Lew, politycy i sprawa taśmy

Andrzej Morozowski i Tomasz Sekielski w studiu "Teraz my" /fot. TVN

03.01.2007

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: - Złamany został regulamin nagrody "Dziennikarz Roku": przyznano ją dwóm osobom.

TOMASZ SEKIELSKI: - Regulamin powinien nadążać za życiem. Zdecydowano się złamać regulamin, bo, jak powiedział naczelny miesięcznika "Press" - "sprawiedliwość przed prawem".

ANDRZEJ MOROZOWSKI: - Bardzo mądra to zasada w wielu wypadkach. Nie można się kurczowo trzymać litery prawa, tylko jego ducha.

- Zostali więc Panowie "dwugłowym Dziennikarzem Roku". Czujecie się dziennikarzami czy dziennikarzem?

AM: - Jesteśmy dziennikarzami. Każdy z nas prowadzi też osobną działalność.

TS: - Ale jesteśmy kojarzeni jako duet dziennikarski. Jest nam z tym znakomicie. Znamy się i przyjaźnimy od 11 lat. Potrafimy zawierać kompromisy: począwszy od tego, jakiego gościa zaprosić, aż po to, co chcemy w rozmowie osiągnąć.

AM: - Szybko dostrzeżono, że razem tworzymy trzecią osobowość. To właśnie miałem na myśli, mówiąc podczas gali o "dwugłowym dziennikarzu". Być może nagrodę dostała ta trzecia osobowość.

TS: - Proszę nie patrzyć tak podejrzliwie na Andrzeja. Jest zdrowy psychicznie, chociaż mówi o trzeciej osobowości. Byli i tacy politycy, ale z Andrzejem akurat wszystko jest w porządku.

- Jesteście Panowie niemal idealnie dopasowani "marketingowo"...

TS: - Jeden gruby, drugi chudy, tak?

- Flip i Flap polskiego dziennikarstwa. Czy ktoś ten duet wymyślił?

TS: - Sparował nas Adam Pieczyński. Widywał nas zawsze, kiedy akurat się kłóciliśmy. Staliśmy na korytarzu, wokół rósł wianuszek ludzi patrzących, jak drzemy się na siebie. Szef TVN24 zauważył, że ludzi może interesować dwóch facetów, którzy mają swoje poglądy, nie boją się ich wyrażać, od lat interesują się polityką. W efekcie już o "Prześwietleniu" mawiano: "Świetny program, tylko po co wam gość?".

Dziennikarz jak saper

- Jak się czujecie po nagrodzie? Środowisko dziennikarskie przyznało wam tytuł "Dziennikarza Roku", wcześniej dawszy ostro w kość.

AM: - W szczytowym momencie nagonek po ujawnieniu taśm Beger zacząłem się wypłakiwać żonie, także dziennikarce, jakie to środowisko jest niejednolite, bo część kolegów na nas napadła. A ona zaczęła liczyć i okazało się, że napadał tylko niewielki procent, a większość kolegów stała za nami murem. Ilość głosów na nas jest dowodem, że środowisko dziennikarskie uważa, iż nie zrobiliśmy nic złego.

- Czy można w Polsce w ogóle mówić o środowisku dziennikarskim? Ile ich jest? Dziennikarze III i IV RP, prawica, lewica, gdzieś obok Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich...

TS: - O SDP w ogóle nie mówmy. Andrzej co prawda był jego członkiem...

AM: - Już nie jestem.

TS: - ... więc nie marnujmy na nie czasu. Nie chciałbym, żeby środowisko dziennikarskie było monolitem, wspólnotą idei i myśli. Chcę wewnętrznych sporów, kłótni. Natomiast w razie politycznej nagonki oczekiwałbym, jeśli atakowani dziennikarze postępowali zgodnie z zasadami sztuki, że środowisko, bez względu na to, z kim sympatyzuje, takich dziennikarzy weźmie w obronę. Tymczasem było tak, że część dziennikarzy, którzy przyłączyli się do ataków na nas, z wielkim oburzeniem przyjęła skandaliczny skądinąd raport Platformy o mediach publicznych. Ci sami, którzy nas pospołu z PiS-em atakowali, podnieśli krzyk, że wara politykom od dziennikarzy.

