Kolano Mabbutta

Przez 11 lat tylko czytać o drużynie, której się kibicuje. Przez kolejnych 10 oglądać ją w telewizji. Teraz otrzymać szansę pójścia na jej mecz. I to nie ruszając się z własnego miasta...

16.09.2008

Czyta się kilka minut

Ta historia może, a poniekąd powinna, zacząć się w roku 1961. 13-letni imigrant z Indii trafia do Londynu, gdzie ma rozpocząć naukę w szkole z internatem. Ojciec postanawia umilić mu pobyt w obcym mieście i zabiera go na pierwszy w życiu mecz: spotkanie towarzyskie z Arsenalem rozgrywa słynny Real Madryt, z Puskasem i di Stefano w składzie. Arsenalem chłopiec nie jest zachwycony, ale chce wiedzieć, czy jest jakaś angielska drużyna, która gra jak Real. Ojciec powtarza pytanie hotelowemu recepcjoniście. Odpowiedź, wskazująca na Tottenham, zmienia życie przyszłego autora "Szatańskich wersetów".

Ta historia może się również zacząć w roku 1987. 16-letni licealista z Krakowa usiłuje rozłożyć w zatłoczonym tramwaju poniedziałkowy numer "Tempa", by dotrzeć do relacji z meczu Cracovii. W ścisku nie udaje mu się, czyta więc stronę ostatnią, a na niej sprawozdanie z meczu IV rundy Pucharu Anglii między Crystal Palace a Tottenhamem. Chłopcu podoba się samo brzmienie nazwy "Tottenham" i ma wrażenie, że nazwiska kilku piłkarzy obiły mu się już o uszy. Kilkanaście zdań napisanych przez Krzysztofa Mrówkę zmienia życie przyszłego dziennikarza "Tygodnika Powszechnego".

Oczywiście zazwyczaj ta historia wygląda o niebo prościej. Z ankiety przeprowadzonej przez Sir Norman Chester Football Research Uniwersytetu w Leicester wynika, że blisko

60 proc. kibiców angielskich drużyn wynosi swoją pasję z domu, a jedna czwarta mieszka nie dalej niż pięć mil od stadionu drużyny, której kibicuje. Chodzi więc w pierwszym rzędzie o lokalną dumę, wpływ rodziny bądź kolegów. Sprawa jest prosta: urodziłeś się w północnym Londynie albo w okolicznych miejscowościach, kibicujesz Tottenhamowi.

Albo Arsenalowi, ale to inna historia.

Spotkania pod latarnią

Tottenham Hotspur przyjeżdża do Krakowa. Co warto wiedzieć o tym klubie? Że jego nazwa pochodzi od Harry’ego Hotspura, gwałtownego i nieustraszonego przywódcy rebelii przeciw Henrykowi IV i jednego z bohaterów dramatu Szekspira o tym władcy? Że powstał 126 lat temu, założony przez grupę uczniów szkółki niedzielnej i ich opiekuna, Johna Ripshera? Że ci młodzieńcy spotkali się po raz pierwszy pod latarnią stojącą do dziś w pobliżu White Hart Lane, obecnego stadionu Tottenhamu? Że sam Ripsher po kilkunastu latach zajmowania się klubem przeniósł się do Dover, gdzie zmarł w zapomnieniu? Jego miejsce pochówku, w zbiorowej mogile dla biedaków, odnaleziono i uczczono pomnikiem dopiero z okazji 125-lecia Tottenhamu. Smutny przyczynek do rozważań nad upadkiem etosu klubów sportowych: pamiętają o korzeniach tylko przy okazji rocznic, na co dzień funkcjonując jako spółki giełdowe...

Co jeszcze? Że pierwszy mecz z największym rywalem - Arsenalem właśnie - rozegrano w 1887 r. i nie dokończono z powodu zapadających ciemności? Że relacje między tymi drużynami nie zawsze były wrogie, skoro podczas I wojny światowej, gdy ministerstwo uzbrojenia zarekwirowało White Hart Lane na fabrykę masek gazowych, Tottenham rozgrywał mecze na boisku Arsenalu?

Że grają na White Hart Lane od 1899 r.? Że w 1901 r. zdobyli Puchar Anglii, jako jedyna w historii drużyna niezgłoszona jeszcze do rozgrywek ligowych? Że pierwsze mistrzostwo kraju osiągnęli pół wieku później (z Alfem Ramseyem, trenerem Anglików z Wembley 1973 r. w składzie)? Przecież to informacje, które z pewnością nie wszystkim wydadzą się interesujące.

