Leniwce na wymarciu

Zasadniczym zwrotem w myśleniu o telewizji publicznej będzie stwierdzenie, że jej najważniejszą instancją jest widz. Przy tym jest to raczej widz telewizji komercyjnej.

29.09.2009

Czyta się kilka minut

Kiedyś nie było telewizji, drogie dzieci, i ja te czasy dobrze pamiętam" - mówił Jacek Fedorowicz na wstępie montażowego filmu "Taka była telewizja". Dziś serial dokumentujący historię TVP ogląda się z przyjemnością, a nawet z radością.

Forum w labiryncie

Od lat 50. do 80. na ekranach telewizorów gościły wielkie gwiazdy teatru i filmu, wspaniali aktorzy, najlepsi reżyserzy i niezrównani dziennikarze. Oczywiście, telewizja była też medium propagandy partii komunistycznej: manipulowała wiadomościami, indoktrynowała, fałszowała nawet prognozę pogody. Ale czy jedno przeszkadzało drugiemu? Czy propagandowa oprawa niweczyła charakter "Kabaretu Starszych Panów", "Wojny domowej" albo mądrej i atrakcyjnej jednocześnie "Sondy"? Na pewno nie! Ówczesny telewidz jedne programy tolerował, bo musiał; inne rozwijały go i uwrażliwiały na rzeczywistość. Przede wszystkim jednak, widz chciał być edukowany: lubił poznawać inne kultury i z humorem spoglądać na sąsiadów z klatki schodowej. Telewizja była wysłannikiem jego zmysłów, ogarniała i porządkowała świat nawet wtedy, gdy relacjonowała posiedzenie komitetu partii.

Potem przyszedł zbyt krótki festiwal 16 miesięcy Solidarności, a po nim stan wojenny: zły czas także dla telewizji - jej ludzi, audycji, wizerunku. Firma (bo tak się już o niej mówiło) stała się molochem, trawionym przez paraliż, którego szefowie nie mieli pojęcia, co się produkuje, i jak tym dobrem zarządzać.

Konsekwencją zmiany ustroju była ustawa z roku 1991 i powstanie "nowej telewizji". Ale zaraz potem na świat przyszła komercyjna konkurencja, Polsat i TVN, no i się zaczęło. Nie wystarczyło pokazywać "W labiryncie" i powtarzać filmy z lat 60., a nawet nadawać polityczny magazyn "Forum". Trzeba było "mieć misję", rozliczać się z niej i proponować ambitne programy dla coraz bardziej wymagającej publiczności. Ta ostatnia zaczęła domagać się programów, używając hasła "lepiej i więcej", skoro Polsat zwyciężał sitcomami i serialami, a TVN po sukcesie Big Brothera zwrócił na siebie uwagę jako niebanalna i odważna telewizja o wysokim poziomie realizacji.

To właśnie ta nieumiejętność poradzenia sobie TVP w trudnym otoczeniu komercyjnym była główną przyczyną jej obecnej zapaści. Kolejni prezesi - zawsze z politycznego nadania - byli jednak rozliczani z wyników ekonomicznych, a to często kłóciło się z przekonaniem o jakości i misyjnym charakterze prezentowanego programu. Co więcej: sprytna konkurencja często potrafiła pokonywać TVP jej własnym orężem, prezentując swoje programy jako "misyjne". Przykładem takiej strategii było utworzenie całodobowej stacji informacyjnej TVN24 z niewielką liczbą reklam, jakościowo przewyższającej powstały kilka lat później kanał TVP Info.

Podczas obrad Kongresu Kultury często wygłaszano tezę, że w kraju, którego większość mieszkańców żyje poza wielkimi ośrodkami, musi istnieć dobra telewizja publiczna. Jeśli byłaby to prawda, to musimy spytać: jaka telewizja, dla kogo i przez kogo tworzona.

Eksperymentowanie formą

Odpowiedzi najprostszych dostarczają stereotypy. Na przykład, że telewizja publiczna powinna funkcjonować dla "7-8 proc.", dla inteligentów albo - w innej wersji - dla artystów, którzy byliby radzi z istnienia takiego medium dystrybucji. Trudno utrzymać taki pogląd z wielu powodów. Mimo że mamy coraz większy procent absolwentów rozmaitych studiów, nic nie wskazuje na to, że tzw. inteligencja miałaby być odbiorcą wymagających programów. Zabiegany wieloetatowiec na ogół marzy o rozrywce po wyczerpującym dniu i zwykle wybiera stację, która nie udaje, że mu jej nie dostarcza, lecz pozwala śmiać się pełną gębą.