- Coraz częściej przedmiotem debaty publicznej staje się plotka. Czy nie boicie się, że kiedyś, zawierzywszy czyimś informacjom, wykorzystacie w programie fałszywą plotkę?

TS: - Praca dziennikarza przypomina pracę sapera.

AM: - Jesteśmy gotowi oddać newsa, jeżeli nie możemy sprawdzić go bardzo dokładnie. Parę razy nam się zdarzyło odrzucić z tego powodu news, który zresztą okazywał się prawdziwy.

- Na przykład?

AM: - Na przykład sprawa posła Bestrego.

TS: - Mieliśmy tę informację wcześniej niż "Super Express", ale nie zdążyliśmy jej zweryfikować. Swoją wiarygodność budowaliśmy wiele lat. To zawód, w którym można w jeden wieczór wszystko stracić. Jesteśmy na takim etapie zawodowym, że nie musimy się śpieszyć. Dojrzeliśmy do tego, by czasami raczej odpuścić, niż ryzykować wiarygodność w newsowym wyścigu.

- "Gazeta Polska" oskarżając abp. Wielgusa, nie prezentuje twardych dowodów.

AM: - Póki co nie przedstawiła żadnych dowodów. Uważam jednak, że dziennikarz ma prawo do uczciwych i rzetelnych poszukiwań. Ma prawo napisać o sprawie, jeśli ma wiarygodne źródło i wie, że pójdą za nim dokumenty. Podobnie było w sprawie Anety K. "Gazeta Wyborcza" zdecydowała się rozpocząć sprawę na podstawie jej zeznań. Według mnie słusznie. To nasze dziennikarskie prawo, ba, dziennikarski obowiązek. Tymczasem Rada Etyki Mediów mówi, że dziennikarz powinien opisywać wyniki prokuratorskiego śledztwa.

TS: - REM zapomniała chyba o sprawie Rywina. Osławiony prokurator Kapusta - sam nagrywałem do "Faktów" jego pierwszą wypowiedź - mówił, że nie widzi powodów do przesłuchiwania kogokolwiek.

AM: - A Marek Safjan mówi, że nie byłoby sprawy Anety K., gdyby nie jej medialność. Gdyby ta kobieta poszła do prokuratora, ten by jej nie pomógł albo zwlekałby tak, że politycy zdążyliby sprawę załatwić po swojemu.

Zatem jeśli okaże się, że to, co "Gazeta Polska" napisała, ma potwierdzenie w dokumentach, nie będę miał do nich żadnych pretensji. Taka jest praca dziennikarska. Gorzej, jeśli się okaże, że dowodów nie ma. Powinno to zmieść z powierzchni ziemi taką gazetę jako niewiarygodną.

- We francuskiej karcie dziennikarza z 1918 r. był zapis, że dziennikarz nie może podawać się za kogoś, kim nie jest. Gdyby dzisiaj przestrzegać tej zasady, nie byłoby ani waszych taśm, ani reportażu Mikołaja Lizuta, który do Kobylańskiego dotarł, przedstawiając się jako student.

TS: - Gdy będziemy wiedzieli, że funkcjonariusze państwowi są uczciwi, to będę za tym, by prawnie zakazać podkładania im przez dziennikarzy ukrytych kamer. To jednak nieprawdopodobne, korupcja była i będzie. Mam natomiast nadzieję, że dzięki naszej pracy i dzięki stosowaniu przez dziennikarzy np. podsłuchów, spada poziom korupcji i jest nieco mniej afer.

- Czy rozważaliście w ogóle kwestie etyczne przed ujawnieniem taśm?

