje instytucję. Tymczasem kryli się za nią tylko ludzie: organizowali dyskusje i odczyty, podczas których młodzi Niemcy poznawali historię i teraźniejszość Polski.

Theo Mechtenberg, wtedy magdeburski współpracownik Särchena, autor wydanej w 1998 r. książki "Engagement gegen Widerstände" (o antysystemowym oporze wśród NRD-owskich katolików) wspomina, że gorącą dyskusję wywołał list biskupów polskich i następnie powściągliwa, wręcz chłodna odpowiedź biskupów niemieckich.

W każdym spotkaniu, organizowanym co pół roku w weekend, brało udział od 40 do 120 osób. Särchen: “Nasze działanie rozumieliśmy jako oddolną ewolucję".

Wszystko to nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie biskup Magdeburga.

Biskup Friedrich Maria Rintelen poparł “polską robotę" (Polenarbeit), a gdy usłyszał, że reszta biskupów niechętnie patrzy na Särchena, powiedział mu z uśmiechem: “To wspaniale!". Bo Rintelen nie tylko nie lubił centralizmu w NRD-owskim Kościele katolickim, ale okazał się jednym z niewielu, którzy zrozumieli, o co Särchenowi chodzi.

W decydującej rozmowie Särchen usłyszał: “Pan był długo w Görlitz, więc nie można Panu zarzucić, że nie zna Pan cierpień wypędzonych. Niech Pan zakłada to Seminarium. Ma Pan moje błogosławieństwo. Polacy to wielki naród, z wielką kulturą. O tym trzeba mówić".

Z czasem słowa “Magdeburg" i “Polska" stały się znane w NRD. Przynajmniej wśród tych, którzy uważali, że Niemcy nie powinni uciekać przed moralnym rozliczeniem z wojną.

“To ciężka praca, zakrojona na wiele lat, która wymaga wielkiej ofiarności, ale która na pewno przyniesie owoce, choćby miało się to stać dopiero w dalekiej przyszłości" - napisał kard. Stefan Wyszyński w 1964 r. w liście do Särchena, wtedy przewodniczącego “Akcji" w NRD.

Günter Särchen powie po latach: “Polska była dla nas wtedy światem".

Między frontami

Berliński kardynał Bengsch, człowiek mądry, ale ostrożnie podchodzący do idei pojednania z Polską, rzucił kiedyś: “Särchen to idiota".

Särchen: “To była najlepsza pochwała, jaka kiedykolwiek spotkała mnie w życiu".

Takich ludzi jak Bengsch - ostrożnych, ale życzliwych - nie było jednak w Kościele wielu. I, co ciekawe, zanim Günter Särchen doświadczył, co znaczy wejść w spór z NRD-owskim państwem, najpierw odczuł niechęć ze strony Kościoła. Bardziej niż szykany władz przeżywał konflikt z kolejnymi biskupami, którzy na jego “polską robotę" patrzyli krzywo także dlatego, że traktowali ją jako działalność polityczną - a Kościół katolicki w NRD dystansował się od polityki.

Pewnej niedzieli w kościołach diecezji magdeburskiej odczytano list pasterski następcy Rintelena, biskupa Johannesa Brauna. Wzywał wiernych, by nie zajmowali się sprawami “tego świata". Särchen wyszedł z kościoła. Czy wieść o tej prywatnej “demonstracji sumienia" dotarła do biskupa? W każdym razie dotarła do “Stasi": gorliwy donosiciel opisał ją w sprawozdaniu.

Chcieli “czynić znaki pokuty i pojednania, czerpiąc z mocy naszej chrześcijańskiej wiary" (Särchen). Ale wielu katolickich biskupów i księży z NRD patrzyło nieufnie na ich działania. Co więcej, niektórzy zgadzali się w gruncie rzeczy z diagnozą, jaka znalazła się w jednym z raportów “Stasi": że Särchen “nadużywa instytucji Kościoła w NRD".

Tym bardziej, że na seminariach i podróżach do Polski się nie kończyło: Särchen zaczął wydawać coś, co trudno dziś jednoznacznie określić. Nie była to nielegalna gazeta, ale coś pośredniego między polską prasą solidarnościową a NRD-owskim samizdatem. Rzecz nazywała się “Handreichung". Dosłownie: “pomoc", pedagogiczna czy duszpasterska. Miała formę broszury, o nakładzie do 2 tysięcy egzemplarzy (w NRD było to bardzo dużo), drukowanej w kościelnej drukarni i rozpowszechnianej poprzez struktury kościelne.

