Linie losu

Książki Marka Skwarnickiego coraz wyraźniej układają się w jego autobiografię, i dotyczy to nie tylko fragmentów dziennika, które w ostatnich latach ogłaszał. Poeta, prozaik, tłumacz, publicysta, wieloletni redaktor i felietonista TP, obchodzący 30 kwietnia jubileusz 75-lecia - najlepsze życzenia! - coraz chętniej powraca do wydarzeń przeszłości, jakby chciał odtworzyć rysunek, w który ułożyły się linie jego losu, i odczytać przesłanie, które ten rysunek skrywa.
 /
/

“Mój Miłosz", rzecz osnuta wokół wieloletniej korespondencji z wielkim poetą i obficie wykorzystująca jego listy, była w równym stopniu portretem Noblisty, co autoportretem autora, szkicowała jego drogę życiową i intelektualną od wczesnych lat 50., kiedy po raz pierwszy zetknął się z wierszami z “Ocalenia", po rok 2004. Tamta książka, przygotowana za życia Miłosza, zamknięta i wydana została już po jego śmierci. Także i “Z Papieżem po świecie", osobista kronika pontyfikatu Jana Pawła II, spisywana była jeszcze za jego życia, ale dziś oczywiście czyta się ją inaczej.

Nabrała bowiem innego wymiaru, stała się rodzajem - subiektywnego oczywiście, przefiltrowanego przez doświadczenie jednego człowieka - podsumowania dwudziestu siedmiu lat, które upłynęły od 16 października 1978 roku, od owego popołudnia, gdy Marek Skwarnicki, wówczas dziennikarz “Tygodnika Powszechnego", leżał na dywanie w swym krakowskim mieszkaniu i złościł się, próbując spośród trzasków zagłuszarek wyłowić głos spikera Radia Wolna Europa. A właściwie od końca września tegoż roku, gdy autor, przyjechawszy do Rzymu na posiedzenie Papieskiej Rady do spraw Laikatu, stał się niespodziewanie uczestnikiem historycznych wydarzeń. Najpierw: Mszy odprawianej przez niedawno wybranego Jana Pawła I w bazylice Św. Jana na Lateranie i homagium składanego nowemu papieżowi przez kler rzymski. W kilka dni później - pożegnania “Papieża uśmiechu" (“Staliśmy z księdzem Józefem Michalikiem na stopniu przed kratą zewnętrzną Bazyliki. Gregoriańska Litania do Wszystkich Świętych. Zwłoki w papieskich szatach. Za trumną niesiono pastorał. Tłum klaskał. Robiło to wrażenie, że Papież nadal żyje"). Potem - spotkania w saloniku Kolegium Polskiego na Piazza Remuria z kardynałem Karolem Wojtyłą, który przybył już na następne konklawe...

Potem zaczęły się kolejne podróże. Na inaugurację pontyfikatu Papieża Wojtyły. Na uroczystość sakry biskupiej nowego arcybiskupa krakowskiego ks. Franciszka Macharskiego w święto Trzech Króli 1979 roku. I wreszcie - pierwsza podróż “volo papale", na pokładzie papieskiego samolotu, do stolicy Dominikany, do Meksyku i na wyspy Bahama.

Lata 80. to cały ciąg reporterskich wypraw Skwarnickiego jako wysłannika “Tygodnika" relacjonującego pielgrzymki papieskie. Rok 1981: Daleki Wschód (Pakistan, Filipiny, Japonia, wyspa Guam, Alaska). Rok 1982: portugalska Fatima i szwajcarska Genewa z papieskim przemówieniem na forum Międzynarodowej Organizacji Pracy. Rok 1983: Austria. Rok 1984: Kanada. Rok 1985: Holandia, Belgia i Luksemburg. Rok 1986: Australia, dokąd autor przyleciał jeszcze przed rozpoczęciem pielgrzymki, by wraz z Danutą Michałowską przygotować rozsianych na antypodach polskich wiernych na przybycie następcy Piotra. Dodajmy jeszcze kolejne odwiedziny Papieża w ojczyźnie: 1979, 1983, 1987...

