Lokatorka

„Ich piękno tkwi w odrapaniu, w tych ohydnych sztucznych kwiatach przynoszonych tu przez ludzi. Bo wie pan, życie też bywa odrapane” – mówi Majka, miłośniczka warszawskich kapliczek.

10.08.2020

Czyta się kilka minut

W pobliżu budowy węzła obwodnicy południowej Warszawy. Wał Miedzeszyński, sierpień 2018 r. /  / JACEK MARCZEWSKI / AGENCJA GAZETA
W pobliżu budowy węzła obwodnicy południowej Warszawy. Wał Miedzeszyński, sierpień 2018 r. / / JACEK MARCZEWSKI / AGENCJA GAZETA

Ludzie mówią, że na Woli było kiedyś groźniej niż na Pradze. Po zmroku nikt tu się nie zapuszczał. Był warszawski folklor, niedzisiejsze miejskie życie, toczące się powoli. Ale świat przyspieszył i przyspieszyła Wola. Nad kamienicami wyrosły biurowce.

A przy Wolskiej 67 nadal stoi ona.

Ma ciemną skórę i poważny wyraz twarzy. Na rękach trzyma dziecko. Właściwie żadna z niej figurka, raczej płaskorzeźba wpisana w kształt medalionu.

Przed wojną rodziny idące do kościoła zatrzymywały się na sekundę. Ojciec zdejmował kapelusz, a dzieci pochylały główki. Trzeba było się przeżegnać. Choć wojna zniszczyła całe miasto, dom przy Wolskiej 67 został nietknięty. Ocalała również kapliczka.

Podobno kiedy Niemcy prowadzili Wolską jeńców, ci przystawali, by pod karabinami prosić Maryję o wybawienie. Była tutaj, kiedy trwała rzeź Woli.

W końcu kamienica została wysiedlona ze względu na stan techniczny, a wokół medalionu z kapliczką powstał mural przedstawiający krokodyla. Kapliczka przyciąga wzrok. Mieszkańcy się do niej przyzwyczaili i mają stosunek serdeczny lub obojętny.

W lutym 2014 r. kapliczka potrzebowała ratunku.

Jarek Zuzga, dyrektor artystyczny wydawnictwa i miłośnik warszawskich zabytków, zobaczył, jak na szczycie Wolskiej 67 stawiane są metalowe konstrukcje. Mogło to oznaczać tylko jedno: zawiśnie tu płachta z reklamą. Baner wkrótce się pojawił, przykrywając ścianę i kapliczkę. Jarka aż coś w środku skręciło.

„Mnie osobiście zrobiło się żal, że nikt z tych ludzi, którzy instalowali reklamę, zatwierdzali jej projekt, wreszcie – wyrazili zgodę na zasłonięcie kamienicy reklamą – nie zwrócił na kapliczkę uwagi – napisze Zuzga na blogu. – Szkoda mi było, bo kamienica pomimo wojny i lat zaniedbań zawsze tam stała i świadczyła o wolskiej przeszłości. Można powiedzieć – stała na przekór”.

Dla Jarka Zuzgi i kilkorga przyjaciół zaczęła się batalia. O to, by kapliczka ciągle stała tu na przekór. Tym razem nie wojnie, ale współczesności. Bo do czego współczesnej Warszawie potrzebny wizerunek Matki Bożej z dzieciątkiem?

DRZWI W DRZWI Są ich setki. Emilii Plater 13, Noakowskiego 10, Narbutta 52, Słupecka 8, Żelazna 31, Dobra 4, Ząbkowska 3, 5, 7, 11, 12 i 16, kilka przy Kawęczyńskiej, przy Ząbkowskiej, Brzeskiej i Nieporęckiej. Dla mieszkańców jednego podwórka są miejscem, w którym spotykają się na „majowe”. Dla mieszkańców innego – starociem, który niedługo oderwie się od ściany.

Wokół nich toczyła się historia. Dzielnice – Pragę, Wolę, Śródmieście, Muranów – zamieszkiwali ludzie zróżnicowani społecznie, etnicznie i religijnie. Drzwi w drzwi żyli ze sobą katolicy, żydzi i prawosławni. W PRL-u w kamienicy na Starej Ochocie mieszkali obok siebie oficer służby bezpieczeństwa i działacz pierwszej Solidarności. O kapliczki się nie kłócili – o przeciekający daszek mógł zadbać każdy.

Mogło się wydawać, że po 1989 r., wraz z odzyskaną wolnością, także kapliczki dostaną nowe życie. Tam, gdzie urzędnikom leżało to na sercu, udało się zadbać, by nie zniknęły. Ale były miejsca, gdzie figurki zachodziły takim brudem i rdzą, że nie dało się ich odróżnić od murów.

