Maszyna do nadużyć

Brak precyzyjnych reguł awansu w Kościele sprawia, że rządzą nim mechanizmy protekcji, których efektem jest nieformalna sieć powiązań poza wszelką kontrolą.

31.08.2020

Czyta się kilka minut

Prezydent George W. Bush, kard. Theodore McCarrick, arcybiskup Waszyngtonu,  i John Roberts, prezes Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, po mszy św.  na rozpoczęcie sesji Sądu Najwyższego. Waszyngton, 2 października 2005 r. / PABLO MARTINEZ MONSVAIS / AP / EAST NEWS
Prezydent George W. Bush, kard. Theodore McCarrick, arcybiskup Waszyngtonu, i John Roberts, prezes Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, po mszy św. na rozpoczęcie sesji Sądu Najwyższego. Waszyngton, 2 października 2005 r. / PABLO MARTINEZ MONSVAIS / AP / EAST NEWS

Theodore McCarrick był kardynałem, biskupem Waszyngtonu, jednym z najbardziej prominentnych hierarchów, doradcą prezydentów USA i papieży, licząc od Jana Pawła II. Oskarżony w 2018 r. o molestowanie seksualne kleryków oraz osób nieletnich, został usunięty z kolegium kardynałów, suspendowany i przeniesiony do stanu świeckiego. Od jego sprawy zaczął się nowy etap historii amerykańskiego Kościoła: stało się jasne, że spora część amerykańskich biskupów musiała wiedzieć wcześniej o krążących od lat oskarżeniach. Posypały się doniesienia, prasa informowała o kolejnych biskupach oskarżonych i ukaranych za tuszowanie przestępstw księży. Wiadomo, że informacje o podwójnym życiu McCarricka docierały też do Watykanu. Można więc rzec, że część odpowiedzialności za postępowanie, a nawet przestępstwa, wysoko postawionych dostojników kościelnych spada także na papieży.

Oczywiście nadużycia seksualne to problem nie tylko katolickich duchownych – do przestępstw dochodziło również w Kościołach niekatolickich, wspólnotach ekumenicznych, w religijnych i niereligijnych wspólnotach świeckich, a zjawisko to ma wiele aspektów (prawny, teologiczny, polityczny, kulturowy). Ale „rys katolicki” jest tu szczególnie istotny. Kościół katolicki stanął w obliczu kryzysu autorytetu porównywalnego jedynie z czasami reformacji, gdy Marcin Luter wykazał, jak papiestwo i podległe mu instytucje są dewastowane przez systemową korupcję.

Bo kryzys seksualnego wykorzystywania nieletnich przez duchownych jest kryzysem systemowym.

W biskupiej sieci

W połowie lipca dwóch uczonych (Stephen Bullivant, profesor teologii i socjologii religii na St. Mary’s University w Londynie, oraz Giovanni Sadewo, badający sieci społeczne na Swinburne University of Technology w Melbourne) opublikowało interesujący artykuł „Władza, kariera i protekcja: biskupi katoliccy, sieci społeczne i sprawa(y) ekskardynała McCarricka”. Praca jest pionierska, nieco prowokacyjna, ale pozwala zrozumieć złożoność problemu nadużyć seksualnych w Kościele katolickim, na który patrzymy jak na normalną, lepiej czy gorzej zarządzaną, instytucję.

Posługując się metodą analizy sieciowej SNA (Social Network Analysis), Bullivant i Sadewo opracowali model wzajemnych wpływów biskupów, ze szczególnym uwzględnieniem roli ekskardynała McCarricka. Przeanalizowali oficjalne dane Konferencji Episkopatu USA (i – dla porównania – Konferencji Biskupów Katolickich Anglii i Walii), by pokazać, jak splecione jest środowisko, w którym dochodzi do nadużyć seksualnych i/lub ich ukrywania czy ignorowania.