Wróćmy więc do roku 1961. To złoty czas w historii klubu - czas trenera Billa Nicholsona (również mistrz z 1951 r.) i jego podopiecznych, sięgających w tamtym sezonie po mistrzostwo i Puchar Anglii, rok później - po zwycięstwie m.in. nad Górnikiem Zabrze - toczących heroiczny bój o Puchar Europy z Benficą, a dwa lata później jako pierwszy angielski zespół zdobywających Puchar Zdobywców Pucharów. "Bill Brown, Peter Baker, Ron Henry, Danny Blanchflower, Maurice Norman, Dave Mackay, Cliff Jones, John White, Bobby Smith, Les Allen, Terry Dyson - wylicza tamten skład Salman Rushdie. - Pamiętam nawet większość rezerwowych. Johnny Hollowbread, Mel Hopkins, Tony Marchi, Terry Edwin, Eddie Clayton, Frank Saul... Przepraszam. Przepraszam. Już wystarczy".

Nigdy potem nie było już tak dobrze. Złotą drużynę przetrzebiły kontuzje: Blanchflower miał problem z kolanem, Mackay złamał nogę w dwóch miejscach, a jakby tego było mało, na polu golfowym piorun zabił Johna White’a (skądinąd piłkarz ten miał w drużynie przydomek "Upiór"). Bill Nicholson odszedł w 1974 r., zniesmaczony tyleż nie najlepszym początkiem sezonu, co rozróbami kibiców po przegranym finale Pucharu UEFA.

Dla Salmana Rushdie było już jednak za późno. "Na tym właśnie polega bycie fanem - tłumaczy w eseju "People’s Game". - Czekać, znosić dziesięciolecia rozczarowań, lecz nie mieć wyboru w kwestii, komu dochowujemy wierności. W każdy weekend otwieram strony sportowe w gazecie i moje oko automatycznie szuka wyniku Tottenhamu. Jeśli wygrali, weekend jest pogodniejszy. Jeśli przegrali, czarna chmura przesłania słońce. To jest godne politowania. To jest nałóg. To jest monogamiczna miłość, póki śmierć nas nie rozłączy".

Nieświeża lazania

Nastolatek z Krakowa w 1987 r. nie miał oczywiście pojęcia o istnieniu Rushdiego i nie znał historii jego ukochanego klubu. A przecież o naturze bycia kibicem Tottenhamu miał się przekonać już w ciągu paru miesięcy. Tamten sezon był najlepszy od lat. Ray Clemence, Gary A. Stevens, Richard Gough, Gary Mabbutt, Chris Hughton, Glenn Hoddle, Osvaldo Ardiles, Chris Waddle, Paul Allen, Steve Hodge i Clive Allen - wylicza skład dawny licealista bez wysiłku przypominając sobie również rezerwowych: Mitchella Thomasa, Nico Claesena, Tony’ego Galvina... (przepraszam, przepraszam, już wystarczy). Zespół zajął trzecie miejsce w lidze, Clive Allen ustanowił klubowy rekord, strzelając 49 goli w jednym sezonie, do finału Pucharu Anglii z Coventry na Wembley przystępowali jako murowani faworyci, cóż, skoro przegrali po dogrywce i samobójczym golu Gary’ego Mabbutta.

To, że pogrążył ich właśnie Mabbutt, było dla Tottenhamu typowe. Mówimy o jednym z najwspanialszych piłkarzy w historii klubu, symbolu wierności jego barwom i tego, że sport może być motywacją do walki z chorobą (został zawodowym piłkarzem mimo zaawansowanej cukrzycy), przeniesionym w sferę mitu przez jeden kiks. Do dziś jedna ze stron internetowych kibiców Coventry nazywa się "Kolano Mabbutta".

Kilka lat później Tottenham sięgnął wprawdzie po Puchar Anglii (na boisku, oprócz Mabbutta oczywiście, wyróżniali się Paul Gascoigne i Gary Lineker), ale było to jak ostatni promień słońca o zmierzchu. Bycie kibicem Tottenhamu pod koniec XX i w pierwszych latach XXI wieku oznaczało godzenie się z nieustannymi odejściami kluczowych zawodników (Gascoigne i Lineker, ale także Jürgen Klinsmann, Teddy Sheringham, Sol Campbell, Michael Carrick, a zupełnie ostatnio Robbie Keane i Dymitar Berbatow...), niefortunnymi decyzjami zarządu, powierzającego funkcję menedżera postaciom wyjątkowo nieodpowiednim, wreszcie: porażkami odnoszonymi w meczach wydawałoby się wygranych (IV runda Pucharu Anglii z Manchesterem City w 2004 r.: 3:0 do przerwy, MC traci najlepszego napastnika po kontuzji i groźnego rozgrywającego po czerwonej kartce, i ostatecznie wygrywa 3:4). Z badań przeprowadzonych przez Lloyds Pharmacy wynika, że kibice Tottenhamu są najbardziej ze wszystkich fanów ligi angielskiej zagrożeni ryzykiem ataku serca: Lloyds oferuje im nawet darmowe badania kardiologiczne.

Elementem folkloru angielskiej piłki stała się nieświeża lazania, którą drużyna zatruła się przed ostatnim meczem sezonu w 2006 r. - słaniający się na nogach piłkarze nie tylko przegrali z West Hamem, ale także stracili zajmowane od miesięcy czwarte miejsce w tabeli, dające prawo gry w Lidze Mistrzów.

