Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Może zresztą należałoby powiedzieć inaczej: owe autobiograficzne prozy o niejasnej przynależności gatunkowej układają się w powieść, której nie mieliśmy, powieść w epizodach portretującą bohatera na rozległej scenie minionego wieku, w migawkowych zbliżeniach wydobywającą ludzkie postawy już to w chwili próby, już to w konfrontacji z absurdem rzeczywistości totalitarnej. Humor, ironia, czasem groteska przełamują się w tych opowiadankach z dyskretnym patosem, dystans powściąga emocję, a umiejętność skrótu i kondensacji łączy się z zakrojem niemal epickim, jak w pierwszym zdaniu historyjki o “Panu Wacusiu": “Pół wieku temu niespełna pan Wacuś podniósł pokrywę czołgu, w którym odbywał służbę, wystawił głowę na zewnątrz, uniósł się na rękach i ześlizgnął po gładkiej pokrywie wprost do »chewroletki« Teatru Narodowego, obejmując miejsce drugiego obok pana Piłki kierowcy tej sceny...".
Powieść Erwina Axera rodzi się od ponad pół wieku i jest nadal “dziełem w toku", a mimo to zachowuje zdumiewającą wewnętrzną spójność. “Czwarte ćwiczenia pamięci" otwiera “Odwrót 1939", zapis wydarzeń ostatnich dni przedwojennych i wrześniowej odysei autora aż do chwili wkroczenia na scenę Rosji Sowieckiej. Tekst ten powstał - jak się dowiadujemy z autorskiej noty - na przełomie lat 1944/45, w niewoli, po Powstaniu Warszawskim, i drukowany był częściowo w “Kuźnicy". Drugie skrzydło dyptyku, zamykający książkę “Powrót 1945" nosi datę: “lipiec 2003".
Bywa też tak, że teksty z “Czwartych ćwiczeń..." każą wrócić do tomów poprzednich. Jeden przykład: w pierwszej z książek (wydanej, przypominam, w roku 1984) znajdziemy miniaturę “Pani Hauser, Beckett i Boskamatka". Miniatura nosi ślady (zaznaczone, co wtedy w książkach zdarzało się rzadko i musiało być wynikiem uporu autora) cenzorskich nożyczek. Nic dziwnego: akcja toczy się tuż po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, narrator, którego dzień 13 grudnia 1981 zastał w Berlinie, śledzi nocą wydarzenia na ekranie telewizora. “W dole fosforyzuje Tiergarten. Na dachu sapiąc i gwiżdżąc odrzutowiec szuka drogi do lotniska. Terkoce pusta S-Bahn. Szumi tusz za ścianą. W pobliskim kanale zasnęła Róża Luksemburg".
Centrum opowieści stanowi jednak poranna rozmowa z panią Hauser. Rozmowa o Samuelu Becketcie i wierze w życie pozagrobowe. Pani Hauser jest sprzątaczką, kobietą samotną, mieszkała z matką, która już zmarła. Sprzątała też u pana Becketta, który mieszkał w tym samym co Axer domu Akademie der Künste i często darowywał jej kwiaty: “»Dla małej rodziny, mówił, dla matki. I dla Boskiej Matki«. Nigdy nie powiedział Matka Boska, tylko zawsze Boskamatka. Teraz już sama mówię: Boskamatka". Chodzi o obraz, przed którym pani Hauser, katoliczka, często się modli. “- Wie pan, ten Beckett, on powiada, że nie wierzy w Boga, ale tu - i palcem wskazuje pani Hauser miejsce zwane plexus solaris - tu, tak... to nie jest takie proste".
Teraz tamten epizod - pierwsze dni stanu wojennego spędzane w Berlinie - powraca w opowiadaniu “Intermezzo", ale oglądamy go z innej perspektywy, z większego dystansu; tym razem to przede wszystkim analiza dwuznacznej pokusy całkowitej wolności, jakiej czasem ulegamy. Odcięcie od kraju wywołuje “stan swoistego niebytu, zawieszenia ustalonych myśli i uczuć, spotęgowany brakiem ustalonych zajęć i obowiązków". Pojawia się myśl o byciu emigrantem: “Wielka ulga. Wszystko rozstrzygnęło się poza mną. Po raz pierwszy od czasu wojennej niewoli jestem wolny". Spotykamy znów panią Hauser; tylko ona “nie mówi o polityce, o współczuciu dla Polaków lub, co gorsze, że Rosja, choć to przykre, jest mocarstwem i należy się z nią liczyć. Poskramia ryczący odkurzacz i pyta, czy moja żona na dobre utkwiła w Warszawie".