AM: - Postawienie mikrofonu w pomieszczeniu, w którym toczą się tajne koalicyjne rozmowy, było tym, o czym zawsze marzyłem jako sprawozdawca sejmowy - a jestem nim od 16 lat. Zawsze zastanawiałem się, jak to wygląda naprawdę.

TS: - Andrzej nie jest naiwny - dobrze wiedzieliśmy, jak to wygląda, ale nikt nie miał twardych dowodów.

AM: - Nie przyszło nam do głowy, że zainstalowanie w pokoju poselskim, za wiedzą jednej ze stron, kamery, będzie roztrząsane jako złamanie etyki dziennikarskiej.

TS: - Nawet BBC uwzględnia w swoim kodeksie etycznym możliwość wykorzystywania podsłuchów i kamer. Oczywiście, wolałbym czyste dziennikarstwo, bez prowokacji. Ale pojawił się poważny zarzut: były wicepremier oskarżył polityków rządzącej partii o korupcję. Co mieliśmy zrobić? Pójść do tych polityków i ich zapytać? Sięgnęliśmy po broń ostateczną. Nie podsłuchiwaliśmy prywatnej pogaduchy, tylko dyskusję funkcjonariuszy publicznych o sprawach państwa.

- Był "wyższy interes społeczny". Ale po co było nagranie posła Artymowskiego z PO, który ukrytą kamerą rejestrował kolegów?

AM: - To było to samo.

TS: - Postanowiliśmy sprawdzić, jak ci źli, wygonieni z Platformy, wcielone diabły wręcz, są traktowani na partyjnym zjeździe.

AM: - Bo co innego się mówi na salach zjazdowych, gdzie są kamery, a co innego w kuluarach. Poprosiliśmy jednego z tych "złych", żeby założył na siebie kamerę i przeszedł się po kuluarach. Okazało się, że rzeczywiście w kuluarach nie jest już taki zły jak na sali plenarnej.

TS: - Przypomnę słowa premiera z wywiadu dla "Rzeczpospolitej", że telewizja publiczna miała obowiązek kupić od nas ten materiał i pokazywać w najlepszym czasie emisyjnym. Jak rozumiem, zrobiliśmy kawał dobrej roboty.

- Jak wobec tego powinna wyglądać zdrowa relacja między politykami a dziennikarzami? Bo miłości tu nie ma, a z drugiej strony jedni drugich bardzo chętnie wykorzystują.

AM: - Adam Bielan tworzy informację, a potem opowiada ją dziennikarzom, w nadziei, że któryś, nie sprawdzając, po prostu ją przepisze. Z drugiej strony, Adam Bielan pierwszy ma dostęp do wielu informacji, które później różnym dziennikarzom rozdaje w nagrodę. Mówiła o tym zresztą Anna Marszałek w czasie gali Grand Press...

TS: - ...że "dziennikarstwo śledcze zmieniło się w dziennikarstwo kolejkowe". Wielu dziennikarzy, zamiast prowadzić swoje śledztwa, sprawdzać, węszyć, idzie po prostu do zaprzyjaźnionego polityka, bo może dzisiaj będzie dobry dzień i jakieś ochłapy spadną z pańskiego stołu. Cytowałem na gali chińską przypowieść, którą opowiedział mi Andrzej...

AM: - Wyczytałem u Pielewina.

TS: - ...Jaka jest różnica między psem a lwem? Pies, gdy ktoś rzuca kij, biegnie za kijem. Lew zaś, gdy ktoś rzuca kij, patrzy na tego, kto rzuca, na jego rękę. Taka właśnie jest różnica między dobrym a złym dziennikarzem. W Polsce politycy coraz skuteczniej narzucają dziennikarzom tematy, "rzucają newsa", a dziennikarska sfora za nim biegnie. Dobry dziennikarz musi natomiast patrzeć politykom na ręce.