W latach 70. i 80. ukazało się aż 55 numerów “Handreichung". Choć określenie “numery" jest mało adekwatne: każde wydanie było czymś osobnym, zawierało teksty skupione wokół jakiegoś tematu i tak dobrane, by władze nie miały się do czego przyczepić. Także przedruki z prasy polskiej - z “Tygodnika Powszechnego", z innych pism. I tłumaczenia literatury polskiej, teksty historyczne.

Särchen i jego współpracownicy działali jawnie - inaczej się nie dało - i ze świadomością, że “Stasi" czuwa. Bezpieka przejmowała wydania “Handreichung" od konfidentów, podkradała na poczcie. Raz Särchen podarował egzemplarz ubekowi podczas przesłuchania: “żebyście nam znowu nie podkradali".

Z akt “Stasi": “Särchen utrzymuje kontakty z następującymi wrogimi systemowi osobami w Polsce: prof. dr Stanisław Stomma, grupa Znak z Warszawy; Tadeusz Mazowiecki, Klub Inteligencji Katolickiej w Warszawie; Anna Morawska, katolicka pisarka, Kraków; Mieczysław Pszon, Kraków; Stefan Wilkanowicz, Kraków; Juliusz Zychowicz, Kraków. Nowa jakość tych kontaktów uwidocznia się w kontaktach Särchena z biskupami w Krakowie, Wrocławiu, Lublinie, Gdańsku, Poznaniu, Katowicach i innymi".

W latach 60. i 70. czujność “Stasi" miała charakter, powiedzmy, rutynowy. Särchen wiedział, że jest obserwowany. Wiedział, że z typowo niemiecką regularnością będzie przesłuchiwany (pracownicy ,,Stasi" albo przychodzili do domu, albo wzywali go na komendę; dwa razy na przesłuchanie trafił prosto z granicy PRL-NRD). Na przesłuchaniach słyszał, że zajmuje się anachronizmami, bo przecież pojednanie między PRL a NRD dawno się dokonało. Polemizował. I taki swoisty rytuał powtarzał się - aż do roku 1982.

"Z powodów zdrowotnych"

W latach 1980-81 wygłaszał dziesiątki odczytów o wydarzeniach w Polsce. Wspominał: “Prawie co drugi dzień byłem w podróży. Musiałem coś zrobić przeciwko tej truciźnie, którą sączono w umysły moich rodaków".

Historyk Erhart Neubert napisze potem tak: “Wschodnioniemiecka opozycja była jedyną grupą w NRD, która identyfikowała się z polską opozycją; co więcej, opozycja w NRD była inspirowana i motywowana przez wydarzenia w Polsce". I dalej: “Na Zachodzie w ogóle nie zauważono, w jakim stopniu polska opozycja demokratyczna stała się ważna dla opozycji w NRD, zwłaszcza oficjalna polityka Republiki Federalnej niemal całkowicie ignorowała polskich dysydentów i Solidarność".

Kiedy więc latem 1980 władze NRD zamknęły granicę z Polską (podróże stały się trudne, kontakty się urwały) i gdy potem nastał w Polsce stan wojenny, wielu z tych, dla których Polska stała się ważna, zastanawiali się, co robić. Mogli niewiele. Neubert pisze: “Utraciwszy bezpośrednie kontakty z Polską, opozycjoniści z NRD i krytyczne wobec systemu kręgi kościelne próbowały po wprowadzeniu stanu wojennego organizować choć pomoc humanitarną; podczas wielu spotkań i imprez opozycyjnych robiono zbiórki dla Polaków".

Paczki dla Polaków pakował także Särchen. Ale nie tylko: on dalej, jak pisze Neubert, “przenosił do NRD krytyczne idee z Polski". Jak? Całkiem prosto. Dalej co kilka dni jechał z wykładami. Dalej opowiadał o “Solidarności", puszczał z adapteru polski hymn. Powtarzał: “Jeszcze Polska nie zginęła". Czytał własne wiersze. Jak ten:

Ty głupcze,

tam, w Polsce,

wytrwaj i wiedz,

że tylko głupcy zmieniają świat,

głupcy pełni łez i bólu,

pełni wiary i marzeń.

I powiedz nam,

Niemcom,

że same marzenia

nie wystarczą

(tłum. Krystyna Jagiełło)

I przygotował kolejne “Handreichung".

Ukazało się w listopadzie 1982 r. i poświęcone było sytuacji w Polsce. Składało się m.in. z przedruków z prasy polskiej (legalnej). Jak wszystkie, i ta broszura nosiła nadruk “do użytku wewnątrzkościelnego".

