Lekcja pokory

Już na paryskiej Wystawie Światowej w 1878 r. sztuka Kambodży wzbudziła sensację. Okazało się, że estetyką i stopniem znaczeniowego wyrafinowania nie ustępuje ona starożytnym Grekom. Na ile jednak jej odbiór zdeterminował europejski kolonializm? Czy jesteśmy w stanie zrozumieć duchowość zrodzoną w zupełnie innej szerokości geograficznej?.

10.01.2007

Czyta się kilka minut

XII-wieczny portret króla Jajawarmana VII /
XII-wieczny portret króla Jajawarmana VII /

Kiedyś zdarzyło mi się pokazywać kościół Mariacki w Krakowie grupie Marokańczyków. Opowieść rozwijała się w najlepsze: Zaśnięcie Najświętszej Marii Panny, Wniebowzięcie, Ukoronowanie, Apostołowie, Trzej Królowie, Drzewo Jessego... I nagle jeden z uczestników wycieczki zapytał: dlaczego to dzieło sztuki stoi na stole i o co chodzi z tym drewnianym tłumem ludzi? Przecież przedstawianie wizerunków istot żywych jest zabronione... Pytanie obudziło we mnie bezradność i tłumioną agresję (jak można nie znać podstawowych kodów europejskiej kultury, nawet jeśli samemu przynależy się do innej?).

I nagle sytuacja się odwraca. W bońskiej Kunsthalle, gdzie otwarto właśnie wielką wystawę "Angkor - boskie dziedzictwo Kambodży", oglądam niewątpliwe arcydzieła rzeźby: lekko przechylonego na bok młodzieńca, który wspiera coś podniesioną ręką, albo brązowego, leżącego byka... Skojarzenia same przychodzą do głowy: to jakiś hinduistyczny Atlas i Minotaur, sprowadzony nad Mekong prosto z Krety... Jednak posągi oddziałują inaczej, niż wskazywałaby pamięć postaci z europejskich mitologii; uwodzą łagodnością konturów, spokojem, zwiewnością... Po chwili pojawia się kolejny problem: jak je datować? Jakość piaskowca, z którego zostały wykonane, kamienia łatwo ulegającego wodzie i wiatrowi, wskazywałaby, że powstały wczoraj. A przecież to niemożliwe. Owszem, widać różnice stylistyczne - ale co oznaczają? Trzeba się poddać i rozpocząć naukę.

Monsunowa metropolia

Coś wiadomo już na wstępie. Na przykład to, że pradawne Państwo Khmerów rozwijało się na wielkiej, tropikalnej nizinie, gdzie rytm roku wyznaczały monsunowe deszcze i wylewy Mekongu. Rozwój terytorialny od północy i zachodu ograniczały góry, mimo to jednak kraj znacznie przekraczał granice współczesnej Kambodży.

Chińscy kronikarze wspominają o handlowej potędze kraju Funan, który, co potwierdza archeologia, istniał między II a VI wiekiem. Czy Funan i Khmerowie to jedno? Trudno powiedzieć, bo lud ten nie pozostawił po sobie zabytków pisanych. W VI wieku pojawia się na tych ziemiach przetransponowany nieco sanskryt - święty język Indii. Na początku IX wieku Jajawarman II jednoczy Państwo Khmerów i uniezależnia się od sąsiadów. W tym samym czasie rozpoczyna się epoka rozwoju, która potrwa aż do wieku XV, apogeum osiągając w stuleciu XII. Okres największego rozkwitu przypada na czasy, gdy stolicą jest Angkor, gigantyczne miasto-świątynia, które w X wieku liczy przynajmniej milion mieszkańców (skala niewyobrażalna w ówczesnej Europie).

Kiedy w wieku XV królowie Khmerów dochodzą do wniosku, że stolicę trzeba przenieść na wschód kraju, do Phnom Penh, Angkor wpada w objęcia dżungli. Jednak natura nie jest jedynym wrogiem pradawnego miasta: po stuleciach równie groźny okazał się dlań krwawy reżim Pol Pota, który świadomie mordował nie tylko ludzi, ale i mury.

W tym momencie warto zestawić z sobą dwie serie fotografii. Autorem pierwszej jest Jaroslav Poncar, który od 1995 r. w ramach programu UNESCO (Angkor znajduje się na liście światowego dziedzictwa kultury) fotografuje największe, dziś całkowicie opustoszałe miasto Khmerów. Oglądamy fascynujące zmaganie się roślinności i kamienia, natury i cywilizacji: korzenie drzew wrastają w mury, liście zaścielają schody, mchy pokrywają twarze posągów, woda spływa po ścianach... Tak zobaczyli Angkor XIX-wieczni Europejczycy (Kambodża stała się protektoratem francuskim w 1863 roku). Jeden z nich powiedział, że społeczeństwo, które stworzyło taką kulturę, nie może po prostu zaginąć.

Drugą serię fotografii wykonano z samolotu. Zastanawia regularność szerokich płaszczyzn gruntu i przecinających je linii, przypominająca nieco szachownicę. To nie może być naturalne ukształtowanie terenu. Sprawę wyjaśnia komputerowa rekonstrukcja nieistniejącej już megapolis: widzimy szerokie ulice i kanały, wzdłuż których w linii prostej ulokowały się zbudowane na palach obszerne domostwa i pola ryżowe. To już nie jest rolnictwo: to prawdziwy przemysł spożywczy, z uprawami przekraczającymi powierzchnię 40 hektarów. Niektórzy przypuszczają, że ryż z okolic Angkor - za pośrednictwem Chińczyków i Arabów - mógł docierać do Europy.

