Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po raz pierwszy pojechałem do Portugalii w 1992 r. Z braku czasu pobieżnie zwiedziłem Lizbonę, pojechałem do Fatimy, gros czasu spędzając na konferencji w Montechoro-Algavre, na południu. Wrażenia zdominowały: bieda na południu (Portugalia nie zdążyła jeszcze skorzystać z dobrodziejstw członkostwa w Unii) i melancholia, którą przypisałem nostalgii atlantyckiej czy celtyckiej. Następną podróż z podobnej okazji odbyłem w 1999 r., a celem było Luso, uzdrowisko w pobliżu Coimbry. Podróż koleją dostarczyła niezapomnianych wrażeń, przede wszystkim spowodowanych nieprzystawalnością rozkładu jazdy do rzeczywistości. Przy okazji na stacji w Pamphelosa zobaczyłem wspaniałe azulejos, a w drodze do Lizbony - zespół Bataglii. W pobliżu Luso usłyszałem fado z okolic Coimbry w wykonaniu zespołu studenckiego. Uderzyła mnie zmiana nastroju Portugalczyków, ich optymizm i... poprawa jakości dróg. Trzecią podróż odbyłem trzy lata temu do Porto. Zachwyciło mnie cudowne położenie miasta, a potem wycieczka w górę Duero. Było dużo biedy, ale wcześniejsze, optymistyczne tendencje jeszcze się utrwaliły. Zauważyłem też, niestety, że nasze sanitariaty nie są najgorsze, a nasza kuchnia odznacza się fantazją, a nawet wyrafinowaniem na tle portugalskiej. Mimo to, jestem zakochany w Portugalii, a trzy rzeczy są dla mnie godne podziwu: fado, azulejos i vinho verde.
Wojciech Suski (Wrocław)