Tymczasem nad dachami wyrastało nowe: strzeżone osiedla zamknięte szlabanem i biurowce ze szkła. Stare dzielnice stawały się modne, więc do kamienic wprowadzali się nowi mieszkańcy. Nie każdy zauważał kapliczkę, stojącą w ciemnym rogu lub zarośniętą krzakami.

Dawniej gromadziły ludzi, dawały poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa. Bo jeśli jest coś takiego jak zbiorowy strach, to kapliczki – przed którymi w nabożeństwa majowe gromadziły się rodziny – musiały przynosić zbiorową, chwilową ulgę.

Co dają dzisiaj?

GESTY Majka Niedzielska jeszcze kilka lat temu mieszkała przy ul. Złotej na warszawskiej Woli. Maryja przy Złotej 63, w betonowej konstrukcji i za szklaną szybką, świeciła prosto w okna jej mieszkania.

– Chodziłyśmy do niej ze współlokatorką, czasem chodziłam sama. Odmówić litanię, różaniec albo nieszpory – mówi Majka. – Jak jestem w okolicy, to czasem tam wpadam.

Kilka lat temu kapliczkę odnowiono. W czasach Majki stały przed nią kwiaty lub ozdoby w doniczce. Niezmiennie działało w niej światło, które codziennie ktoś zapalał – jakby w codziennym, cichym hołdzie.

Przez lata takie hołdy oddawali głównie starsi mieszkańcy. Teraz, nie tylko w Warszawie, widać zainteresowanie kapliczkami wśród młodych. Odnotowują to autorzy spacerownika „Szlakiem praskich kapliczek”. „Wydaje się, że w ostatnich latach zostały docenione, a przede wszystkim ich historia przestała być tylko wiedzą ezoteryczną i zaczęła przedostawać się do większego grona odbiorców” – piszą.

Na czym polega ta zmiana? Choćby na pojedynczych, ale znaczących gestach. Jak wtedy, gdy firma deweloperska zdemontowała kapliczkę specjalnie po to, by ją odnowić i ustawić przy powstałej już inwestycji. Lub kiedy kapliczkę z ul. Sokołowskiej na Woli, która stała na drodze budowy linii metra, przeniesiono na ul. Syreny. Wcześniej firma budująca metro odnowiła ją na własny koszt. Jest też druga strona medalu. Co roku średnio jedna kapliczka znika z mapy Warszawy. Taki trend trudno już odwrócić.

PAPIEŻE Majce przywiązanie do kapliczek wydaje się naturalne. – Byłam w duszpasterstwie akademickim, w oazie, mam przyjaciół, którzy interesują się współczesną historią i stąd to przywiązanie do kapliczek – mówi. – Są dla mnie ważne nie tylko dlatego, że jestem katoliczką, ale także dlatego, że po prostu lubię je odkrywać. Lubię włóczyć się po warszawskich podwórkach, poznawać historie z nimi związane.

Ale Majka wie, że na każdym podwórku z kilkoma klatkami schodowymi może mieszkać ktoś, kogo światło kapliczki tylko drażni.

– Ludzie albo nie zwracają na nie uwagi, albo uważają, że szpecą otoczenie. My w gronie znajomych doceniamy kapliczkowy folklor – tłumaczy Majka. – Szczególnie jeśli widać, że taka kapliczka żyje, ludzie znoszą do niej dewocjonalia, co kto ma, zostawiają kwiaty. Jest taka kapliczka na Ząbkowskiej, przed którą jest po prostu wszystko.

Majka mówi, że czasem bawi się w liczenie wizerunków papieży, poupychanych między Matką Bożą a Panem Jezusem. – To takie kapliczkowe zbieractwo, które jest chyba wyrazem prostej, zabobonnej pobożności – mówi.

Trzy lata temu przeprowadziła się, jednak na Złotą czasem wpada. Ale jej „ulubiona Maryjka” jest na Pradze, przy Stalowej 50. – Ma w sobie coś buńczucznego i bliskiego prostemu człowiekowi. Jest taka odrapana i przez to przepiękna – mówi Majka. – Uroda tych kapliczek tkwi właśnie w ich odrapaniu. W historii modlitwy okolicznych ludzi w czasie okupacji, w tych paskudnych sztucznych kwiatach. I chyba w tym, że mimo wiary czy niewiary okolicznych mieszkańców wielu traktuje je z szacunkiem.

Czym dla niej są kapliczki? – Znakiem Bożej bliskości i obecności w zupełnie codziennych, często popapranych sprawach – mówi. – Bo wie pan, życie też bywa odrapane.

