Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mimo wszystko jednak, mimo putinflacji, glapinflacji, obajtkinflacji, morawieckinflacji oraz ponadczasowej katastrofalnej antoninflacji – nadchodzi wiosna. A wiosną niech wiosnę, nie inflację zobaczę… No, ale jednakowoż się nie da, niemal. Oczywiście, wiosnę ujrzą z bliska rolnicy i leśnicy – i niech im wyjdzie na zdrowie. Natomiast jeśli ktoś mieszka w mieście, w polskim mieście, to na codzień wiosny raczej nie dozna. Zdaję sobie sprawę z apodyktyczności mojej oceny, być może spowodowanej rozgoryczeniem zamieszkiwania w – za przeproszeniem – stolicy, ale spędzam dużo czasu w wielu innych polskich centrach cywilizacji, skądinąd niejednokrotnie bardzo zacnych, ale i tam często sytuacja zdaje się oscylować na granicy załamania.
Niby po pandemii nic nie miało być takie samo, wszyscy mieliśmy żyć w jednym wielkim Sopocie – tylko bez turystów – ale dalej jest jak zawsze: mieszkamy na stacji benzynowej z monstrualnym parkingiem. Nieszczęśni przechodnie przemykają między żelastwem, przepraszając, że tarasują drogę pojazdom, kompensacyjnie nawalając się z rowerzystami. Demokratycznie wybierane władze miast zdają się hołdować zasadzie, że suweren jest fanatycznie zmotoryzowany, a zatem lepiej się z niczym śmielszym nie wychylać, bo przecież dla władzy nie ma nic bardziej katastrofalnego niż utrata władzy na koniec kadencji. Skoro elekcje odbywają się w trybie drive-in, ergo nie wolno się narażać, najlepiej po prostu nic nie robić, z pewnością nic kontrowersyjnego, odrobinkę symulować działanie, gracko i bez strat dosiedzieć do kolejnych wyborów, w kampanii postraszyć faszyzmem, wygrać i powtórzyć operację mimikry.
Mniejsze zło! Hasło paraliżujące każdą wiosnę w mieście, każdą większą potencjalną zmianę na lepsze. Nie ma co narzekać, zawsze może być gorzej, przynajmniej miastem rządzą nasi. Po co rządzą? O to mniejsza.©