W analizie pojawiają się dwa zbieżne elementy. Pierwszy to fakt, że czyny McCarricka były znane (mniej lub bardziej szczegółowo) dużej liczbie osób z kręgów kościelnych i że kardynał mógł liczyć na ich milczenie ze względu na władzę, jaką dysponował (dzięki powiązaniom z innymi kręgami kościelnymi). Autorzy sugerują, że jednym z powodów tego milczenia mogły być także relacje homoseksualne, które wyjawione stałyby się przyczyną skandalu, choćby nie były przestępstwem (czyli nawiązywały je dobrowolnie dorosłe osoby). Drugim elementem była rola, jaką McCarrick odgrywał zarówno w Rzymie, jak i w USA: był „kingmakerem”, najpotężniejszym kardynałem, który wpływa na kościelne kariery tak instytucjonalnie (będąc zaangażowanym oficjalnie w proces wyłaniania kandydatów do nominacji biskupich), jak i nieformalnie (poprzez inne osoby uczestniczące w tym procesie). Zresztą ekskardynał McCarrick wciąż znajduje się w centrum potężnego układu – wielu biskupów z kręgu jego wpływów jest już co prawda na emeryturze, ale niektórzy nadal sprawują urzędy.

Model sieci Kościoła amerykańskiego, angielskiego i walijskiego, jaki stworzyli Bullivant i Sadewo, mógłby służyć za wzór do przygotowania także kolejnych symulacji, przydatnych do analizy wzajemnych powiązań w episkopatach innych krajów. Wydaje się to szczególnie potrzebne po wejściu w życie motu ­proprio papieża Franciszka („Vos estis lux mundi”), którego celem jest ukrócenie procederu tuszowania zarzutów o molestowanie seksualne. Dokument, ogłoszony 9 maja 2019 r. na trzyletni okres próbny, wprowadza tzw. rozwiązanie metropolitalne, umożliwiające pociągnięcie do odpowiedzialności biskupów i przełożonych kościelnych, dotychczas trudne do przeprowadzenia.

Zgodnie z nowymi przepisami, gdy pojawia się oskarżenie przeciwko biskupowi (i nie jest ono w oczywisty sposób fałszywe), dochodzenie z mandatu Stolicy Apostolskiej ma prowadzić arcybiskup metropolita. Jeśli zaś oskarżonym byłby sam metropolita, za postępowanie sprawdzające odpowiada biskup z metropolii o najdłuższym stażu. Te unormowania są oczywiście sporym krokiem naprzód, jeśli chodzi o pociągnięcie biskupa do odpowiedzialności, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ignorują „strukturalny konflikt interesów” – dochodzeniami przeciwko jednym biskupom zajmują się inni biskupi, w wielu przypadkach należący do tego samego układu władzy.

Analiza Bullivanta i Sadewo, choć obiecująca, ma też ograniczenia. Po pierwsze, cechuje ją „jednoprzyczynowość” – można odnieść wrażenie, że za proceder ukrywania skandali pedofilskich odpowiada jedynie swoista „kultura kościelna”, podczas gdy przyczyn tego procederu zwykle jest więcej. Po drugie, poddano analizie układy i powiązania, które obejmują tylko duchownych, pomijając istotną obecność osób świeckich. Trzecim ograniczeniem jest brak lub marginalność pionowego wymiaru tych sieci, innymi słowy: autorzy pomijają fakt, że wszyscy biskupi w konstelacji McCarricka byli jednak nominowani przez papieża – owszem, w procesie prowadzonym przez kościelnych urzędników (nuncjusza, innych biskupów), ale ci w końcu też zostali wybrani przez papieża, którego odpowiedzialność trudno umniejszać czy pomijać.

Mechanizm protekcji

Z analizy socjologów można wysunąć jeszcze jeden wniosek: za kryzysem nadużyć seksualnych w Kościele kryje się kryzys biskupstwa. Aby lepiej zrozumieć mechanizmy protekcji, jakie funkcjonują w Kościele, sięgnijmy do historii, szczególnie tej, która bada różne systemy protekcji we wczesnej nowożytności.

Biskupstwo jako etap na ścieżce kościelnej kariery ma długą i skomplikowaną tradycję, której nie da się oddzielić od historii europejskich elit społecznych i ekonomicznych. Jedną z odpowiedzi Soboru Trydenckiego (1545-63) na reformację i jej oskarżenia o korupcję w Kościele był zakaz nepotyzmu (sesja XXI, kan. 1 – O reformie Kościoła), choć niezbyt jeszcze skuteczny, skoro wynoszenie krewnych na wysokie stanowiska kościelne skończyło się w papieskim Rzymie dopiero w 1692 r., wraz z decyzją Innocentego XII o zlikwidowaniu stanowiska kardynała-bratanka (cardinalis nepos). W niestabilnym systemie władzy (w końcu monarchia papieska była elekcyjna, a nie dziedziczna) najbliższy członek rodziny na ważnym stanowisku dawał poczucie stabilizacji, a do jego najważniejszych zadań należało kreowanie innych kardynałów. (W dzisiejszej strukturze Kościoła można jeszcze znaleźć ślad po „kardynale-bratanku” – w pewnym sensie jego spadkobiercą jest kardynał sekretarz stanu, najpotężniejszy watykański hierarcha, zaraz po papieżu).

