Ładowanie...
Księża
Księża
Najstarszy, Andrzej Bardecki, w czasie okupacji wydawał fałszywe metryki chrztu ukrywającym się Żydom, a później jako ochotnik wyjechał na roboty do Niemiec, nieść potajemnie pomoc duszpasterską. Aresztowany przez gestapo, trafił do obozu w Buchenwaldzie. Pracę w „TP” zaczął w 1951 r., przez kolejne 40 lat był asystentem kościelnym pisma. Autor m.in. głośnego „Milczenia Piusa XII” o stosunku papieża do Zagłady i pionier ekumenizmu (to z inicjatywy Bardeckiego w 1963 r. zorganizowano w Krakowie pierwszy Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan). Jego przyjaźń z Karolem Wojtyłą interesowała nawet KGB - o SB nie wspominając. Polskie służby w 1977 r. zorganizowały jego pobicie przez „nieznanych sprawców” („Ty dostałeś za mnie” - mówił wtedy Wojtyła) i podrzuciły mu do mieszkania sfałszowany pamiętnik sekretarki „TP” Ireny Kinaszewskiej, mający stanowić dowód jej rzekomego romansu z przyszłym papieżem. Pryncypialny w kwestiach doktryny (przeciw umieszczaniu na hostii symbolu maryjnego wojował z prymasem Wyszyńskim), był zarazem niestrudzonym tropicielem dziwności świata, np. jako zapalony radiesteta. Odwołanie z funkcji asystenta - z powodu, co również jest dowodem dziwności świata, druku krytycznego tekstu o Lechu Wałęsie w sąsiedztwie listu kard. Macharskiego - przyjął jak wszystko w życiu: z godnością. „Gdyby przyszła apokalipsa, gdyby sprzysięgły się żywioły, wyprowadziłby nas na bezpieczne miejsce nie kto inny, a Andrzej Bardecki” - pisał o nim kolega z sąsiedniego boksu, Jerzy Pilch. I dalej: „Odnoszę wrażenie, że jego nie tylko Pan Bóg lubi. Do niego musi mieć słabość całe niebiańskie podziemie, muszą go lubić jakieś dawno zdegradowane pogańskie bóstwa i dobre duszki. On musi z tym światem rozległe, dobre i kontakty, gdyby tak było trzeba, drapieżne zwierzęta do stóp by mu się łasiły”.
Do stóp Stanisław Musiała łasiły się koty: gdy którego lata wyjechał do pracy w Niemczech, przyszło mu zaopiekować się nie tylko grupą wiernych, ale także mieszkającą na plebanii kotką. To spotkanie, opisane w tekście „Wakacje z Kasjopeją”, było nie tylko jednym z najpiękniejszych w polszczyźnie świadectw miłości człowieka do zwierzęcia.
„Także zwierzęta będą nas sądzić” - pisał, w swoim stylu stawiając sprawę na ostrzu noża. Urodzony w Łososinie, już jako 12-latek trafił do małego seminarium jezuitów z tym zakonem związał się na całe życie - w ostatnich latach godząc się z ograniczeniem swobody wypowiedzi za polemikę z prymasem Glempem w sprawie tzw. krzyży oświęcimskich. Nieprzejednany krytyk kościelnego antysemityzmu (za artykuł „Czarne jest czarne”, piętnujący bezczynność I biskupów w sprawie wystąpień ks. Jankowskiego, otrzymał nagrodę Grand Press; domagał się też usunięcia z sandomierskiej katedry obrazów przedstawiających rzekomy mord rytualny). Jako publicysta radykalny (w trakcie operacji „Pustynna Burza” pisał pacyfistyczne manifesty i chodził na demonstracje antywojenne), był równocześnie chodzącą miłością bliźniego; potrzebującym rozdawał wszystkie zarobione pieniądze. W „Tygodniku” pracował od 1981 r., był krótko wicenaczelnym. „Ludzie z daleka i z bliska, wierzący, wątpiący, ci, którzy utracili wiarę, chrześcijanie, żydzi, muzułmanie i inni, szli do niego” - pisał ks. Boniecki.
To ostatnie łączyło Musiała i z Bardeckim, i z najsłynniejszym „Tygodnikowym” kapłanem, Józefem Tischnerem. Syn wiejskich nauczycieli, dorastający w cieniu legendy „Ognia” góral z Łopusznej, a później gwiazda filozofii, w „TP” debiutował w 1965 r. po paru nieudanych podejściach („Cały czas lazłem w naukę i byłem skazany na czytanie w obcych językach, przez to zepsuł mi się styl” - tłumaczył niepowodzenia), by w końcu stać się autorem programowych tekstów, zarówno z lat 1980-81 („Poszedłem z tym kazaniem do »Tygodnika«, a Krzysztof Kozłowski mi mówi: »Pisz to dalej«” - wspominał homilię wygłoszoną do przywódców NSZZ „S” w październiku 1980 r., która dała początek „Etyce solidarności”) czy smuty po stanie wojennym, jak i początków III RP, gdy usiłował godzić polski Kościół z „Nieszczęsnym darem wolności”. Sypiący góralskimi dowcipami, z których niejeden miał drugie dno, podczas jubileuszu 50-lecia „TP” opowiadał, jak kiedyś w Zakopanem wiał taki wiatr, że aż „muchami o Giewont prało”. „»Tygodnik« przeżył w przeszłości niejeden podobny wiatr - komentował.
- Prało »Tygodnikiem« jak tymi muchami. Ale »Tygodnik« przeżył. Dlaczego? Bo muchy miały wiarę. Nic więcej, nic mniej. Co będzie w przyszłości? Z całą pewnością te dwie rzeczy: będzie wiatr i będzie Giewont. Reszty można się domyśleć".
Autor artykułu

Napisz do nas
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
Kup książkę
Podobne teksty
Newsletter
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]