Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzymając się analogii, można by powiedzieć, że to jest to, na co wskazuje słowo "niebo". Ale - jak przypomina Papież - ani pierwsza (dzięki Bogu!), ani druga sytuacja (niestety!) nie jest normą. Ogromna większość z nas to, jeśli można tak powiedzieć, trzeci stan, do którego większość pewnie chętnie się przyzna. To ludzie, w których jest gorące pragnienie Boga, ale raz po raz zdarza się im upadek w drodze do wieczności.
Dla nich właśnie jest czyściec. Dla tych, którzy niosą ciężar grzechu, jakiego - co zrozumiałe - sami zrzucić już nie mogą, a muszą się jeszcze oczyścić. Czyściec nie jest jednak stanem, w którym jeszcze można coś dla siebie "zrobić", jeszcze na coś zapracować. Wszystko, co się miało dokonać między człowiekiem a Bogiem, dokonało się za życia. Teraz działać może tylko Bóg. Ocalenie człowieka w czyśćcu najczęściej nazywamy przejściem przez "ogień" lub - jak śpiewa się w pewnej pieśni - "przez czyśćcowe upalenia". Trzeba przez ten ogień przejść, aby definitywnie stać się otwartym na Boga i móc zająć miejsce przy Jego stole na wiekuistej uczcie weselnej.
Czyściec jest spotkaniem z Bogiem miłosiernym. "Pod Jego spojrzeniem - pisze Benedykt XVI - topnieje wszelki fałsz. Spotkanie z Nim przepala nas, przekształca i uwalnia, abyśmy odzyskali własną tożsamość. To, co zostało zbudowane w ciągu życia, może wówczas okazać się suchą słomą, samą pyszałkowatością, i zawalić się. Jednak w bólu tego spotkania, w którym to, co nieczyste i chore w naszym istnieniu, jasno jawi się przed nami, jest zbawienie. Jego wejrzenie, dotknięcie Jego Serca uzdrawia nas przez bolesną niewątpliwie przemianę, niczym »przejście przez ogień«. Jest to jednak błogosławione cierpienie, w którym święta moc Jego miłości przenika nas jak ogień, abyśmy w końcu całkowicie należeli do siebie, a przez to całkowicie do Boga".
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nie zawsze teologia i pobożność obchodziły się dobrze z czyśćcem. Przez całe wieki istniała tendencja do infernalizacji czyśćca, który z przedsionka nieba stawał się bez mała przedsionkiem piekła, a cierpieniami czyśćcowymi, miast pocieszać - straszono. A przecież czyściec powinien być przede wszystkim znakiem nadziei, zadatkiem przyszłego, ostatecznego i wiecznego triumfu. I choć sam w sobie jest jeszcze stanem doczesnym, tzn. czasowym, bo przecież skończy się - jak wierzymy według klasycznej teologii - w momencie paruzji i Sądu Ostatecznego, to przecież czyściec jest bardziej przedwiecznoscią niż poegzystencją. Nieco trywializując, można by więc powiedzieć: byleby do czyśćca, dalej już jakoś to będzie...