RENESANS Janek codzienne rano całuje córeczkę w czoło i mówi, że już wychodzi. Ona, jeszcze trochę śpiąc, chwyta go za szyję i mówi: „Tata, jecze nie idź”. Wtedy Janek po raz pierwszy tego dnia czuje, że wszystko jest w porządku.

Schodzi z czwartego piętra budynku na Pradze. Pik, pik – z daleka pilotem otwiera swój nowy samochód. Jedzie do firmy w wieżowcu w Śródmieściu, na piętrze tak wysokim, że z okien widzi Stadion Narodowy.

– Nigdy nie byłem szczególnie religijny. Teraz chyba też nie jestem – mówi. – Chociaż córkę ochrzciliśmy, ślub też wzięliśmy kościelny. Tylko to był raczej wymóg rodzinny. Ale coś się ze mną dzieje, wiesz? Starzeję się chyba.

– A może dojrzewasz? – mówię, bo Janek tłumaczy, że po raz drugi czuje się bezpiecznie, kiedy mija kapliczkę z ul. Kępnej 6, która przedstawia Maryję z gwiezdną aureolą i kwiatami u stóp. Żona Janka też zanosi do niej kwiaty, stara się o prawdziwe, ale te czasami znikają – są tacy, co jeszcze kwiaty kradną.

Janek twierdzi, że w gronie przyjaciół ma trochę osób takich jak on. Uprawiają churching, potrafią na jedną mszę pojechać specjalnie do Krakowa. Odmawiają z rodziną modlitwę przed jedzeniem i nie jest to jakaś „zachodnia moda”. A kiedyś? Modlili się tylko po kilku piwach na Przystanku Jezus. Kiedyś byli tylko na Boga obrażeni, jak nastolatki na czepialskiego tatę. Teraz z tego buntu wyrastają. Przestają się wstydzić.

W internecie są fora i strony na Face- booku poświęcone kapliczkom. Ludzie wymieniają się zdjęciami, adresami, historiami. Grupy, które gromadzą się w internetowej akcji odnajdywania kapliczek, to przekrój społeczeństwa. Są wierzący, którzy pod postami piszą: „Bogu niech będą dzięki”. Są pasjonaci lokalnej historii. W komentarzach łączy ich sprzeciw wobec ignorancji. Dzisiaj mieszkańcy swoich miast chcą, żeby o ślady przeszłości dbano tak, jak dba się o nowy plac zabaw. Chcą być świadomi.

Kilka lat temu ulicą Brzeską i śladami stojących przy niej kapliczek przeszła droga krzyżowa. Szło sporo młodych rodzin. A na warszawskim Solcu odbywają się podwórkowe nabożeństwa majowe. Taki renesans dotyczy także kapliczek.

Janek też się już nie wstydzi. Na Maryję z Kępnej tylko sobie patrzy. To wystarcza. – To jest dla mnie taki stały element w tym dziwnym świecie – mówi.

REMONT Sylwester Klimiuk wraz z członkami Praskiego Stowarzyszenia Mieszkańców „Michałów” postawili sobie cel: sprawić, żeby kapliczka z Zachariasza 10 nie tylko nie wylądowała na śmietniku, ale by została przez mieszkańców Szmulek i Michałowa zauważona.

– Kiedy do nas trafiła, była w opłakanym stanie – mówi Klimiuk. Mała, rozpadająca się już konstrukcja ze spadzistym daszkiem i wizerunkiem Matki Bożej z dzieciątkiem zlała się z kolorem betonowego muru. – Za kilka lat po prostu już nie można byłoby jej odnowić. Udało nam się poddać ją renowacji tylko dlatego, że drewniana konstrukcja została kiedyś obita blachą. To nie był typowy remont konserwatorski. To było odnowienie czegoś, co nadawało się po prostu na śmietnik.

Jak mówi Klimiuk, wiele kapliczek ciągle jest utrzymywanych przez mieszkańców, ale ma to raczej wymiar doraźny. – Ktoś deskę dobije, szybkę przetrze czy uporządkuje sztuczne kwiaty – tłumaczy. – Za 20-30 lat możemy takie zaniedbane kapliczki stracić. Ten podkreślany wszędzie walor społeczno-kulturowy stracą wtedy podwórka, osiedla, a nawet dzielnica.

