Męska matrioszka. Recenzja filmu „Men”

„Men” balansuje między halucynacją a psychoanalitycznym seansem. Słowo „thriller” trzeba zapisać właśnie tak – w cudzysłowie.

30.05.2022

Czyta się kilka minut

Jessie Buckley jako Harper Marlowe w filmie „Men” / MATERIAŁY PRASOWE M2FILMS
Jessie Buckley jako Harper Marlowe w filmie „Men” / MATERIAŁY PRASOWE M2FILMS

Brytyjski reżyser Alex Garland, twórca filmów „Ex Machina” i „Anihilacja” czy serialu „Devs”, na gruncie science fiction doczekał się rzadkiego miana intelektualisty. Całkiem zasłużenie, bo jego kino to filozofujące eseje ubrane w kunsztownie skrojony futurystyczny kostium. Krąży wokół sztucznej inteligencji i rozwoju jej samoświadomości, spekuluje na temat autodestrukcji ­człowieka w wymiarze globalnym, dyskutuje o granicach ludzkiej omnipotencji, krytykuje „kapitalizm nadzoru”. A przy tym dostarcza nam pasjonujących historii o ludziach, ich lękach i traumach.

W najnowszym filmie „Men” polem dyskursu i generatorem emocji okazuje się mocno przekręcone kino grozy, płynnie przechodzące w cielesny horror. I skoro tytuł odsyła raczej do męskości niż człowieczeństwa w ogóle, łatwo zredukować tę historię do poziomu wojny płci. Ale równie dobrze można by nazwać „Empuzjon” Olgi Tokarczuk feministycznym kryminałem.

Świeżo owdowiała Harper Marlowe wynajmuje stary dom na angielskim odludziu – i od pierwszych minut atakują nas odniesienia i archetypy, zapisane choćby w nazwisku bohaterki, w ikonicznej scenerii, a zwłaszcza w motywie świeżo zerwanego jabłka. Chwilę po tym akcie Geoffrey, właściciel domostwa, udzieli Harper stosownej reprymendy, po czym natychmiast obróci wszystko w żart. Wedle takiego klucza można odbierać cały film. Garland bawi się konwencjami krwawej przemocy nie dla samej zabawy. Raczej po to, żeby pokazać funkcjonowanie tej przemocy w mniej oczywistych wymiarach. Oto bowiem młoda kobieta zaszywa się przed światem, by przepracować stratę oraz związane z nią wyrzuty sumienia, i na każdym kroku styka się z agresją: czynną i bierną, wyrażaną fizycznie, słownie lub symbolicznie. Jedyne zaś wsparcie stanowią wideo czaty z londyńską przyjaciółką – o ile jest dobry zasięg.

Trzeba jednak ów thriller od razu wziąć w cudzysłów, jako że „Men” zdaje się nieustannie balansować między halucynacją a psychoanalitycznym seansem i chętnie zaciera między nimi granice. Przytłoczona żałobą Harper, szukając ucieczki w naturze, widzi w oddali nagiego mężczyznę, który zaraz okaże się bezpośrednim agresorem. Kobieta nie znajdzie też azylu w kościele, w lokalnym pubie, w bezpośrednich kontaktach ze stróżami prawa ani ze swoim gospodarzem, nie mówiąc o dziwnym wioskowym chłopaku w masce Marilyn Monroe. Te bizarne spotkania, nawet jeśli są projekcją osoby do pewnego stopnia zaburzonej, budują obraz nie tylko przypadku klinicznego, lecz także czegoś na kształt kobiecej podświadomości zbiorowej.