Inny stereotyp bierze się z paternalistycznej postawy wielu zacnych twórców oraz aktywistów i wyraża przekonanie: my wiemy lepiej, co oglądać powinieneś! Telewizja pełna jest audycji, które jedynie ich twórcom wydają się ważne. Brak widowni tłumaczy się jej głupotą albo spiskiem konkurencji.

Zasadniczym zwrotem w myśleniu o telewizji publicznej będzie stwierdzenie, że widz jest jej najważniejszą instancją. Przy tym jest to raczej widz telewizji komercyjnej, który z jakichś powodów zjawił się przed naszym ekranem. Jednym z elementów przyciągających go do stacji powinna być jakość realizacji: najwyższa w tym segmencie, a w dodatku gotowa na eksperymentowanie formą. A z tym polska telewizja publiczna ma spore kłopoty.

Innymi słowy: to telewizja komercyjna nas bawi, daje wytchnienie, czasem silnie angażuje emocje. Ambitne produkcje artystyczne i obyczajowe (obydwu rodzajów stacji) i programy obywatelskie (orędzia, debaty i wybory, emitowane i relacjonowane przez publicznego nadawcę) to nieliczne wyspy na tym oceanie.

Jeśli dołączymy do tego zestawu rewolucję technologicznych środków przekazu, to widzimy istotę przemiany: powstał, zapowiadany od dawna, typ odbiorcy produkującego - prosumenta. Zapomnijmy o pasywnym leniwcu kanapowym, który chłonie z ekranu gumę do żucia dla oczu i objada się chipsami. Zapomnijmy nie dlatego, że zniknął: ma się dobrze, ale już dłużej nie stanowi dominującego modelu. Istotą kultury jest twórczość, ale tę można rozumieć rozmaicie. Dawnego członka klubu couch potato zastąpił aktywny użytkownik zawartości treściowej bardzo starannie wybieranych miejsc w sieci, aktywny twórca pojawiających się w niej tekstów i obrazów. Ten, który wysyła wyprodukowane przez siebie dzieła i oczekuje od znawców oceny i porady - przy czym od jakości tej porady uzależnia dalsze kontakty z nimi. To są ludzie, którym zależy; zaczątek wspaniałej sfery publicznej, integracji społecznej wokół idei i problemów - przykład tej integracji, którą telewizja tworzy rzadko, gdy przekazuje nam superważne relacje na żywo.

Właściwie po co nam telewizja publiczna? Nie dla samego programu - ten można zobaczyć w innych stacjach (często lepszy jakościowo). Także nie po to, żeby stawała się kołem napędowym i dystrybucyjnym różnych społecznych środków przekazu - filmowcy muszą znaleźć inne obszary dystrybucji (bo i tak część pieniędzy na tę twórczość będzie pochodziła z rynku reklam). Na pewno nie po to, żeby tworzyć aniołów ze zjadaczy chleba, bo nie takie jest zadanie i nie takie są możliwości komunikacyjne i estetyczne tego zasadniczo rozrywkowego medium. Historia telewizji pełna jest długoletnich akcji indoktrynacyjnych, których adresaci postępowali dokładnie odwrotnie, niż życzyli sobie nadawcy komunikatów.

Oczywiście telewizja publiczna potrzebna jest politykom, którzy muszą mieć nowoczesne środki komunikacji z wyborcami. Piszę to bez ironii - takie są prawa ustroju demokratycznego. Ale jeśli tak jest, to zróbmy z niej małą sprawną instytucję państwowo-publiczną: wybierajmy sądy konkursowe i szefów, kontrolujmy nieustannie jej jakość przez rady programowe wyposażone we władzę odwoływania szefów. Do tego wystarczyć powinna jedna antena, a z reszty zbudujmy część rządzącą się regułami rynkowymi lub nawet sprywatyzujmy.

Telecentrum koordynacji

Głęboko wierzę, że świetne jakościowo i intelektualnie, atrakcyjne audycje kulturalne, artystyczne, nieśpieszne debaty - przy tym znakomicie skorelowane z potrzebami konkretnych grup widzów - przyciągną miliony telewidzów przed ekrany niszowych kanałów. Bo kultura dzisiaj jest niszowa i nomadyczna - internet doskonale o tym wie, a kanały tematyczne uczą się pilnie tej zasady.