AM: - Sam mam problem z tym, że z dawnych jeszcze lat jestem zaprzyjaźniony z Michałem Kamińskim. On do historii z taśmami podszedł ze zrozumieniem. Oczywiście uważa, że zaszkodziło to jego partii, ale, jako że sam był kiedyś dziennikarzem, wie, że każdy prawdziwy dziennikarz zrobiłby to samo. Szanuję go za to. Acz, gdy on zaczynał karierę polityczną, a ja dziennikarską, relacje między nami były o wiele ściślejsze. Teraz już sobie tak nie ufamy. Przyznam, że od czasu taśm wyjątkowo razi mnie bratanie się dziennikarzy z politykami.

TS: - Ja nie jestem zbratany z politykami.

AM: - Bo żaden polityk nie chce się już z nami bratać.

TS: - Udowodniliśmy, że dla nas partyjne barwy nie mają znaczenia.

AM: - Traktujemy polityków tak, jak badacze traktują przedmiot badań. Czasem można nawet przedmiot badań polubić, ale to nie wyklucza wiwisekcji.

- Chyba jeszcze nigdy w Polsce środowisko dziennikarskie nie było tak wierną kalką politycznego. Choćbyście, nie wiedzieć jak, się Panowie starali, to i tak zostaniecie gdzieś przypisani.

AM: - Uważam, że nie ma nic złego w tym, że są dziennikarze, którzy wierzą w projekt IV RP.

TS: - My np. wierzymy w prawo i sprawiedliwość - pisane małą literą.

AM: - Źle zaczyna się robić wtedy, gdy dziennikarze atakując kolegów, którzy wykryli jakąś aferę, posługują się argumentami takimi jak politycy.

TS: - Zmieni się władza i dowiemy się o sobie nowych rzeczy. Dzisiaj SLD, które tak ostro kiedyś krytykowaliśmy, bierze nas w obronę. Dziękuję bardzo, ale nie zależy mi na tym, żeby pan Wenderlich czy inny polityk lewicy chwalił mój obiektywizm. Z kolei ci, którzy za rządów SLD wychwalali nas pod niebiosa, dziś odsądzają od czci i wiary. To dowód, że robimy dobrze to, co powinniśmy robić.

Mielenie mięsa

Sam w wielu sprawach przyklaskuję PiS-owi; gdy chodzi o walkę z przestępczością, z korupcją, powołanie CBA, likwidację WSI. Ale to nie zmienia faktu, że za jakiś czas z Andrzejem rozliczymy ich z tego, czy po likwidacji WSI coś się poprawiło, czy CBA odnosi sukcesy i nie jest wykorzystywane do inwigilowania polityków i dziennikarzy.

AM: - Jeden z moich akademickich nauczycieli mówił, że profesor powinien swoje poglądy zostawiać przed salą wykładową, jak parasol i kalosze. Podobnie jest z dziennikarzami. Dziennikarz ma prawo mieć poglądy, ale kiedy pracuje, ma je przed studiem czy redakcją zostawiać, jak parasol.

TS: - Nie zgadzam się. Tylko dziennikarstwo newsowe musi być wolne od poglądów dziennikarza. Publicysta ma prawo przedstawić swój pogląd na jakąś sprawę.

AM: - Jeśli chcesz być obiektywnym publicystą...

TS: - A co znaczy "obiektywny publicysta"?

AM: - ...jeśli chcesz porównywać dwie idee polityczne, nie możesz być zwolennikiem tylko jednej.

TS: - Analityk - z tym się zgadzam - nie powinien prezentować swoich poglądów. Natomiast publicysta, który przerysowuje rzeczywistość, prowokuje, jest od tego, żeby wprowadzać ferment intelektualny.

- Jacek Żakowski jest postrzegany jako tuba lewicy, Tomasz Lis jest uważany za człowieka PO... Kto wymyśla te etykiety? Politycy? Widzowie? Dziennikarze?

