Komunia: na rękę czy do ust

Argumenty przeciwników komunii na rękę opierają się na specyficznie rozumianej wizji świętości tego sakramentu.

29.11.2011

Czyta się kilka minut

Już prawie nikt nie zwraca uwagi na kawałek chleba leżący na chodniku. Przechodzimy obok niego obojętnie, tak jak mijamy puszkę po piwie lub starą gazetę. A jeszcze dwa pokolenia wstecz taka sytuacja byłaby niemożliwa. Słowa Norwida o kraju, "gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba", nie były jedynie przenośnią. Odzwierciedlały poczucie, że chleb, zdobywany ciężką pracą, zasługuje na szacunek. Ta postawa brała się też ze świadomości, że tę postać przybiera przemienione ciało Chrystusa.

Cyryl Jerozolimski w ostatniej ze swych pięciu katechez mistagogicznych opisuje dokładnie, w jaki sposób chrześcijanie jego czasów (IV w.) przystępowali do Eucharystii: "Nie wyciągaj płasko ręki i nie rozłączaj palców. Podstaw dłoń lewą pod prawą niby tron, gdyż masz przyjąć Króla. Do wklęsłej ręki przyjmij ciało Chrys­tusa i powiedz: »Amen«".

Uderzający jest obraz szacunku i skupienia, z jakim wierny podchodził do tajemnicy wcielonego Boga, który wciela się powtórnie - już jako Bóg-Człowiek - w chleb, ten powszedni, a jednak wyjątkowy w swej godności ludzki pokarm. Chrystus, spożywany przez swojego szczerego wyznawcę, dosłownie roztapia się w jego ciele. Przenika go, dzięki cudownemu działaniu Ducha Świętego, stając się w tym momencie jakby nim samym.

Słowo "jakby" można tu potraktować jako wyraz bezradności języka w kontakcie z tajemnicą Wcielenia. My, ludzie Przymierza, nie będąc istotami boskimi w sensie literalnym, w akcie Eucharystii stajemy się z Nim jednością. Jako wspólnota, ale też każdy z osobna. Tu nie ma już udawania i uzurpacji. Trwamy prawdziwie w Bogu i Bóg trwa w nas prawdziwie. Po raz kolejny zaznaje realności ludzkiej kondycji - po to, aby "człowiek mógł stać się Bogiem", jak powiedział inny ojciec Kościoła, święty Augustyn.

Postawa, gesty rąk, ułożenie palców - wszystko to podkreślać ma niezwykle uroczysty charakter misterium. Złączone dłonie kojarzą się także z kołyską, w której na moment składane jest bezbronne ciało Chrystusa. Tych analogii jest więcej: dłonie, połączone w znaku krzyża, są też przypomnieniem Jego ofiary.

"Uświęć też ostrożnie swoje oczy - mówi dalej mistagog - przez zetknięcie ich ze świętym Ciałem, bacząc przy tym, byś nic zeń nie uronił. To bowiem, co by spadło na ziemię, byłoby utratą jakby części twych członków".

Cyryl sugeruje, że Chrystusa w pewnym sensie "spożywamy" jeszcze przed włożeniem do ust, przyjmując Go zmysłem wzroku. Dlatego każdy okruch przemienionego chleba, uroniony przy przyjmowaniu, jest "jakby" częścią naszego własnego ciała, którą tracimy.

Patrzenie jest tu formą czci, ale ma też na celu uważne śledzenie przekazywania nam ciała Pańskiego przez prezbitera, oraz przyjmowania przez nas sakramentu. To wszystko - troskliwa uwaga, pełne adoracji spojrzenie - służyć ma chwale eucharystycznego Boga.

Dopiero rozumiejąc to tło, można z właściwą perspektywą odnosić się do pytania nurtującego katolików: na rękę czy do ust?