Nieco podejrzanie i co najmniej uzurpatorsko brzmi zaimek "my". Jeśli nie używa go król lub prezydent, lecz zwolennik zwrócenia telewizji w "nasze ręce", to na te ręce trzeba patrzeć uważnie. Z pozycji konstrukcji władz od góry wyglądałoby to tak, że rozmaite organizacje przekazywałyby propozycje kandydatów na urzędy. Zawsze pozostaje problem tego pierwszego ciała kolegialnego. Jeśli ma ono pochodzić z demokratycznego wyboru, to musi posiadać legitymację społeczną. Tę z kolei mają partie polityczne - i w gruncie rzeczy chodzić będzie o wyższy poziom kultury politycznej.

Ale gdyby tego typu branie "władzy we własne ręce" kształtować od dołu (to w końcu esencja demokracji), mogłoby się okazać, że lokalne stacje telewizji publicznej trafiają w ręce ludzi najlepiej zorganizowanych i posiadających nadwyżkę czasu wolnego. Publiczna telewizja lokalna w rękach partii emerytów i Rodziny Radia Maryja? Czemu nie: jak demokracja, to demokracja.

Spójrzmy na Stany Zjednoczone, gdzie w rodzinie kapitalistycznych mediów publiczne radio zaczyna gromadzić coraz więcej słuchaczy, zdegustowanych jednostajnym łomotem nadawców komercyjnych. Kilka lat temu w czasie nowojorskiej narady przedstawicieli największych stacji komercyjnych z kierownictwem Public Broadcasting Service oraz kongresmanami, jeden z tych ostatnich stwierdził, że na ogół odrzuca wnioski o dofinansowanie projektów, jeśli petentem jest tylko telewizja. Sytuacja zmienia się radykalnie na korzyść projektu, gdy uczestniczą w nim także szkoły, galerie, muzea.

Nie dziwię się Amerykanom: są pragmatykami i muszą uzyskać pewność, że dają pieniądze na projekt wielozadaniowy, przeznaczony dla wielu różnych instytucji i wspólnie przez nie realizowany. Telewizja może się sprawdzić i przyciągnąć także młodą widownię, gdy poszczególnymi audycjami zajmie się wielu specjalistów różnych dziedzin. Stanie się ona wówczas centrum koordynacji i integracji animatorów kultury. To trudne do wykonania, ale dlatego wróży sukces odbiorczy - a przecież o to chodzi.

Taka telewizja - jak sobie wyobrażam - nie musi być molochem zatrudniającym tysiące urzędników. Jej sercem, oprócz działu realizacji i produkcji własnych programów, stanie się centrum "kontentu", czyli zawartości treściowej. To jest miejsce dla twórców, to tu powstaną pomysły najrozmaitszych seriali i serii dla różnych mediów telewizyjnych i posttelewizyjnych, możliwe do realizacji na miejscu lub przeznaczone do sprzedania innym nadawcom.

Ostatnia uwaga Amerykanów dotyczyła przyczyn uwiądu ich telewizyjnego nadawcy publicznego: zbyt wiele propozycji dla coraz mniejszej publiczności. Nie wpadajmy w tę pułapkę! Zakres możliwego oddziaływania telewizji publicznej dramatycznie się kurczy i przenosi do internetu. Nie twórzmy giganta pozbawionego odbiorców. Róbmy mniej, ale działajmy na wielu frontach. Telewizja będzie pięknie i długo odchodziła, czyli przepoczwarzała się w nowy multimedialny środek przekazu oparty na komunikacji w sieci. Wielu obecnych twórców sfery audiowizualnej znajdzie w niej zatrudnienie, ale musi przystać na rolę wiecznie dokształcających się starszych kumpli - porzucając z konieczności katedry "lepiej wiedzących". Stanie się tak dlatego, że spotkają nowych twórców, zwykle bardzo młodych, przed którymi będą zmuszeni bronić użyteczności swojej starej wiedzy. Jeśli będą zadufani, to przegrają, a wraz z nimi przegra idea konkwistadorskiego najazdu na kulturę, której nie znają i którą lekceważą.

Być może brak szans na stworzenie polskiej telewizji publicznej polega na niemożliwości komunikacji ludzi kultury sprzed epoki internetu z tymi z kultury sieci.

WIESŁAW GODZIC (ur. 1953) jest medioznawcą i socjologiem związanym z Uniwersytetami Śląskim i Jagiellońskim. Zajmuje się teorią filmu i mediów audiowizualnych oraz nowych mediów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]