Watykański system wyłaniania kardynałów znalazł odzwierciedlenie także na niższych poziomach i służył kreowaniu elit biskupich w całym katolickim świecie, zwłaszcza w Europie. Nie zawsze liczyło się pokrewieństwo, często dość skomplikowana sieć relacji patron–klient. Zresztą gdy pozycja kardynała-bratanka została zlikwidowana i zerwano z więzami krwi, system karier opierał się na „zawieraniu sojuszy”, co już stanowiło krok ku budowie całkiem nowoczesnego mechanizmu. Kościół musiał dostosowywać się do poziomu, na jaki wchodziły nowoczesne społeczeństwa, i przejść od struktury feudalnej do państwa administracyjnego. Miało to wpływ na kariery biskupów (co widać choćby we wzroście liczby hierarchów posiadających wykształcenie z zakresu prawa). Pod koniec XVII w. obserwujemy zanik wielu charakterystycznych cech zepsucia renesansowego i barokowego papieskiego Rzymu. Częścią ścieżki awansu stało się uznanie zasług i cnót – w ten sposób stary system feudalnej lojalności łączył się z nowoczesnym systemem zarządzania państwem, a wymóg osobistej wierności został zastąpiony wymogiem dobrej administracji.

Jeśli porównamy ścieżki karier w Kościele katolickim z tymi, jakie obowiązywały w europejskich monarchiach (bo system protekcji istniał również tam, może w mniejszym stopniu, ale reguły gry były podobne), ujrzymy – paradoksalnie – coraz mocniejszy modernizacyjny rys katolicyzmu: wraz z oficjalnym obaleniem nepotyzmu system kościelny stawał się nawet „nowocześniejszy” niż systemy społeczne, w których Kościół działał. Ustrój quasi-feudalny z wolna łączył się z nowoczesnym sposobem administracji, opartym na sformalizowanych i zinstytucjonalizowanych ścieżkach kariery oraz zasadach organizacji właściwych współczesnej, prawno-racjonalistycznej biurokracji.

Wspomniany „system sojuszy” przetrwał do dziś w całkiem dobrej formie. W drodze na kościelne stanowiska wciąż ważna jest solidarność grupowa: może ona mieć formę popierania rodaków, duchownych z tego samego miasta bądź kraju, z tej samej szkoły lub zakonu; jak też „sztuczna solidarność”, tworzona poprzez różnego rodzaju układy i spiski. Można też mówić o „solidarności poziomej” (przyjaźń lub związki między równymi sobie) i – a może przede wszystkim – o „solidarności pionowej” (niemal jak pomiędzy patronem a klientem).

Co nam zostało z tamtych lat

W XXI w. mieszanka tych systemów nadal jest widoczna, znalazła się wręcz w centrum dzisiejszego kryzysu katolickiego biskupstwa. Pod wieloma względami system osobistej wierności jest wciąż mocny, a nawet ważniejszy od wymogu dobrej administracji. Widać to choćby w sposobie rekrutacji biskupów, ale także w braku kontroli nad nimi i sankcji, nawet pod obowiązującym w chwili obecnej prawem. Bo gdy we wczesnych czasach nowożytnych system karier duchownych musiał radzić sobie z zewnętrznymi systemami kontroli (królowie i książęta, arystokracja), dziś uzależniony jest jedynie od oceny wewnętrznej, pozostającej w rękach episkopatu.

Nie znikło też rozpowszechnione kiedyś tworzenie beneficjów, niezbędnych do przekształcania dochodów kościelnych w świeckie fortuny. Można powiedzieć, że jedynie ewoluowało: nie ma już drenażu majątku z Kościołów peryferyjnych przez prałatów rzymskich, ale istnieje wciąż przepływ pieniędzy pomiędzy prowincją a centralą, między Kościołami lokalnymi a Rzymem. Jest on zwykle nieformalny, dzięki czemu tak trudno o twarde dowody (np. w archiwach) na związek transferów finansowych z ukrywaniem nadużyć seksualnych.