Argumenty przeciwników komunii na rękę z reguły opierają się na specyficznie rozumianej wizji świętości sakramentu. Świeccy rzekomo nie są godni dotykania go rękami, mogą to czynić tylko obdarzeni święceniami kapłańskimi. Logiczną niespójność wychwyci tu każdy, kto uświadomi sobie, że przecież i tak "dotykamy" sakramentu, przełykając go i trawiąc. Kontakt przez dotyk z eucharystycznym Jezusem podoba się Panu. Tu nie ma wątpliwości: jeżeli ksiądz może dotykać Boga rękami, każdy chrześcijanin może. Ksiądz podczas Mszy również i pod tym względem nie jest oddzielony od reszty zgromadzenia.

I gdyby komunii świętej udzielano i przyjmowano z pełną czci, świadomą uwagą, która cechować musi zarówno szafarza, jak i osobę przyjmującą, komunia przekazywana wprost do ust nie miałaby racji bytu.

Ale przecież tak się nie dzieje. Przede wszystkim komunia "na rękę" powinna być udzielana "na obie ręce", jak w starożytności. Obecnie przyjmuje się ją zazwyczaj na rękę lewą, palcami prawej zaś podnosi i spożywa. Tymczasem właśnie chwytanie świętości palcami było czymś obcym intuicji starożytnych chrześcijan, którzy dobrze kojarzyli to, o czym "wie" każde nowo narodzone dziecko - chwytamy po to, aby posiadać. Ale Chrystusa nie przyjmujemy po to, aby Go "posiadać". To On nas bierze w posiadanie. Rzekomy przywilej księdza jest po prostu funkcjonalnym trybem działania: bierze on sakrament w palce nie po to, by go posiąść, lecz aby pokazać przemienione Ciało zgromadzeniu i nasycić Nim każdego z osobna.

W praktyce polskiego duszpasterstwa nie ma też na ogół ani głębokiego ukłonu, poprzedzającego przyjęcie sakramentu (zastępujące go klękanie "w kolejce" jest, jak już pisałem, nieporozumieniem), ani dotykania oczu, ani zginania dłoni, ani w ogóle całej nabożnej i pełnej miłości czci, z którą podchodzić należy do najświętszej tajemnicy. Jeżeli w taki uproszczony, odarty ze znaków szacunku, oddania i wiary sposób miałby realizować się sakrament Eucharystii, lepiej - jak dotąd - przyjmować ją prosto do ust z rąk księdza.

PS. Pani Magdalena Tomczak, świecka katechetka, przypisuje mi ("TP" 47/11), jakobym w swoim artykule "Jezus z lodówki" ("TP" 45/11) "stosował synonimizację pojęć katecheta - idiota" i przez to "utwierdzał krzywdzące stereotypy" - dosłownie w następnym zdaniu po tym, jak sama cytuje moją wypowiedź, która wywołała jej polemikę: "To wystarcza niektórym katechetom...". Użyte przeze mnie słowo "niektórym" rozstrzyga sprawę. Nieporozumienie pogłębia jeszcze fakt, że używając słowa "katecheci", zupełnie nie miałem na myśli świeckich uczących w szkołach. Jestem pełen uznania dla ich niewdzięcznej pracy, ale jej realia nie należą do spraw, którymi zajmuję się w moim cyklu liturgicznym. Pisząc "katecheci" myślałem ogólnie o wszystkich tych, którzy katechizują, przede wszystkim o księżach.?

PS. Pani Magdalena Tomczak, świecka katechetka, przypisuje mi ("TP" 47/11), jakobym w swoim artykule "Jezus z lodówki" ("TP" 45/11) "stosował synonimizację pojęć katecheta - idiota" i przez to "utwierdzał krzywdzące stereotypy" - dosłownie w następnym zdaniu po tym, jak sama cytuje moją wypowiedź, która wywołała jej polemikę: "To wystarcza niektórym katechetom...". Użyte przeze mnie słowo "niektórym" rozstrzyga sprawę. Nieporozumienie pogłębia jeszcze fakt, że używając słowa "katecheci", zupełnie nie miałem na myśli świeckich uczących w szkołach. Jestem pełen uznania dla ich niewdzięcznej pracy, ale jej realia nie należą do spraw, którymi zajmuję się w moim cyklu liturgicznym. Pisząc "katecheci" myślałem ogólnie o wszystkich tych, którzy katechizują, przede wszystkim o księżach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2011