Relacje z tych wydarzeń znajdziemy we wcześniejszych książkach Skwarnickiego, takich jak “Podróże po Kościele" czy “Australijska wiosna". “Z Papieżem po świecie" to nie zbiór reportaży, raczej nietypowe połączenie fragmentów reporterskich relacji, dawnych dziennikowych zapisków i snutych po latach refleksji. Skwarnicki cytuje też papieskie listy (“chyba trochę za bardzo się chwalę" - pisze nieco kokieteryjnie, przytaczając pochlebną opinię Papieża o napisanych dla Niego w 1989 r. medytacjach Drogi Krzyżowej). Wydarzenia pontyfikatu - bo nie tylko wielkie międzykontynentalne podróże, także zamach 13 maja 1981 roku, synod biskupów w 1987 r., czy kanonizacja Brata Alberta i Agnieszki Czeskiej jesienią 1989 - przeplatają się z radosnymi lub smutnymi faktami z życia narratora, a także z nadziejami i niepokojami Polaków, z przemianami, które w tym czasie dokonywały się w kraju i poza jego granicami.

Tłem papieskiej pielgrzymki do Filipin i Japonii w lutym 1981 roku, a także dramatycznych chwil po zamachu, jest więc gorączka czasu “Solidarności". Podróż do Genewy w czerwcu 1982 daje autorowi sposobność, by spotkać przyjaciół, którzy po wprowadzeniu stanu wojennego pozostali za granicą (nb. myli datę przyznania Lechowi Wałęsie pokojowego Nobla; stało się to dopiero rok później!). Obecność czeskich pielgrzymów na kanonizacji św. Agnieszki zapowiada rychłą już Aksamitną Rewolucję i upadek komunistycznego reżimu w Pradze.

Opowieść doprowadzona została niemal do dni ostatnich. Lata 90., gdy Marek Skwarnicki odszedł z “Tygodnika", gdy umarło wielu spośród jego przyjaciół, opisane są nieco melancholijnie i nie bez goryczy. Ale przecież i wtedy przydarzają się autorowi rzeczy niezwykłe. Przede wszystkim podróż z Papieżem do Kairu i na Synaj, a później śladami świętego Pawła do Aten, Damaszku i na Maltę, tym razem w charakterze przedstawiciela wydawnictwa Biały Kruk. Redagowanie “Tryptyku rzymskiego" (“Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nagłe zwrócenie się Jana Pawła II do poezji jako najlepszej formy podzielenia się duchowymi przeżyciami i wizjami Boga jest swoistym testamentem podarowanym Kościołowi, a do tego wyraża autentyczną, świętą trwogę w obliczu kresu życia. To wszystko nie ma wzoru w historii papiestwa"). Wielkosobotni obiad w Watykanie w roku 2004. I wreszcie audiencja 8 czerwca tegoż roku, podczas której Skwarnicki wręczył Janowi Pawłowi II egzemplarz “Ewangelii św. Łukasza" w przekładzie zmarłego trzy miesiące wcześniej przyjaciela, Zygmunta Kubiaka; tą sceną książka się kończy.

***

Jeśli czegoś mi w niej brakowało, to skondensowanych obrazów, takich jakie Marek Skwarnicki potrafi budować w swoich wierszach. Zbyt mało jest scen, które stanowią wyrazisty zapis chwili i zapadają w pamięć - jak ta, gdy zmęczony Papież-Pielgrzym po powrocie z Malty bezradnie próbuje postawić stopę na schodku helikoptera. Albo gdy w swym gabinecie sprawdza tekst “Tryptyku"; “kontrolował nawet kropki, znaki zapytania i wykrzykniki". Nota bene podobnej kontroli zabrakło chwilami w tomie Skwarnickiego; skrupulatniejszy redaktor nie puściłby informacji, że ksiądz Eugeniusz Dąbrowski dawał Kubiakowi do tłumaczenia “łacińskie dzieła Tukidydesa". Nie czepiajmy się jednak i pozostańmy raczej przy tym, co ważne. Jak wizja Bazyliki Św. Piotra, która - odnowiona i rozświetlona - stoi wśród nocy “nie jak barka płynąca przez czasy, lecz jak skała opierająca się najdzikszym furiom ludzkości". (Świat Książki, Warszawa 2005, s. 240. Na wkładkach ilustracje, na końcu indeks osób.)

Lektor

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2005