Nakład: tysiąc egzemplarzy.

Rozesłał.

Nie spodziewał się takiej reakcji.

Wywołał furię - w “Stasi" i w Kościele.

Podczas przesłuchania usłyszał, że jest szpiegiem, i że dostanie najmniej 13 lat. Do procesu jednak nie doszło. Dlaczego? W aktach nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Może władze obawiały się skandalu międzynarodowego? W “teczce" znalazła się notatka, że w jego prywatnym notesie - skopiowanym przez “Stasi" - widnieje dawny prywatny adres Karola Wojtyły i aktualny rzymski adres osobistego sekretarza Jana Pawła II. A podczas tamtego przesłuchania, gdy grożono mu wyrokiem, krzyknął w końcu, że jak mu coś zrobią, to Polacy powiadomią papieża...

Równocześnie “Stasi" rozpoczęła naciski na Kościół, by uciszył Särchena, gdyż szerzy on w Kościele w NRD “myślenie antysocjalistyczne".

Pod naciskiem władz już w grudniu Konferencja Biskupów NRD omówiła sprawę. Biskupi odcięli się od Särchena: oświadczyli, że była to jego “samodzielna inicjatywa". Biskupowi Braunowi zalecono, by nie dopuścił do powtórzenia się czegoś podobnego w przyszłości. Braun - jak się okazało po upadku NRD, jego kontakty ze “Stasi" były tak bliskie, że aż dwuznaczne - instrukcję Konferencji wykonał: zwolnił Särchena z kurii (formalnie była to wcześniejsza emerytura, oczywiście “z powodów zdrowotnych") oraz zlikwidował jego biuro (by, broń Boże, nie znalazł się następca).

Wkrótce też działalności zaprzestać musiało “Seminarium Polskie" (jak pisze Neubert, Kościół nie chciał dłużej brać za nie odpowiedzialności).

Później “Seminarium" wznowiło działalność - już w Berlinie Wschodnim, formalnie pod płaszczykiem “Akcji Znaków Pokuty" i pod nową nazwą: “Seminarium im. Anny Morawskiej". Särchen nie miał już jednak sił, by nim kierować; przejął to zadanie Ludwig Mehlhorn i inni przyjaciele - czyli wychowankowie Särchena, z którymi jeździł kiedyś do Polski, a którzy teraz działali w opozycji.

Ale Günter Särchen miał już dość. Wkrótce z kolejnego przesłuchania trafił do szpitala. Diagnoza: zawał.

Gdy w 1990 r. zwrócił się do Urzędu Gaucka o kopie dotyczących go akt “Stasi", przeczytał: “Celem operacyjnej kontroli Särchena jest zdobycie dowodów istnienia spisku oraz działań, które podlegają definicji zdrady państwa" i “udowodnienie Särchenowi stosunków z wrogimi organizacjami z nie-socjalistycznej zagranicy".

Potem “Stasi" doszła do wniosku, że Särchen nie jest “szpiegiem", lecz “politycznym". I że należy go izolować, a w razie konieczności “wyeliminować". Takie słowo padło w dokumencie z 1987 r.

Wspominał: “Załamałem się. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że przez ćwierć wieku balansowałem na krawędzi".

Przeczytał też, że wymierzonej w niego operacji nadano kryptonim “Patron". Pomyślał: “Chciałbym, by to słowo znalazło się na moim grobie".

"Co osiągnąłem?"

Po 1989 r. często pytał sam siebie, co osiągnął. Zadawał sobie to pytanie, gdy jechał znowu gdzieś z wykładem, aby opowiadać o swej “Polenarbeit" sprzed lat, i gdy na koniec ktoś z publiczności mówił, że tak, to prawda, ale to już przeszłość, że z Niemiec wschodnich mało kto jeździ dziś do Polski, bo są ważniejsze rzeczy, np. nędza w Trzecim Świecie...

Wtedy odpowiadał, że tak myśleć nie można. Że to przecież także dzięki Polakom Niemcy są dziś wolni. Że to Polacy mieli odwagę cywilną, w roku 1956, 1968, 1970, 1976, 1980 i wreszcie wiosną 1989. Że droga do jedności Niemiec nie zaczęła się w Pradze ani na Węgrzech, ani w Moskwie, ale w Polsce... Kiedy tak mówił, na sali zapadała cisza. Zwykle po chwili ktoś wstawał i przyznawał mu rację. Tak, mówił sobie wtedy w duchu Günter Särchen, tak, tyle jeszcze jest do zrobienia...