Dzięki członkom stowarzyszenia obraz Matki Bożej z Zachariasza 10 zyskał lekko wyostrzone rysy i nową, elegancką ramę. Obudowa kapliczki otrzymała wyraźny zielony kolor, który przyciąga wzrok przechodniów. Pracą zajęli się fachowcy ochotnicy, wykorzystując do tego zaplecze Domu Sąsiedzkiego „Moje Szmulki”. Pieniądze? Z różnych źródeł – ze środków stowarzyszenia, od ludzi dobrej woli i z własnej kieszeni.

– Kiedy ją ponownie zawiesiliśmy, mieszkańcy byli zdumieni i bardzo wdzięczni – mówi Klimiuk. – Kilka osób z okolicy było nawet zaskoczonych, że taka kapliczka tu wisiała wcześniej. Przez to nasze działanie chcieliśmy zwrócić uwagę na problem zaniedbania tego typu składników naszego otoczenia. Chcieliśmy też zwrócić uwagę urzędników. To w końcu jeden z wyróżników naszej dzielnicy, który musimy zachować kolejnym pokoleniom. I dodaje: – To symbole, których nie powinniśmy się wstydzić. Więcej: to zaniedbywanie ich powinno być powodem do wstydu. To samo mamy ze śmietnikami, ławkami, murami. Renowacja tej kapliczki to zachęta do wspólnego dbania o przestrzeń.

– Czy wierzy pan, że sprawa kapliczek może być czymś, co może nas połączyć? – pytam Sylwestra Klimiuka.

– Absolutnie tak – odpowiada. – Każdy, kto zechce przeżyć nie tylko coś duchowego, a również kulturowego, przy kapliczce znajdzie coś dla siebie. Może porozmawiać z sąsiadem czy włączyć się w pozytywne współzawodnictwo „podwórkowych opiekunów” kapliczek.

REKLAMA – Nie spotkałem się z sytuacją, żeby ktoś modlił się przy kapliczce podwórkowej, za to widuję przy nich sporo wycieczek i fotografów – mówi Jarek Zuzga. – Dla mnie kapliczki są silnym przekaźnikiem ludzkich emocji z czasów, gdy powstawały. Tę skumulowaną w nich emocjonalną energię można poczuć do dziś, niezależnie od tego, czy jest się osobą wierzącą, czy nie. Taki genius loci w mikroskali. Kiedy widzę zadbaną kapliczkę w podwórku, zawsze ciepło myślę o osobie, która się nią zajmuje. Wydaje mi się, że wtedy cały dom jest zadbany i pod dobrą opieką. Czyją? Trudno powiedzieć, ale może to być i staruszka z parteru, która pamięta czasy okupacji, i porządny dozorca, albo administracja domu, która poważnie podchodzi do swoich obowiązków. Czy nawet młoda, przyjezdna osoba, która odkryła w stolicy swoją nową małą ojczyznę.

Kiedy postanowił, że reklama nie przykryje kapliczki przy Wolskiej, najpierw zapytał ludzi o zdanie na Facebooku: „Czy warto walczyć? Nawet nie o dom czy kapliczkę, ale o zasady. O to, że nie wolno tak bezmyślnie zasłaniać wszystkiego reklamami. Że warto najpierw przyjrzeć się, czy czasem nie robimy komuś zwykłej przykrości, czy kogoś w ten sposób nie urazimy. Czy nie zasłaniamy jakiejś pamiątki przeszłości”.

Większość jest za. Post robi furorę i przyciąga uwagę firmy, która rozwiesiła reklamę. Następuje wymiana mai- li i komentarzy. Wydaje się, że sprawa umrze, jak wiele podobnych. Ale nie umiera. „W plandece reklamowej wycięto okrągły otwór, dokładnie na wysokości kapliczki. Wracając z pracy ul. Wolską omal nie powoduję wypadku, gdy zauważam to w ostatniej chwili i hamuję na poboczu” – napisze Zuzga.

– Kapliczka nadal jest na swoim miejscu, choć kilkakrotnie pojawiała się informacja, że pobliska parafia chętnie przyjmie ją pod swoje skrzydła, jeśli budynek miałby być rozebrany – mówi mi dziś. – Z jednej strony doceniam ten gest, z drugiej uważam, że przeniesienie medalionu odebrałoby mu część emocjonalnej wartości, którą ze sobą niesie. Bo to właśnie obok tej kamienicy pędzono warszawiaków w sierpniu 1944 r. do punktu selekcyjnego przy kościele św. Wojciecha.

Zuzga ma nadzieję, że budynek, wobec którego toczy się postępowanie reprywatyzacyjne, ocaleje.

– Widuję tu grupy turystów z aparatami, dostałem też propozycję oświetlenia medalionu – mówi. – A niedawno pod kapliczką ktoś położył kwiaty. Nigdy wcześniej się to nie zdarzało. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2020