Podczas gdy w przebłyskach retrospekcji docierają do nas okoliczności, w jakich mógł zginąć mąż Harper, na samotnych wakacjach przeżywa ona sytuacje, w których staje się ofiarą innych mężczyzn. Nie dają jej spokoju – bywa przez nich zastraszana, obrażana, poniżana bądź pouczana. I przez długi czas nie bardzo wiadomo, czy to pomyślana dla niej w zaświatach kara, czy rodzaj samobiczowania, czy też lękowe projekcje, gdzie każdy napotkany mężczyzna jest karykaturalną inkarnacją zmarłego. Zresztą we wszystkie męskie postacie, z wyjątkiem czarnoskórego małżonka (w tej roli Paapa Essiedu), wciela się ten sam charyzmatyczny Rory Kinnear. Geniusz obsady, mistrzostwo charakteryzacji i aktorska zmiennokształtność pracują na prowokacyjną finałową alegorię, którą – nie zdradzając zbyt wiele – nazwać by można męską matrioszką, wspólne dzieło efektów specjalnych i surrealistycznej wyobraźni.

Garland świetnie się bawi nastrojem religijnej podniosłości. Nim zaserwuje iście trzewiowe katharsis i nowe Genesis, zbuduje na ekranie przeciwieństwo rajskiego ogrodu. Kino ekscesu, zarówno w sensie nadmiaru, jak i przekroczenia, rozwija się podstępnie, zagarniając kolejne obszary. Sielski pejzaż pod spojrzeniem Harper zaczyna kłuć w oczy przesterowanym kolorem. Kamera Roba Hardy’ego skrada się za bohaterką niczym duch, zagląda w puste oczodoły martwej sarny, a w scenach z przeszłości ekran zalewa ciężkie czerwone światło. Nadobecna w tle sakralna muzyka, której autorami są Ben Salisbury i Geoff Barrow z grupy Portishead, brzmi niebiańsko i zarazem piekielnie. Narasta niesamowitość, by szybko zmienić się w autoparodię. Stąd nagi człowiek z liściem na głowie, czytaj: Green Man z mitycznych wierzeń, to ledwie preludium do filmowej orgii, Cronenbergiem i Lynchem podszytej. Tyle że naprawdę chodzi tutaj o ratowanie świata przed apokalipsą. A właściwie przed męską przemocą – samonapędzającą się i zarazem samoniszczącą.

Tym, którzy nie biorą horrorów poważnie i nie wierzą, że bywają one zwierciadłem naszych niewypowiedzianych strachów, film oferuje jeszcze coś. Chodzi o hiperintensywną obecność na ekranie Jessie Buckley – aktorki, która wcześniej mocno naznaczyła sobą „Może pora z tym skończyć” Charliego Kaufmana czy „Córkę” Maggie Gyllenhaal. Reżyser „Men” nazywa ją w wywiadach pełnoprawną współautorką filmu. Zaciśnięciem szczęki, uśmiechem błąkającym się niepewnie w kącikach ust Buckley jest w stanie wyrazić więcej nawet niż krzykiem. W jej bohaterce można dopatrywać się studium mizoandrii wywołanej przez realną przemoc i napędzanej poczuciem winy; można też zobaczyć biblijną Ewę, czyli kobietę archetypiczną, ze wszystkimi jej organicznymi mocami i kulturowymi ograniczeniami.

Ów nieprzewidywalny dreszczowiec od kina kobiecej zemsty woli psychodeliczną fantazję i non stop czymś ryzykuje: a to rozbuchaną metaforyką, a to dosłownością. I nie pozwala rozgościć się na dobre w żadnej konwencji. Niektórzy go odrzucą, zniesmaczeni fizjologią, jaką ocieka druga część, albo przyparci do muru antypatriarchalnym przesłaniem i ostentacyjną pochwałą życia uosobionego przez kobiecość. Bo Garland w „Men” porzuca na moment zuniwersalizowane wizje przyszłej ludzkości, żeby zastanowić się nad tym, co dla nas oznacza ten podwójny, człowieczo-męski tytuł. Tudzież odświeżyć dywagacje wokół tego, co ludzkie i boskie. ©

MEN – reż. Alex Garland. Prod. Wielka Brytania 2022. Dystryb. M2 Films. W kinach od 3 czerwca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2022