Lepsze geny bogatych

Ludzie zamożni często są przekonani, że zamożność im się słusznie należy. To prawdziwa przyczyna, dla której nierówności tak trudno zmniejszyć w sposób koncyliacyjny.
w cyklu Woś się jeży

27.02.2020

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /
Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /

Żyjemy w czasach, gdy nierówności pod wieloma względami powróciły do poziomów sprzed I wojny światowej. Oczywiście w każdym miejscu świata dynamika i specyfika lokalna są nieco inne. Trend jest jednak oczywisty. Dwie dekady temu miliarderów było na świecie mniej niż 500. Dziś żyje ich 2135. Kto ciekaw szczegółów dotyczących konkretnych krajów (w tym Polski), niech zajrzy choćby do stale aktualizowanej bazy danych stworzonej przez współpracowników Thomasa Piketty’ego. Znajdziecie tam wszystko, z podziałem na nierówności majątkowe i dochodowe oraz wszystkie decyle społecznego przekroju. Tam, gdzie to możliwe, z uwzględnieniem długiej historycznej perspektywy. 

Nie jest oczywiście tak, że nierówności zmniejszyć się nie da. Da się. Istnieje na ten temat rozległa literatura historyczna i teoretyczna. To trochę jak pełen towarów supermarket. Można się wręcz przechadzać pomiędzy półkami uginającymi się od sposobów na rozwiązanie problemu nierówności. Wystarczy tylko wybrać odpowiednią alejkę. W jednej znajdziemy rozwiązania podatkowe (kataster, podatki spadkowe i majątkowe). W innej znów posunięcia redystrybucyjne (bezwarunkowy dochód podstawowy). Jeszcze w innej posunięcia polegające na zmianie organizacji przedsiębiorstw (więcej spółdzielczości, mniej nastawionych na maksymalizację zysku korporacji).

W rzeczywistości politycznej za każdym jednak razem dochodzimy do tego samego frustrującego momentu, w którym nie zmienia się nic. Mimo odmieniania tematu przez wszystkie przypadki, nierówności w kapitalistycznym świecie się nie zmniejszają. Czasem komuś uda się może chwilowo zatrzymać ich wzrost. Ale generalna tendencja się nie zmienia. I tu dochodzimy do pytania fundamentalnego. Dlaczego? 

W poszukiwaniach rozwiązania tej zagadki większość tropów prowadzi w to samo miejsce. Za każdym razem okazuje się, że podstawowa bariera niwelowania nierówności nie leży w braku pomysłów ani w tym, że społeczeństw na to nie stać. Chodzi o to, że ci, którzy w tych społeczeństwach, mają najwięcej do powiedzenia, takiej zmiany zwyczajnie nie chcą i ją sabotują, uważając za szkodliwą i niepotrzebną. A dlaczego nie chcą? Bo wytworzyli rodzaj ideologii. Nazwijmy ją ideologią zamożności.

Termin pochodzi z nowej (styczeń 2020) pracy trójki politologów: Elizabeth Suhay (American University w Waszyngtonie), Marka Klašnji (Georgetown University) i Gonzala Rivero (instytut badawczy Westat). Nie są to pierwsi teoretycy problemu. Ich praca zawiera jednak kilka świeżych i inspirujących tropów. Analizowali oni prowadzone cyklicznie badania opinii amerykańskiego społeczeństwa na temat przyczyn pochodzenia bogactwa. Pytanie brzmiało, „dlaczego jedni są zamożni, a inni nie?”. Odpowiedzi różniły się oczywiście w zależności od tego, kto ich udzielał. Suhay, Klašnja i Rivero pokazują, że wśród lepiej sytuowanych respondentów wyraźnie częściej wskazywano na ciężką pracę i inteligencję. To były, zdaniem najbogatszych 5 proc. społeczeństwa, prawdziwe przyczyny bogactwa. W sumie nie jest to chyba zaskakujące. Ci, którzy znaleźli się na górze społecznej drabiny, dużo chętniej przyjmują za pewnik wyjaśnienie, że są tam z powodu własnych zasług. A nie np. uśmiechu Fortuny czy społecznego pochodzenia.


Polecamy: Woś się jeży - autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "Tygodnika Powszechnego"


Gdzieś w tym wszystkim pobrzmiewa oczywiście tzw. hipoteza sprawiedliwego świata. Czyli błąd poznawczy opisany w latach 60. przez Melvina Lernera, polegający na tym, że wśród ludzi głęboko zakorzenione jest przekonanie, iż w życiu w gruncie rzeczy każdy dostaje to, na co zasłużył. A świat jest koniec końców jakoś tam sprawiedliwy. Prawdopodobnie jest to mechanizm obronny, przy pomocy którego ludzki umysł próbuje się obronić przed popadnięciem w poczucie beznadziei.

Oczywiście w przypadku wyjaśniania przyczyn bogactwa hipoteza sprawiedliwego świata staje się czymś więcej. Politycznie da się ją wykorzystać jako znakomity oręż do uzasadniania, że społeczne status quo jest dobre i nie należy go zmieniać. Takie myślenie w łatwy sposób staje się filarem ideologii zamożności, utrudniającej wszelką społeczną zmianę. 

Ale Suhay, Klašnya i Rivero zauważyli coś jeszcze. I to jest w całej tej historii najbardziej interesujące. W analizowanych przez nich wynikach badań widać, jak na samym czubku piramidy bogactwa rodzi się jeszcze jedno wyjaśnienie przyczyn nierówności. Najbogatszy 1 proc. badanych wychodzi tu ponad przekonanie, że bogactwo bierze się z ciężkiej pracy oraz inteligencji. Dużo częściej niż u pozostałej części społeczeństwa pojawia się tu termin „predyspozycje genetyczne”. Superbogaci mówią wprost o „lepszych genach” albo o „wrodzonych zdolnościach”. Są bogaci, bo są lepsi. I nic się na to nie poradzi.

Dla mnie to mała rewelacja. Rzadko bowiem w dzisiejszym świecie da się tak wyraźnie dostrzec i uchwycić uniwersalne przeświadczenie najbogatszych, że są jakby skazani na stanięcie ponad innymi. Kiedyś uzasadniano to boskim pochodzeniem władców albo błękitną krwią możnych rodów. Dziś mamy „lepsze geny”. Ale w zasadzie chodzi o to samo. O głęboko zakorzenione przekonanie, że (wbrew panującej ideologii demokratycznej) w rzeczywistości nie jesteśmy równi.

W ten sposób ideologia zamożności się domyka. Od dołu jeszcze się kryguje i wspiera na w gruncie rzeczy demokratycznym przekonaniu o ciężkiej pracy, która daje bogactwo. W pewnym momencie ta opowieść zostaje jednak odrzucona. W świecie naprawdę wielkich pieniędzy nie ulega przecież wątpliwości, że nie biorą się one z pracy. Gdy jedno kliknięcie może przynieść milion dolarów zarobku lub straty, mieszczańskie „ziarnko do ziarnka” nie ma już zastosowania. To okoliczności, w których bogaci (pewnie mimowolnie) sięgają po arystokratyczne wartości. Jakby mówili: „jesteśmy w tym miejscu – te kilkanaście pięter powyżej reszty – bo nam się ta pozycja należy”. Należy z samego urodzenia. W tej sytuacji rozmowa o faktycznym zmniejszaniu nierówności będzie bardzo trudna. Może nawet niemożliwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej