Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie wiadomo dokładnie, jakich zamierzeń prof. Gomułki dotyczył ten "brak poparcia", bo o przygotowywanym w Ministerstwie Finansów programie reform opinia publiczna dowiadywała się jedynie z medialnych wypowiedzi jego autora, za co zresztą zbierał w rządzie cięgi. Trudno więc przesądzać, czy plan zyskałby nie tylko polityczną, ale i społeczną aprobatę. Zwłaszcza że wokół reformy finansów publicznych narosło w Polsce wiele nieporozumień i mitów.
Dla niektórych symbolem takiej reformy jest podatek liniowy od dochodów osobistych, dla innych - likwidacja agencji i funduszy celowych oraz zmniejszenie zatrudnienia w administracji, jeszcze inni zwracają uwagę przede wszystkim na zmniejszenie deficytu finansów publicznych w taki sposób, żebyśmy za parę lat mogli wreszcie wejść do strefy euro. Wydaje się, że te rozbieżności występują także w rządzie, utrudniając opracowanie spójnego programu reform. Jego celem tak naprawdę powinno być doprowadzenie do sytuacji, w której pieniądze publiczne wydawane są raczej na rozwój niż na cele bieżące, i to w dodatku wydawane rozsądnie. Z tego właśnie powodu rezygnacja prof. Gomułki jest wydarzeniem niepokojącym: jeśli bowiem takie propozycje nie pojawią się szybko, minie moment, w którym można je wprowadzić.
Obecny rząd ma komfortowe warunki do przeprowadzenia reform: gospodarka w dobrym stanie, bezrobocie jak na Polskę - małe, większość parlamentarna - zapewniona, sondaże opinii publicznej - niezwykle pomyślne. Choć jednak od utworzenia gabinetu Donalda Tuska minęło już pół roku, to konkretne plany zmian - oprócz bardzo krytykowanych propozycji dotyczących służby zdrowia - jeszcze się nie pojawiły.
Trudno uwierzyć, żeby przyczyną tej zwłoki były jedynie obawy przed prezydenckim wetem, które uniemożliwi wejście w życie istotnych ustaw. Na razie zresztą są to rozważania teoretyczne, bo Prezydent - choćby chciał - nie ma czego wetować. Wydaje się więc, że jedną z przyczyn reformatorskiej inercji rządu jest chęć unikania sytuacji społecznie nieprzyjemnych. A takie musiałyby się zdarzyć, zwłaszcza że każda serio pomyślana reforma finansów publicznych musi dotyczyć przede wszystkim wydatków z budżetu.
Czasu jest coraz mniej. Polska gospodarka na razie kwitnie, ale na świecie gromadzą się chmury. Jeśli nas dosięgną, o żadnych reformach nie będzie co marzyć. Gomułka z Hausnerem będą mogli tylko smutnie kiwać głowami.