Mój kraj

Wstaję przed siódmą i patrzę na mój kraj. W lewej kwaterze okna założona jest siatka, żeby nie wpadały owady.

09.10.2017

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara
Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara

Widok na Mareszkę jest przez to trochę niewyraźny. Siatka ma strukturę podobną do dawnych sit, przetaków, przez które przesiewało się mąkę. Właśnie: widok jest jakby przesiany i składa się z setek tysięcy analogowych pikseli. Ale ani Mareszka, ani kraj na tym nie tracą w swoim jesiennym przepychu. Może obraz jest tylko trochę ciemniejszy niż ten oglądany przez prawą kwaterę. Słońce dopiero wstaje, jaśnieje gdzieś podziemnie właśnie pomiędzy Mareszką a Uhercem. W moim kraju.

Na stole mam globus. Dość stary, bo ZSRR jest na nim jeszcze w całości, jest Kongo Belgijskie i Francuska Afryka Zachodnia. Niemiecki, z żarówką w środku, kupiony w rupieciarni. Ale w zupełności mi wystarcza. Postawiłem czerwona kropkę, by łatwiej odnajdywać miejsce, w którym się budzę. Nie idzie tutaj rzecz jasna o niewidzialną w globusowej skali Mareszkę i Uherca, ale o cały kraj, który ma wielkość paznokcia małego palca. Po prostu dobrze jest wiedzieć, gdzie się wygląda przez okno, pijąc kawę i pisząc kolejny felieton. Kręcę szklaną kulą jak wróżka i czerwona kropka miga jak kulka w ruletce. Pobłyskuje, polśniewa w błękitno-zielonych otchłaniach globu jak listek w rwącym nurcie rzeki, jak pyłek na wietrze, jak robaczek świętojański w otchłani letniej nocy. Mój kraj.

No i tak między tym globusem a oknem, między mikro a makro, żeby zachować rozsądek, żeby nie popaść w abstrakt, żeby nie uwierzyć w kit, że mój kraj to to, to śmo, że mój kraj to sramto i owamto. Bo teraz każdy zna się na moim kraju i jeden z drugim mędrzec i z prawa, i z lewa aż przedeptuje, aż drobi w miejscu, żeby dorwać się do głosu i orzekać, gdzie powinno spoczywać me serce i gdzie ogniskować myśl. Takie czasy, że trzeba mieć się na baczności, żeby cię nie spętali, okiełznali, chomąta nie założyli i do krajowo-narodowej fury nie zaprzęgli. I potem nie batożyli ideą, która im się w opustoszałych łbach zalęgła, bo żaden z nich nigdy w okno ani na globus nie spojrzał. A nawet jak spojrzał, to i tak gówno widział.

Taka mi się snuje myśl chropawa w obronie mojego kraju. Zachmurzyło się i Mareszka trochę zblakła. Zielony dzięcioł przefrunął wśród żółknących brzóz. Nie jestem pięknoduchem. Patrzę na podświetloną kulę. Na kontynenty, na geografię i politykę, na tektonikę i demografię, na niespokojne ludy i błękity wód, których kaprysu nikt nie przewidzi. A wszystko zanurzone w czarnej nicości kosmosu. I wiem, że zielony dzięcioł, Mareszka i ja możemy przestać istnieć w jednej chwili. I najprawdopodobniej przestaniemy. Co najwyżej dla Mareszki ta chwila będzie nieco dłuższa. Nie Ruski, nie Żyd ani Niemiec nas zgładzą. Nie muszą. Zagładę nosimy w sobie. I zielony dzięcioł, i Mareszka, ja i mój kraj.

Dlatego szkoda mi czasu na spór. Nie będzie innego kraju niż ten, który dzisiaj krąży w mojej krwi. Światło pamięci wydobywa obrazy stokroć starsze ode mnie samego. Ale są znajome, jakbym urodził się przed wiekami. Czasami gdzieś wyjeżdżam, żeby z oddalenia przyjrzeć się miejscu narodzin i życia. W istocie chyba go nie opuszczam. Na dnie źrenicy pulsuje przecież ten pierwszy, pierwotny obraz, poprzez który oglądamy najdalsze światy. Więc wszystko na nic. Ile byś nie ujechał, dokąd byś nie zemknął, ile drzwi nie zatrzasnął, zostajesz na miejscu. Och, wiem, poetyckie to i niezbyt naprężone intelektualnie. Lecz należałoby spytać tych, co umierali, czy częściej wybiegali myślą w przyszłość, czy też próbowali schronić się w przeszłości?

Zapadł zmierzch i nadciąga deszcz. Jak co wieczór wychodzę na taras, wpatruję się w ciemność i wsłuchuję w ciszę. Zawoja szumi w dole. Gdy opadną liście, odgłos stanie się wyraźniejszy. A potem, jeśli nadejdą mrozy, ściśnięta lodem, niemal ucichnie. Tak jest co roku. Właściwie mógłbym bez końca wyliczać te proste i ważne zmiany w krajobrazie. Tym widzialnym i tym, który można jedynie usłyszeć. W kółko. Jak mantrę albo pogański różaniec. Jeden do jednego odtwarzać w słowach istnienie mego kraju. Ale tej nudy dzisiaj Państwu oszczędzę.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2017