Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jazzowe duety, zwłaszcza fortepianu i instrumentu dętego, nie należą ani do łatwych, ani lekkostrawnych. Często wkrada się do nich nuda czy sztampa, a partie solowe grzęzną w repetycjach lub manieryzmach. By unieść ciężar ciszy i rozciągliwego czasu, trzeba oprócz znakomitego rzemiosła i fantazji posiadać jeszcze dwa niezbędne przymioty - umiar i uważność na to, co przynoszą dźwięk-brzmienie-puls partnera (mistrzem tej formy pozostaje Lee Konitz). Dlatego najlepiej wypadają spotkania muzyków dojrzałych, którzy nie muszą się do siebie dostrajać ani prężyć muskułów. Joachim Mencel i Brad Terry koncertują już razem od siedemnastu lat, a ich trzecia wspólna płyta jest dowodem takiej właśnie dojrzałości, choć przecież polski pianista należy wciąż do średniego pokolenia.
Muzyka na "Live In Fort Andross" z pozoru wydaje się prosta i przewidywalna, bo dominują nastroje liryczne, a muzycy nie pomijają standardów, w tym tak znanych jak "Old Country" czy "Just Friends". Ale w miarę kolejnych przesłuchań zaskakuje i ujawnia swoje bezpretensjonalne piękno - piękno melodii i akustycznego brzmienia. Brad Terry, muzyk niedoceniany, być może dlatego, że klarnet odsyła się dziś do lamusa, ma ciepłe brzmienie z lekkim, matowym poszumem. Nie łamie nastrojowych melodii - pozwala im się rozkołysać i wybrzmieć. Potrafi też improwizować bez klarnetu, bo w dwóch utworach z niebywałą lekkością gwiżdże. Z kolei Joachim Mencel godzi w sobie kilka ról - czułego pianisty, ekstatycznego klawiszowca, wziętego kompozytora, który sypie piosenkami jak z rękawa, a wreszcie ważnej postaci muzyki chrześcijańskiej. Podczas koncertu w "Fort Andross" daje się poznać jako świetny kompozytor ("Tu i teraz" brzmi jak rasowy standard!) i nastrojowy, lubiący bogate harmonie pianista. Obaj panowie dbają o czystość artykulacji, brzmienie każdej nuty i nie wstydzą się wzruszenia. Goodmanowskie brzmienie klarnetu przydaje muzyce nostalgicznego blasku. Warto jeszcze wspomnieć o autorze projektu graficznego - Olgierdzie Chmielewskim, który z kwadratowego kartonika stworzył małe arcydzieło.