TS: - Sami dziennikarze wzajemnie przyklejają sobie łatki. Żałuję, że schodzi to czasami do takiego poziomu. Bo jest wiele spraw, o które dziennikarze powinni się spierać, oceniać, czy dobrze relacjonują jakieś zjawiska. A zamiast tego często się słyszy, że Żakowski tak napisał, bo jest "lewy", Morozowski - bo to jeszcze stara Unia Wolności, a Lis czy Sekielski jest podpięty pod jeszcze inny układ.

AM: - Ale jakie znaczenie dla oceny np. afery rozporkowej ma barwa partyjna publicysty?

TS: - Nie powiedziałem, że publicysta musi pokazać poglądy, tylko że nie musi ich na siłę ukrywać.

AM: - Jakie znaczenie miała barwa polityczna dla oceny rozmów toczonych w pokoju Renaty Beger?

- Okazało się, że miała.

AM: - I niesłusznie. Dlatego mówię, że publicysta, który ocenia takie wydarzenia, powinien zostawiać swoje poglądy za drzwiami.

TS: - Uogólniamy. Ale są dyskusje, w których poglądy polityczne mają znaczenie i jeśli wówczas ktoś przyznaje się, że patrzy na sprawę z perspektywy zwolennika jakiejś idei, to jest to uczciwe. Wolę to niż udawanie, że zostawił poglądy za drzwiami.

- Gdy pojawia się nowa afera, pierwsze pytanie nie brzmi: "co jest istotą sprawy", lecz: "dlaczego akurat teraz to wyciągnęli".

TS: - To mentalność rządzących polityków, którzy sami często rozdają newsy, posługują się ujawnianiem pewnych spraw w momencie dla siebie najdogodniejszym, dają kontrolowane przecieki. Wciąż nie dopuszczają myśli, że są w Polsce dziennikarze śledczy, którzy potrafią "wychodzić" informację, skojarzyć fakty, zadać parę niewygodnych, niesterowalnych pytań.

AM: - To także sposób odwracania uwagi od samej informacji. Nadzieja, że ucieknie się od problemu, pytając, dlaczego są dwie kamery, dlaczego taka jakość...

TS: - ...kto im dał ten sprzęt...

- To stare chwyty z "Erystyki" Schopenhauera: gdy brak argumentów, trzeba podważyć wiarygodność przeciwnika.

TS: - Gdyby taśmy Beger były spiskiem mającym na celu obalenie rządu...

AM: - ...to poczekalibyśmy na tydzień sejmowy.

TS: - Proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdybyśmy je odpalili w czasie posiedzenia Sejmu? Przecież tam by była rebelia.

- Pojawił się zarzut, że Renata Beger wykorzystała udział w waszej prowokacji jako element autopromocji.

TS: - I co? Gdzie jest dziś Renata Beger?

- Na pewno jej wizerunek nieco się zmienił...

TS: - Przez dwa tygodnie roniła we fleszach łezki, ale jej mąż przegrał wybory samorządowe, a Samoobrona straciła poparcie. Poza dwutygodniową sławą i miejscem w leksykonach dziennikarskich, politycznie na dłuższą metę nic nie zyskała.

AM: - Tak naprawdę nie zmienił się wizerunek żadnego z uczestników afery. Renata Beger była skandalistką od owsa i kurwików i nią pozostała. Minister Adam Lipiński zawsze uchodził za uczciwego, porządnego i taki pozostał...

TS: - No, nie!

AM: - Ależ to przecież on między innymi oceniał w mediach moralną stronę afery rozporkowej. Jedyna kara, jaka go spotkała za udział w aferze taśmowej, to ta, że premier o 50 zł pomniejszył jego pensję. Nawet się zastanawialiśmy, czy nie powinniśmy mu dopłacać z własnych honorariów. Jego wizerunek się nie zmienił.

TS: - Ale to świadczy o nas, dziennikarzach. Dlaczego pozwala się mu komentować i oceniać etykę innych posłów, chociaż sam zachował się, delikatnie mówiąc, nieetycznie?