Widoczna zmiana dokonała się także w zakresie obowiązków biskupich. Przez długi czas były one bliskie funkcjom urzędnika cywilnego wczesnych wieków chrześcijaństwa zwanego defensor civitatis, ze wszystkimi przynależnymi mu polityczno-dyplomatycznymi powiązaniami. We wczesnej nowożytności biskupów można było podzielić na różne warstwy: prałatów rzymskich, potężnych biskupów dzierżących w swoich diecezjach świecką władzę polityczną i „biskupi proletariat” pozostający na marginesie systemu protekcji. Dziś daleko im do dawnych „książąt Kościoła”, będących emanacją monarchii papieskiej, stali się natomiast biurokratami średniego i niższego szczebla. Instytucjonalne przejście od kurialnego systemu konsystorialnego i zarządzania kolegialnego (z niejasnym i elastycznym przydziałem zadań) do biurokratycznego absolutyzmu, z jego księgowymi mechanizmami weryfikacji, szło w parze z przejściem od pasożytnictwa biskupów na statusie szlacheckim do początków biurokratycznej wydajności.

I dzięki temu coraz częściej traktuje się biskupstwo jako rodzaj władzy administracyjnej, którą można poddać audytowi, a sprawujących ją pociągnąć do odpowiedzialności: przez papiestwo, przez kościelnych bądź świeckich akcjonariuszy, a nawet przez zewnętrzne, świeckie urzędy kontroli społecznej.

A że minęły już czasy, gdy o nominacji biskupiej decydował cesarz bądź król, nie ma żadnego powodu, by odpowiedzialnością za nietrafione decyzje personalne obarczać kogoś innego niż papieża. W Kościele katolickim to on wyznacza nowych biskupów, może poza kilkoma rzadkimi wyjątkami (niektóre Kościoły wschodnie wybierają biskupów na synodach, kilka kapituł katedralnych w Niemczech, Austrii i Szwajcarii korzysta ze starożytnego przywileju wskazywania swego kandydata, a w Chińskiej Republice Ludowej – tym razem na mocy świeżego przywileju – biskupów ma prawo wybierać władza świecka).

Dobre serce nie wystarczy

Można zapytać: jaka korzyść płynie z badań metodą analizy sieciowej, a także z przytaczanych przykładów z odległej historii, dla dyskusji o kryzysie nadużyć seksualnych w Kościele? Być może tylko taka – przestroga, aby nie skupiać się jedynie na opisywaniu moralnego upadku jednostek, ale patrzeć na problem w całej jego dynamice, której częścią są sklerykalizowane, a często i skorumpowane struktury. Oczywiście nie chodzi o to, by kwestionować sens biskupstwa. Bez niego nie ma Kościoła. Konstytucja „Lumen gentium” Soboru Watykańskiego II uczy, że „biskupi z ustanowienia Bożego stali się następcami Apostołów, jako pasterze Kościoła, kto tedy ich słucha, słucha Chrystusa, a kto nimi gardzi, Chrystusem gardzi i Tym, który posłał Chrystusa”. Jednak sposób, w jaki są wybierani, oraz ramy, w jakie ich posługa jest ujmowana, wcale nie zostały ustanowione przez Boga. A to znaczy, że mogą i powinny się zmieniać.

Reforma posługi biskupiej wydaje się konieczna i nie może sprowadzać się do złudnego przekonania, że wystarczy dobre serce, by odpowiedzialnie pełnić tę funkcję. Fałszywym rozwiązaniem są też wizje postepiskopalnego Kościoła katolickiego. Reforma musi się zacząć od poważnego przemyślenia przyczyn, za sprawą których biskupstwo stało się synonimem kościelnej kariery i z powodu których wszyscy znaleźliśmy się w tym miejscu, w jakim jesteśmy – a więc w poważnym kryzysie. ©

Przeł. MK, oprac. EA

Autor (ur. 1970) jest profesorem ­Uniwersytetu Villanova (Filadelfia, USA), wykładowcą historii Kościoła i teologii ­historycznej oraz publicystą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2020