Lechoń

My o poecie? Każdy może. Ktoś kojarzy? Rzecz jasna!

10.10.2016

Czyta się kilka minut

Po tym, gdy minister zajmujący się stosunkami z zagranicą – którego opinie o świecie powinno się koniecznie wydać na podobieństwo „Nowych Aten” Benedykta Chmielowskiego – rzekł, że czarne wyszczupla, postanowiliśmy się dziś właśnie dzięki czerni wyszczuplić – i to na całego.

A więc Lechoń. My o poecie? Każdy może. Ktoś kojarzy? Rzecz jasna! Któż by nie słyszał, któż by nie czytał? Skamandryta. Delikatny, bywało, że jadowity, bardzo rytmiczny, a nawet drastycznie melodyjny. Wróg wiersza białego i awangardy, tradycyjny i konserwatywny. Tragiczny. Wszystko wiemy? Wszystko. Nawet to, że tak naprawdę nazywał się Leszek Serafinowicz.

Stop. By rozwinąć nasze mistrzowskie mniemania, potrzebna jest nam jeszcze jedna postać: Grydz. To tylko lekka poufałość. Tak właśnie bowiem o redaktorze Mieczysławie Grydzewskim mówili za jego doby wszyscy. A więc – Grydz. Ktoś wie, kim był? Cisza. Wstyd. Otóż Grydzewski był najpewniej najważniejszym redaktorem dwudziestolecia, i niewątpliwie jednym z dwóch najważniejszych redaktorów powojennej emigracji. Zawsze, i przed wojną, i w jej czasie, i po niej, wydawał „Wiadomości”. Do końca życia, w sumie przez lat 40. Nieco dziwak, erudyta, strażnik polszczyzny, przeczytał całą British Library, teatroman, meloman (potrafił w ciągu krótkich wczasów w Paryżu obejrzeć dwadzieścia parę przedstawień i oper), ponurak, ale dowcipny, nieustępliwy. Słowem: jeden z najbardziej niezwykłych Polaków XX wieku. No dobrze, mamy komplet. Możemy zaczynać.

By zacząć, musimy bez żadnego ociągania i marudzeń sięgnąć do dwutomowego wydania korespondencji Lechoń–Grydzewski. Jedyne pełne jej wydanie ukazało się w 2006 r. nakładem Biblioteki „Więzi”. W ramach, tu cytat, „Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego”. Ponieważ jesteśmy szalenie czuli na wysiłki czynione przez państwo nasze, byśmy więcej czytali, byśmy czerpali z ożywczych krynic programów operacyjnych, przeczytaliśmy. Uważnie i ze zrozumieniem, uważamy bowiem, że naszą nieuwagą i niezrozumieniem moglibyśmy się przyczynić do zmarnowania grosza publicznego.

Czas na obiecaną czerń wyszczuplającą. W tomie pierwszym, na stronie 449, znajdujemy list nr 152. Z przypisu dowiadujemy się, że został wysłany przed 24 września 1951 r., i dalej, że został napisany na grubym, białym papierze listowym, „format 154 na 202 mm, pisane dwustronnie niebieskim atramentem. Na liście znak Grydzewskiego »Z« (załatwione) zwykłym ołówkiem”. Otóż w liście tym Lechoń do Grydzewskiego powiada tak: „Mieciu! Czy to prawda, co mówi Klara Falencka, że en face nie można Cię odróżnić od Rydza-Śmigłego? Czy wiesz, że on przed wojną zachorował na potworną arcyrzadką chorobę gruczołów? Włosy na całym ciele mu wypadły, chuj oderwał się, piersi zaczęły rosnąć (to tylko mała przesada). Mieciu! Pilnuj się na Boga! Tego by nam jeszcze brakowało!”. Koniec cytatu. Wrażenie? Szokujące.

Lechoń, zaznaczmy z naciskiem, był człowiekiem znakomicie zorientowanym w realiach międzywojennej Polski. W czasie wojny polsko-bolszewickiej pracował (z Grydzewskim) w biurze prasowym Naczelnego Wodza, od 1930 r. do wybuchu wojny był attaché kulturalnym polskiej ambasady w Paryżu. Wobec tych miażdżących faktów pogląd, jakoby powyższe napisał na przykład sobie a muzom bądź dla żartu, należy natychmiast wykluczyć. Bądźmy mężni: autor „Karmazynowego poematu” pisząc o Śmigłym-Rydzu, stawia wielki znak zapytania na wszystkich podręcznikach i analizach tyczących przyczyn klęski wrześniowej. Przytoczony fragment każe nam, nawet wobec groźby odpowiedzialności karnej, mniemać, że marszałek mógł mieć zaburzoną, klasycznie widzianą, równowagę żołnierską. Nie o to nam jednak idzie, nie o znęcanie się nad postacią przecież tragiczną, lecz o naukę historii. Przede wszystkim o baczenie na to, co oto historią podręcznikową się stanie, ale co nią jeszcze nie jest. Patrzmy zatem uważnie na przywódców naszych, czy aby im coś nie rośnie bądź odrywa się, zwłaszcza tym, którzy tak bezbłędnie i bez namysłu strzelają w nas opiniami, co oto nas wyszczupla, a co, nie daj Boże – pogrubia. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2016