Liberty Corner: trzeba latać

Kiedyś była tu cenzura; zostały po niej tylko portale wkomponowane w nową architekturę, z wykutą w kamieniu złowróżbną nazwą. Teraz jest Liberty Corner, ultranowoczesny, luksusowy biurowiec.

04.01.2004

Czyta się kilka minut

Kiedyś snuły się tu zniewolone cienie redaktorów i pisarzy, dziś jasne i sterylne wnętrza będą przemierzać cichobieżni biznesmeni, menadżerowie, adwokaci i styliści. Już za chwilę. Na razie budynek jest jeszcze pusty. Na górze działa Teren Warszawa #3.

Redbad Klynstra wystawił tu sztukę Falka Richtera “Electronic City", kosmiczny dla nas raczej utwór o pracownikach wszechgalaktycznych korporacji zagubionych w zunifikowanym globalnym biurze. Wszystko jedno: Paryż, Sydney, Nowy Jork, wszędzie tak samo, wszędzie w delegacji, w drogich nieludzkich hotelach wyglądających tak samo, na lotniskach i w samolotach, gdzie wszystko jest takie same. Bezszelestnie, beznamiętnie, podaj PIN, depresja, podaj PIN, chęć ucieczki, podaj PIN, nie pamiętam, nie pamiętasz, wypadasz, nie istniejesz.

Rzeczywiście, nie są to problemy przeciętnego Polaka, w którym hasło business class ciągle budzi dreszcz emocji, a praca w międzynarodowej korporacji byłaby spełnieniem marzeń albo przynajmniej niezbędnym etapem ścieżki kariery. Ale czy na pewno to wszystko odległe i nie o nas? A gdyby tak zabrać ten międzynarodowy sztafaż i zostawić prostsze określenia: depresja, zagubienie, zniechęcenie, poczucie pustki, oszustwo nowego świata? Zrobi się mniej sterylnie i światowo, ale za to codzienniej. Zresztą, niech każdy szuka siebie w tej sztuce, jak chce.

Klynstra tworzy teatr odrębny. Widać to także w warsztatowym przedsięwzięciu TR (tak teraz nazywa się Teatr Rozmaitości). Pusta biurowa przestrzeń z pięknym widokiem na nocną Warszawę, bez żadnych jeszcze podziałów architektonicznych, sprzyja przypadkowości tego teatralnego wrażenia. A na stworzeniu wrażenia przypadkowości zależy chyba Klynstrze najbardziej.

Wchodzimy więc do otwartej przestrzeni. Gdzieś stoją dla nas krzesła, gdzieś stół, przy którym ktoś siedzi, jest telewizor i nic poza tym. Wszystko rozegra się mimochodem. Teatralny clubbing. Rodzaj dziwnej otwartości na widzów, ich obecność, współdziałanie, niechęć. I swoboda obecności aktorów, też w pełni otwarta, wolna, a może nawet dowolna.

Próby trwały trzy tygodnie, taki jest zdaje się regulamin Terenu Warszawa, ale to daje świeżość i niepewność, która sprzyja skupieniu. Ten sposób na niedopracowanie stale eksploruje w swoim teatrze Rene Pollesch. Swoboda sprzyja dyskusji z widzem, pod warunkiem, że wcześniej porzuciliśmy marzenie o doskonałym dziele. Zabrudzone, zachwiane, zaburzone, nie ma zachwycać, ma wciągać w grę. Może poruszać, musi śmieszyć. Aktorzy nigdy nie wchodzą do końca w skórę bohaterów. Pełna identyfikacja zabroniona. Obowiązkowe wyrażanie własnego stosunku do zdarzeń, własnego poglądu, postawy.

Akcja sztuki zakłada pojawienie się filmu w teatrze. Główny bohater (Michał Żurawski) jest zarazem uczestnikiem dziwnego reality show. To najmodniejsza dziś kalka w sceno- i nie tylko pisarstwie. W ślad za tym pojawia się konieczność kamery na scenie, a część wydarzeń obejrzymy na dużych zbliżeniach na małym monitorze. Czasem jest nawet tak, że nie widać aktorów na scenie, jedynie na ekranie. Przypomina się od razu Castorf, którego spektakle w przeważającej już części ogląda się na ekranie. Można jeszcze przywołać Marthalera z jego znakomitymi spektaklami o zglobalizowanej i skretyniałej polityce (“Godzina Zero"), gospodarce (“Specjaliści") i korporacyjności (“Uziemienie"). Tam wprawdzie nie ma kamer, ale groteskowe spiętrzenie nowych obrzędów światowej ekonomii. Klynstra ma świadomość tych niemieckojęzycznych teatrów, ale tworzy jednak odrębny język. Korzysta z pastiszu, budując niezobowiązujący komunikat. Najpierw trzeba się tu poczuć dobrze, żeby potem wpaść w pułapkę.

W połowie spektaklu w obiektyw kamery wpada skromna dziewczyna (gra ją znakomicie utalentowana studentka krakowskiej PWST Magdalena Popławska). Wyraźnie różna od harpii showbiznesu, które otaczają bohatera. Długo myślałem, że to przypadkowy widz, użyty przez aktorów. Speszona, lekko uśmiechnięta, zupełnie zagubiona. To jednak towarzyszka głównego bohatera, pracownica lotniskowych odpraw przerzucana z jednego końca świata na drugi, usiłująca groteskowo wygospodarować parę minut między transkontynentalnymi przesiadkami na zwykłe spotkanie.

Wykluczone. Trzeba latać: Paryż, Nowy Jork, Sydney, bez sensu, ale co z tego. W wysokoprężnych organizacjach pytanie o sens nie jest pytaniem sensownym. Dziewczyna też się gubi. Zapomina PIN-u do komputera odpraw, wzywa pomoc, lekceważona, zwymyślana przez czekających na odprawę transkontynentalnych pasażerów. Agresja. Coraz większa agresja. Główny produkt doskonałych systemów.

Jest taka scena w tym przedstawieniu, w której bohaterowie biegają długim korytarzem wzdłuż okien. Kilkadziesiąt metrów wolności, swobody. Tu nie ma czyhających mediów, socjotechnik, nowych zawodów, jak wymyślacz sposobów na usunięcie z serialu aktora, który się znudził telewidzom. Można pobiegać, ile sił. Przez chwilę być człowiekiem, a nie korporacyjnym czymś, a raczej niczym. Zaraz potem powrót do zagubienia. Do anonimowej, nieludzkiej przestrzeni pozbawionej osi i możliwości dążenia. Nawet bieganie od ściany do ściany jest lepsze od nieukierunkowanego tkwienia w bezruchu, odbywającego się oczywiście z zachowaniem pozorów, czyli transkontynentalnej ruchliwości.

Tak wygląda dziś wolność w nowym Liberty Cornerze.

Falk Richter, “Electronic City", przeł. Dorota Sajewska, reż.: Redbad Klynstra, scenografia: Magdalena Maciejewska, światło: Jacqueline Sobiszewski. TR, Teren Warszawa, premiera 30 listopada 2003.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2004