Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale w tych komentarzach jest coś więcej: przekonanie, że kolejny wysoki urząd dla przedstawiciela jednej partii oznacza nadmierną władzę dla tejże partii, a może nawet zagrożenie dla wolności obywatelskich. A to już histeria.
Trzeba przypomnieć, że tak już w III RP było, iż prezydent, premier i marszałek Sejmu wywodzą się z jednej partii (Aleksander Kwaśniewski - Leszek Miller - Marek Borowski). Było też regułą, że marszałek jest członkiem największego klubu parlamentarnego (Włodzimierz Cimoszewicz, Józef Oleksy, Marek Borowski w ostatniej kadencji, Maciej Płażyński w poprzedniej, Józef Oleksy i Józef Zych w kadencji 1993-1997).
Marszałek Sejmu nie jest szefem Sejmu w takim sensie, w jakim szefem partii jest jej przewodniczący, a szefem rządu jego premier. Marszałek to organizator pracy Izby. Dysponuje pewnym zakresem władzy, ale w żadnym razie nie jest to władza pozwalająca tłamsić debatę czy w nieskończoność blokować wnioski legislacyjne opozycji. Regulamin Sejmu gwarantuje także prawa opozycji i marszałek jest pierwszym, który o tych prawach musi pamiętać, nawet kosztem nieprzychylnych ocen ze strony swojej partii. Owszem, wiele zależy od osobowości marszałka, jego otwartości na inne poglądy i obiektywizmu spojrzenia.
Jak dotąd, kolejni marszałkowie raczej dobrze wywiązywali się z wymogu bezstronności. Czy tak będzie nadal, nie wiadomo. Marek Jurek, słusznie cieszący się dotąd opinią polityka skrajnego, będzie miał teraz okazję zademonstrować, że sprosta wymogom nowego urzędu, jaki przyszło mu pełnić. A jeśli nawet tak by nie było, problem leżałby w osobowości nowego marszałka, a nie w tym, że jest członkiem zwycięskiej partii.