Nadchodzi Wigilia. Przyjaciele przywieźli suszone grzyby, ale nie ma opłatków. Wczesnym popołudniem narrator udaje się do miejscowego kościoła - tego od pani Hauser i Boskiejmatki - w ich poszukiwaniu. Kościół zamknięty na cztery spusty, ale w oknie plebanii świeci się światło.
“Zebrałem odwagę i zapukałem w szybę. Drzwi otworzyła gospodyni. Za stołem proboszcz w sutannie siedział oddzielony białym obrusem. Na półmisku dymiła pieczona gęś.
Wigilia, proboszcz, stan wojenny, pani Hauser, zupa grzybowa, ja, gospodyni, gęś. Wszystko wydało mi się niestosowne. Moje wtargnięcie. No i gęś. Jakbym niechcący przyłapał kogoś na gorącym uczynku.
Więc przeprosiny: ciemny kościół, Wigilia, jestem tu obcy... czy użyczy mi trochę opłatków?
Duchowny uniósł się znad stołu, otworzył ramiona, uczynił krok w moim kierunku i zapytał: - Gdzie chciałby ksiądz odprawić mszę? Czy w naszym kościele?".
Opłatki znajdą się w końcu u polskich “gastarbeiterów", a po długiej uczcie wigilijnej pokusa ostatecznie mija. “Nad ranem, kiedy goście odeszli, zrobiło mi się smutno. Nie mogłem się dłużej oszukiwać. Po raz drugi w życiu nie udało mi się zostać emigrantem".
Chciałoby się przytoczyć jeszcze inne historie, choćby tę o znakomitej śpiewaczce Ewie Bandrowskiej-Turskiej i jej występie w okupowanym przez Sowietów Lwowie, albo tę o pewnej rozmowie na plaży na weneckim Lido, albo tę o pierwszym przedstawieniu zespołu “Mazowsze" (“Premiera o północy, czyli gawęda o PRL"). Wypada choćby wspomnieć o pięknych portretach Tadeusza Łomnickiego i Pawła Hertza, Tadeusza Fijewskiego i Wiesława Michnikowskiego. Trzeba jednak kończyć; zakończmy więc autoironicznym wyznaniem Erwina Axera z jego miniatury “Smak drobiazgów":
“Powiastki autobiograficzne interesują autora, a poza tym nikogo. W tym sęk. Mądrzy ludzie zawsze wiedzieli, że jedynym tematem, którego w rozmowie na pewno nie wolno poruszać, jesteśmy my sami. Któż nie walczył z chęcią zamordowania rozmówcy, który po raz dziesiąty nudzi swoimi przeżyciami. Jemu wydają się nadzwyczajne. My znamy lepsze, bo własne. (...) A przecież jakiś mus przeklęty każe nam przytrzymywać rozmówców za guzik i częstować przygodami, których smak tylko my sami potrafimy ocenić. Wciąż od nowa zachwycają nas i zdumiewają dziwaczne zbiegi okoliczności, kompozycje układane ręką losu, które świadczą, wydawałoby się, o szczególnym zainteresowaniu Opatrzności naszą osobą. Każą nam uważać siebie za wybrańców losu w złym i w dobrym. A przecież nic już więcej zdarzyć się nie może po pewnym greckim królu, który ożenił się z własną matką i miał z tej przyczyny wiele niezawinionych przykrości, po dziewicy, w której upodobał sobie byk, nie mówiąc już o pewnym ośle, który wyperfumowany, obsypany płatkami róż spoczął w łożu pięknej damy i tam niezgorzej się sprawił (...).
Nie mogąc więc oprzeć się namiętności opowiadania, odbiegamy od zdarzeń na wielką skalę i zajmujemy się drobiazgami, ryzykując zarzut, że nas losy ludzkości, ojczyzny, przyszłość świata i katastrofy teatru nie obchodzą. Drobiazgi nas tylko dotyczą i mają dzięki temu smak słodki, nawet jeśli są w istocie gorzkie. (...) Z pół wieku temu nie mogłem przez dwa albo i trzy tygodnie rozpocząć prób ze sztuki o jeńcach wojennych, bo tak się złożyło, że połowa obsady, może nawet część większa, spędziła najpiękniejsze lata w jenieckim obozie. Aktorzy słuchali z zachwytem własnych relacji i z grzeczności nawet opowiadań kolegów. Nie mogłem ani nie chciałem im przeszkodzić. Koniec końców i ja kilka szczęśliwych miesięcy spędziłem w niewoli wojennej"... (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003, s. 220. Układ tekstu, redakcja, indeks osób i tytułów: Agnieszka Rabińska. Okładkę projektował Andrzej Dudziński.)
Lektor