I pytał siebie, czy mógł zrobić więcej?

Czy to dużo, tych parę tysięcy ludzi, którzy przewinęli się przez “Seminarium Polskie" i przez obozy “Akcji Znaków Pokuty"? Niektórzy taką okrężną drogą, za sprawą polskich doświadczeń, zaangażowali się w działalność opozycyjną, wybierając nie emigrację, ale pozostanie w NRD. Po 1989 r. niektórzy z wychowanków Särchena poszli do polityki - jak Konrad Weiss, zimą 1990 uczestnik obrad NRD-owskiego “Okrągłego Stołu"; inni podjęli działalność społeczną, np. w Fundacji Krzyżowa.

Jednak rzecz nie tylko w ilości. Historyk Erhart Neubert (kiedyś sam opozycjonista) bez wahania zalicza działalność Särchena do opozycji - i to tej jak najbardziej politycznej, przeciw systemowi w NRD.

Neubert stawia tezę, że polityczne znaczenie działalności Särchena i środowisk, którym patronował, polegało na tym, iż deklarowanemu przez władze antyfaszyzmowi przeciwstawiał on “żywe pojednanie" - w idei i praktyce. Przez organizowanie obozów, podczas których młodzi Niemcy pracowali na terenie kacetów, przez podnoszenie kwestii niemieckiej winy, Särchen podważał w istocie legitymizację istnienia NRD. Państwa, które odrzucało przecież wszelką winę za niemieckie zbrodnie, twierdząc, że stoi po stronie “zwycięzców historii".

W marcu 1990 r., gdy w NRD odbywały się wolne wybory, spotkał na ulicy znanego z przesłuchań majora “Stasi". Major westchnął: “Właściwie to robił pan dobrą robotę". Po czym dodał: “Szkoda tylko, że był pan przeciw socjalizmowi".

Płacz pięciu tysięcy

Kiedyś, na początku, w latach 60., dotarł do miejscowości Suchedniów. Była ich może setka: jak zwykle, młodzi i on.

Wspominał: “Naszą intencją było przybycie do tej wsi pod Kielcami, która w czasie wojny została spacyfikowana (jak to my Niemcy ładnie mówimy), czyli spalona, wraz z dziećmi i starcami. Księża zapowiadali we wsi już wcześniej, że przyjadą Niemcy z pielgrzymką pokutną. Ale ludzie nie wierzyli, że Niemcy mogą zrobić coś dobrego. Partia zresztą pracowała nad tym usilnie; nauczycielom i uczniom zabroniono uczestniczyć w Mszy, którą chcieliśmy odprawić na cmentarzu.

Ale nieoczekiwanie i Kościół zaczął nam robić trudności. Biskup kielecki zarządził, że Mszy nie będzie. Wreszcie zezwolił na jej odprawienie, ale przez polskiego księdza i po polsku. Mieliśmy jednak swojego duszpasterza, młodego oratorianina z Lipska, który znał polski i był w stanie nie tylko koncelebrować Mszę razem z polskim księdzem, ale i wygłosić po polsku krótkie kazanie.

Potem dowiedziałem się, dlaczego nas tak potraktowano. Otóż pewien Ślązak, ksiądz z mojego rodzinnego Wittichenau, który miał w polskim Kościele znajomych, narobił plotek o mojej rodzinie: rodziców nazwał nazistami, a o mnie powiedział, że byłem w SS. Znajomi z Polski umożliwili mi spotkanie z biskupem Wojtyłą i wyjaśnienie tych bzdur. Nie wiem, co kierowało tym księdzem... Może resentymenty do Polski (był wysiedleńcem), może niezadowolenie, że tak się Polską zajmuję?

No więc, mimo tych trudności, znaleźliśmy się w końcu w Suchedniowie. Idziemy całą pielgrzymką do wsi, spalonej w czasie wojny. Po drodze zatrzymujemy się i modlimy. To są stacje naszej Drogi Krzyżowej. Zauważamy, że przypadkowo napotkani ludzie dołączają do nas.

Gdy dochodzimy do wielkiej łąki, na której jest masowy grób Polaków, zdumienie nasze nie ma granic. Naprzeciw stoi tłum, może pięć tysięcy ludzi, którzy czekają na nas od paru godzin. Zbliżamy się, śpiewając »Pod Twą obronę«; nie znamy polskiego, ale pieśni można śpiewać w każdym języku.

I nagle słyszę, że pięć tysięcy ludzi płacze".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2004