Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sąd lustracyjny jest niezależny, więc trudno się obrażać na jego decyzje, jakkolwiek nie byłyby dziwne. Ale decyzja sądu stanowi element ciągu wydarzeń, które arcybiskup Józef Życiński nazywa “uberracją". Pierwszym elementem jest ustawa lustracyjna, uniemożliwiająca - jak się okazuje - obronę przed pomówieniem osobom formalnie nieobjętym lustracją. Za tę sytuację winę ponoszą ówcześni ustawodawcy, a więc także Władysław Frasyniuk, który dziś oskarża klasę polityczną o grę teczkami, ale nie chce przyznać się do popełnionego przez siebie i kolegów błędu. Kolejnym ogniwem jest IPN, który z niewyjaśnionych powodów przekazuje “obciążającą" Przewoźnika notatkę sporządzoną przez kaprala Pawła Kosibę osobie, która nie występuje w tym kontekście jako pokrzywdzona. IPN nie miał też podstaw, by w czerwcu udostępnić dokument Zbigniewowi Fijakowi jako badaczowi, bo decyzją prezesa IPN ze stycznia “badaniem inwigilacji krakowskiej opozycji w latach 80. przez SB zajmie się Instytut Historii UJ, a nie - jak to było dotąd - Fundacja Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego". Decyzja ta została podjęta po tym, jak Fijak - członek zespołu badawczego Fundacji - zapowiedział upublicznienie “listy agentów". Ale dziś krakowski IPN w osobie dyrektora Janusza Kurtyki umywa ręce i całą odpowiedzialność przerzuca na Fijaka (inna rzecz, że to on niegdyś przekazał notatkę Kosiby IPN).
Żeby nie wspomnieć o dzienniku “Rzeczpospolita", który najpierw powiela esbeckie oskarżenie, a potem, jak gdyby nigdy nic, pyta piórem Macieja Łukaszewicza: “Kto i dlaczego wykopał kwit na Andrzeja Przewoźnika?", albo oględnie informuje, że Przewoźnik i Szlajfer “wskazani zostali przez media" jako tajni współpracownicy.
Jak zwykle nie ma winnych, są tylko sprawiedliwi.