Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wprawdzie demonstracje słabną, ale za to bardziej intensywna staje się wojna partyzancka – tak można opisać sytuację w Mjanmie (dawniej Birma) cztery miesiące po wojskowym puczu. Armia krwawo tłumi protesty obywatelskie – od lutego zginęło w nich ponad 800 osób, w tym dzieci. Dzięki wsparciu Chin juncie nie grożą też poważniejsze sankcje międzynarodowe. Efektem ubocznym puczu jest jednak nieformalny antyrządowy sojusz partyzantów z różnych mniejszości etnicznych, którzy ruszyli do ofensywy, korzystając z kłopotów armii, zajętej tłumieniem protestów na terenach zamieszkanych przez Birmańczyków. Milicje Karenów i Kaczinów oraz Szanów zajęły kilka ważnych instalacji i punktów kontrolowanych dotąd przez siły rządowe. Na posterunki i nawet lotniska spadają rakiety. Na zdjęciu: protest na ulicach Mandalaju, 22 maja 2021 r. ©(P)