- Czy nie jest cechą polskiej polityki multum afer, które wybuchają i zaraz potem cichną bez konsekwencji? Światła gasną, sprawy nie ma.

TS: - To też wina polskiego dziennikarstwa. Media mielą takie ilości newsów, że po tygodniu sprawa jest dopiero lekko przeżuta, ale już wypluwana, bo politycy podrzucili nowe mięso. Brakuje nam wszystkim - biję się też we własną pierś - umiaru. Jesteśmy jak maszyny do mielenia newsowego mięsa, do których politycy tylko dokładają świeży towar. Do tego, co zostało już odrzucone, nikt nie wraca. Na to politycy liczą często przy kolejnych aferach: "jeśli nie uwalą mnie w dwa tygodnie, to przeżyłem".

- Co więcej, na kolejne afery przestały reagować zarówno wyniki badań opinii publicznej, jak i rynek...

AM: - Całe szczęście!

TS: - To pokazuje, że bardzo często zajmujemy się problemami wirtualnymi, trzeciorzędnymi sprawami. Wybijamy na pierwsze miejsca newsy, które na to nie zasługują. Informacja, że będą podwyżki cen żywności, ląduje w serwisach na dalekim miejscu. Na Boga, dla ludzi to, ile będą płacić za chleb czy prąd, jest o wiele ważniejsze od tego, co będzie robił pan Kazimierz Marcinkiewicz.

- A Panowie umielibyście zrobić program o podwyżkach? O tym, ile będzie kosztował chleb?

TS: - Hmm... Niewykluczone, że taka dyskusja mogłaby się u nas zmieścić.

Nie twierdzę, że w newsowym wyścigu jesteśmy bez winy. Też mam poczucie, że czasami nie zajmujemy się tym, co rzeczywiście jest ważne. Ale taka jest specyfika mediów. Informacja stała się towarem, jest podawana tak szybko, że news żyje raptem parę godzin. Szafa Lesiaka jeszcze kilka tygodni temu wydawała się wielką historią. I cisza. Co więcej, niedawno słyszałem, że dobrze widziany w rządzie jest Jan Rokita, człowiek, który "popełnił zbrodnię, od której gorszy jest tylko mord". To jest problem polskich mediów. To nasza wina, że politycy tak sobie hasają. Chociaż z roku na rok jest coraz lepiej.

Szklane podłogi

- Czy możliwa jest u nas taka afera, jak choćby na Węgrzech, gdy ludzie powiedzą "dość" i wyjdą na ulice?

TS: - Jest.

AM: - Nie jest.

TS: - Ale gdyby się, Andrzeju, okazało, że np. politycy zdefraudowali pieniądze z ZUS-u, to według mnie Sejm zostałby spalony. Wierzę, że do ludzi coś jednak dociera.

AM: - Nie, Tomek, załóż się, że nie.

- Dlaczego?

AM: - Bo politycy, gdy już zdobędą władzę, zamykają się w szklanej wieży i to, co się dzieje na dole, w ogóle ich nie interesuje.

TS: - Ale chodzi o ludzi.

AM: - Ludzie wiedzą, że ile by nie krzyczeli, nie machali transparentami, to nie wdrapią się na tę wieżę, nie zrzucą rządzących. Może i dobrze, bo na tym polega demokracja, że raz na cztery lata można wziąć kartkę do głosowania i dopiero przy jej pomocy usunąć ich z tej wieży. To oznacza, że demokracja jest u nas silna: że obywatele wiedzą, że od tego, by się kłócić, żreć, zabijać, jest Sejm.

TS: - No i studio "Teraz my".

AM: - My na szczęście mamy szklane podłogi, żeby łatwiej zmywało się krew.

- A nie jest Panom czasem źle z tym, że duża ilość nowych afer zaczęła się albo dobrze się rozwijała w waszym studiu?

TS: - Ależ to zaszczyt!