Przymknięte oczy króla

Co sprawiło, że osią świata Khmerów stało się właśnie Angkor? Bogactwo czy religijna chłonność, czerpiąca zarówno z poligamicznej komplikacji hinduizmu, jak z indywidualistycznej harmonii buddyzmu? W VI-VII wieku, w czasach poprzedzających budowę największych angkorskich świątyń, na terenie Kambodży powstawały już niewielkie "domy bogów", do których dostępu broniły skały i woda. W ich wnętrzach znajdował się często głaz w formie fallusa (tzw. lińa) - najdoskonalsza forma boga Sziwy, uosabiająca jego moc stwórczą. Z tego samego okresu pochodzą figury kobiet o wydłużonych uszach, wąskich taliach, bardzo krągłych piersiach, wydatnych biodrach i pośladkach (są o wiele bardziej seksualne niż kanony urody, które dopuszczał Zachód) - to wyobrażenia Bhagawati Mahishasuramardani, bogini uosabiającej płodność i dobrobyt. I charakterystyczne postaci Buddy, siedzącego bądź stojącego na kwiecie lotosu (później także na wężowym tronie). Jego posągi charakteryzują się wyjątkową elegancją, widoczną w płynnym geście dłoni albo dyskretnym poruszeniu nóg. Delikatna, niemal przezroczysta szata podkreśla sylwetkę, uwypuklając zwłaszcza zarysowany lekko krągły brzuch - znak dostatku i pokoju.

Kilkaset lat później, pod koniec wieku XII, powstaną rzeźby niespotykane w rejonie, gdzie zazwyczaj unikano przedstawień śmiertelników. Może królowi Jajawarmanowi VII wydawało się, że jest kimś więcej? W każdym razie rozkazał, by w kraju rozstawiono jego rzeźbione portrety. Zachowała się głowa naturalnej wielkości, wykonana w piaskowcu: przymknięte oczy i półuśmiech króla sprawiają wrażenie, że jest on nieobecny, tak mocno zatopił się w medytacji. Tylko wyrafinowana, spięta w kok fryzura i równo przycięte wąsy przypominają o jego pozycji w państwie i zainteresowaniu doczesnością.

Miastu i światu

Jajawarman VII rządził Angkor w czasach największej jego świetności. Miasto obejmowało obszar ponad 400 km kwadratowych, z czego potężną część zajmowała świątynia Angkor Wat, powstała w pierwszej połowie XII wieku jako sanktuarium boga Wisznu, a także mauzoleum fundatora, króla Sujarwarmana II. Największa świątynia miasta do dzisiaj pozostaje największą świątynią świata: obejmuje obszar 200 hektarów i otoczona jest pięciokilometrową fosą (chroniącą niegdyś przed powodzią, a także wykorzystywaną do celów rolniczych). Najwyższa, 42-metrowa wieża to nie tylko symbol góry, w każdej kulturze kojarzonej z boskością. Wieża stanowi również oś świata, zaś cały kompleks architektoniczny - jeśli oglądamy go z lotu ptaka - przypomina mandalę, stając się odbiciem boskiego uniwersum.

Na wystawie oglądamy m.in. fragmenty gigantycznego reliefu, pokrywającego w całości mury Angkor Wat. Płaskie przedstawienia zachwycają dynamiką symetrii, ruchliwością figur, płynnością, tanecznością wykonywanych przez nie gestów. Ot, choćby Wisznu, trzymający w rękach łuk i strzały, stojący na ramionach człowieka-ptaka Garudy. Reliefy pełniły w Angkor Wat identyczną funkcję, co witraże w średniowiecznych katedrach - posługując się anegdotą opowiadały wiernym o ich religii.

Z porównaniami trzeba jednak uważać. Domniemany hinduistyczny "Atlas" okaże się bowiem Kriszną, który podnosi górę Govardhana, by przed potopem, zesłanym na ziemię przez rozzłoszczonego boga Indrę, uratować pasterzy. Zaś "Minotaur" tak naprawdę nazywa się Nandin i służy jako wierzchowiec Sziwie. Ma trzy oczy, by móc równocześnie obserwować przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

***

Na koniec jeszcze jedna uwaga, dotycząca miejsca ekspozycji. Bońska Kunsthalle z założenia nie buduje własnej kolekcji. Celem jej działania jest organizowanie wystaw czasowych w oparciu o kontakty z najpoważniejszymi muzeami. Instytucji tej udało się pokazać m.in. skarby Watykanu i kolekcję Guggenheimów, sprowadzając do byłej stolicy Niemiec setki tysięcy turystów. I to jest polityka kulturalna. O jej sukcesie świadczy, że na wernisażu najnowszej prezentacji pojawili się i prezydent Niemiec, i król Kambodży.

"ANGKOR - BOSKIE DZIEDZICTWO KAMBODŻY", Bonn, Kunst- und Austellungshalle der Bundesrepublik Deutschland, kuratorzy: Wibke Lobo i Helen Ibbitson Jessup, 15 grudnia 2006 - 9 kwietnia 2007; od 5 maja do 29 lipca 2007 r. wystawa będzie prezentowana w berlińskim Martin-Gropius-Bau.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2007