Luzytania moja miłość

Dodatek portugalski w “TP" nr 39/03 zrobił mi ogromną przyjemność, ponieważ po trzech wizytach w tym kraju jestem jego entuzjastą. Moja fascynacja ma początki podobne do opisanych przez pana Ireneusza Kanię. Jako rodzinie jeńca w oflagu, portugalski Czerwony Krzyż przysyłał nam skromne paczki. Dla mnie, podobnie jak dla znakomitego tłumacza, atrakcją były znaczki pocztowe. Bakalie z paczek Mama wykorzystywała do robionych przed świętami wypieków, a część puszek z sardynkami przechowywała na czarną godzinę, która nadeszła w czasie Powstania, kiedy prawie dwa miesiące spędziliśmy w piwnicy, a potem dwie doby jechaliśmy w bydlęcych wagonach z Pruszkowa do Słomnik. Do następnego spotkania z Portugalią doszło w V klasie szkoły podstawowej, kiedy z braku podręczników pan od geografii zlecił opracowanie podstawowych wiadomości o krajach europejskich w postaci referatów i tablic. Wraz z nieżyjącym już przyjacielem, doktorem Józkiem Piotrowiakiem, mieliśmy zebrać wiadomości o Portugalii. Wywiązaliśmy się z zadania przy pomocy starej encyklopedii niemieckiej (Ojciec pomógł w tłumaczeniu) i równie starego atlasu.

Po raz pierwszy pojechałem do Portugalii w 1992 r. Z braku czasu pobieżnie zwiedziłem Lizbonę, pojechałem do Fatimy, gros czasu spędzając na konferencji w Montechoro-Algavre, na południu. Wrażenia zdominowały: bieda na południu (Portugalia nie zdążyła jeszcze skorzystać z dobrodziejstw członkostwa w Unii) i melancholia, którą przypisałem nostalgii atlantyckiej czy celtyckiej. Następną podróż z podobnej okazji odbyłem w 1999 r., a celem było Luso, uzdrowisko w pobliżu Coimbry. Podróż koleją dostarczyła niezapomnianych wrażeń, przede wszystkim spowodowanych nieprzystawalnością rozkładu jazdy do rzeczywistości. Przy okazji na stacji w Pamphelosa zobaczyłem wspaniałe azulejos, a w drodze do Lizbony - zespół Bataglii. W pobliżu Luso usłyszałem fado z okolic Coimbry w wykonaniu zespołu studenckiego. Uderzyła mnie zmiana nastroju Portugalczyków, ich optymizm i... poprawa jakości dróg. Trzecią podróż odbyłem trzy lata temu do Porto. Zachwyciło mnie cudowne położenie miasta, a potem wycieczka w górę Duero. Było dużo biedy, ale wcześniejsze, optymistyczne tendencje jeszcze się utrwaliły. Zauważyłem też, niestety, że nasze sanitariaty nie są najgorsze, a nasza kuchnia odznacza się fantazją, a nawet wyrafinowaniem na tle portugalskiej. Mimo to, jestem zakochany w Portugalii, a trzy rzeczy są dla mnie godne podziwu: fado, azulejos i vinho verde.

Wojciech Suski (Wrocław)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2003