AM: - Niedawno prokurator przesłuchiwał mnie w sprawie taśm Renaty Beger. Z pewnym wyrzutem, już pod koniec, powiedział: "Właśnie skończyłem się zajmować aferą billboardową, którą też panowie wywołaliście".

TS: - Ale to nie nasza wina, co Jacek Kurski mówi u nas w programie.

- Gdy wybuchł skandal z członkami Młodzieży Wszechpolskiej "zamawiającymi piwo", skonfrontowali Panowie posła Bosaka z byłym więźniem Oświęcimia. Podziałało. Może by tak częściej konfrontować polityków z rzeczywistością?

AM: - Staramy się, acz oni są niechętni.

TS: - ,Zdajemy sobie sprawę z tego, że tak byłoby najlepiej, ale wiemy też, że nie możemy takich konfrontacji robić w każdym programie, bo nikt by nie chciał do nas przyjść.

AM: - Odebrałem kiedyś telefon z redakcji jednego z dzienników: "Słuchajcie, co wy robicie we wtorek? Bo w kancelarii prezydenta pełna mobilizacja, nikt nie idzie do domu, wszyscy mają oglądać »Teraz my«, bo poszła plotka, że macie coś ? la sprawa z Krzyżem Zesłańców Sybiru".

- Zdarzają się odmowy udziału w programie?

TS: - Tak. Ale wielu polityków, choć liczy się z tym, że może dostać po głowie, wie, że lepiej przyjść i zmierzyć się z nami w studiu, bo to dodaje im splendoru, a jeżeli dobrze wypadną - wiarygodności.

AM: - Zamykanie się w tej wieży ze szkła dotyczy też komunikowania się ze społeczeństwem. Politycy nie chcą się z nim komunikować poprzez programy, w których mogą usłyszeć niewygodne pytania. Wolą się komunikować przez ogłoszenia, które z tej wieży wygłaszają...

TS: - ...albo idą do takiej telewizji, która zada im grzeczne pytania.

- Kiedy decydujecie się Panowie uciekać do humoru?

TS: - W ogóle jesteśmy pogodnymi facetami.

- A nie boicie się, że po przekroczeniu pewnej granicy "Teraz my" zostanie uznane za program rozrywkowy?

TS: - Wypłynęliśmy na dystansie do siebie i do polityków. W "Prześwietleniu" bez przerwy robiliśmy sobie kpiny. Potrafimy śmiać się z siebie i z polityków, często jesteśmy kontrowersyjni, co jakiś czas coś ujawniamy. Nie chcemy wpaść w schematy. Nie chcemy zarówno przegiąć z dowcipem, jak i z nadmierną powagą. Eksperymentujemy. Niech nam przyklejają łatki, ale nie zniósłbym, gdyby zaczęto mówić, że "Teraz my" to program schematyczny. Tego bym nie zniósł. Mam nadzieję, że jesteśmy nieprzewidywalni i że tacy pozostaniemy.

- To pewnie nie zdradzicie Panowie, czym będzie żyła polska polityka na początku nowego roku?

TS: - Ha ha, nie zdradzimy! Nie wiemy, co będzie w pierwszym programie, ale pracujemy nad dwiema sprawami: jedną stricte polityczną, a drugą z pogranicza polityki. Nie chciałbym zapeszyć, ale myślę, że któryś ze styczniowych programów podniesie w Polsce polityczną temperaturę.

AM: - Ale nie możemy oczywiście zdradzić, o co chodzi.

TS: - Nie wiemy też, co z tego wyjdzie. Zatem tą drogą apeluję do polityków zaproszonych na 9 stycznia, żeby nie panikowali.

ANDRZEJ MOROZOWSKI i TOMASZ SEKIELSKI są dziennikarzami TVN, gdzie prowadzą program "Teraz my" (wcześniej "Kuluary" i "Prześwietlenie"). 18 grudnia 2006 r. otrzymali tytuł Dziennikarza Roku Grand Press 2006.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2007