Stracili, mówiąc nawiasem, na rzecz Arsenalu, ale to inna historia.

Nasi najgorsi

Nic więc dziwnego, że sympatycy Tottenhamu są przede wszystkim ironistami: trzymają kciuki za swoich, ale nie mają przy tym wielkich złudzeń. Czy jest drugi taki zespół, którego kibice ochoczo biorą udział w ankietach typu "dziesięć naszych najgorszych transferów" (polski napastnik, Grzegorz Rasiak, znalazł się dopiero pod koniec stawki), "fatalne pudła, jakie pamiętam" albo "najsłabszy trener, jakiego dotąd mieliśmy". Otóż tak właśnie: tu nikt nie wybiera najpiękniejszych goli, najlepszych transferów czy kandydatów do jedenastki wszechczasów. Wieczorami w pubach północnego Londynu trwają spory, czy bardziej bolała porażka z czwartoligowym Grimsby w Pucharze Ligi, czy z drugoligowym Leicester w Pucharze Anglii, i to mimo dwubramkowego prowadzenia do przerwy. Czy gorszy był kiks Acimovicia (to był dopiero nieudany transfer!) w derbach z Fulham parę sezonów temu, czy ubiegłoroczne pudło Jenasa w meczu z Liverpoolem? Czy słabszym menedżerem był Ossie Ardiles, który wystawiał czwórkę napastników, by przegrywać wynikami typu 7:4, czy może Christian Gross, za którego kadencji tylko geniusz skrzydłowego Ginoli uratował Tottenham przed spadkiem z ekstraklasy?

Akurat odpowiedzi na ostatnie pytanie łatwo udzielić: kibice nie oczekują, że drużyna z White Hart Lane będzie wygrywała; oczekują, że będzie grała pięknie i ofensywnie - tak bowiem grała za czasów Billa Nicholsona.

Nawet jeśli pod wodzą George’a Grahama zespół zdobył Puchar Ligi w 1999 r. i po wieloletniej przerwie zakwalifikował się do europejskich pucharów, menedżer ten musiał odejść, bo jego piłkarze zwykli murować bramkę, a jeśli wygrywali, to głównie 1:0 (Graham podpadł również tym, że wcześniej trenował Arsenal, ale to - jak już wiemy - zupełnie inna historia).

Niemiec jest Żydem

Bycie kibicem Tottenhamu to również konieczność zderzenia się z kwestią antysemityzmu. W północnym Londynie mieszkała przez lata duża społeczność żydowska, a wśród niej nie-

integrujący się z sąsiadami chasydzi - stąd kibice Chelsea czy Arsenalu zaczęli mówić na swoich rywali "Żydzi". Ci zaś zaczęli traktować obelgę jak tytuł honorowy: podczas meczów drużyny kibice ("Yid Army") dopingują ją rytmicznym skandowaniem "Yids!". Yid to Żydek, określenie pogardliwe, więc od kilku lat władze angielskiej piłki i organizacje antyrasistowskie debatują, co z tym fantem zrobić: czy apelować o zmianę zwyczajów do ludzi, którzy używają go z dumą?

Franklin Foer w książce "Jak futbol wyjaśnia świat" opisuje m.in., jak futbol wyjaśnia kwestię żydowską, zwracając uwagę, że w porównaniu z czasami pogromów dokonaliśmy wielkiego kroku naprzód: "Zamiast określać Żydów mianem trucizny narodu, znaczna część klasy pracującej identyfikuje się z nimi, choćby ironicznie". Choć problem oczywiście nie znika - mimo gigantycznej pracy klubów, których kibice wznoszą hasła antysemickie, mimo zdecydowanych działań policji, wciąż zdarza się, że opętani nienawiścią fani Chelsea potrafią wysyłać przeciwnikom pocztówki z Auschwitz, których treści nie sposób przytoczyć.

Zdecydowanie lepiej przywołać pieśń kibiców Tottenhamu, ułożoną na melodię disneyowskiej piosenki, a poświęconą Jürgenowi Klinsmannowi, który spędził w tym klubie kilkanaście miesięcy:

"Chim-chiminee, chimchiminee

Chim-chim churoo

Jürgen was a German

But now he’s a Jew".

***

Klinsmann jest jednym z tych piłkarzy, którzy niemal doprowadzili Tottenham do sukcesów - niemal, bo ledwo drużyna z Niemcem w składzie zaczęła wygrywać, odkupił go Bayern Monachium, a rozwścieczony prezes klubu wystąpił w telewizji z jego koszulką, mówiąc, że będzie nią odtąd czyścił samochód. Frustrację Alana Sugara podzielał nawet najbardziej odporny na klęski fan Tottenhamu.

A przecież w życiu kibica tej drużyny są również rzadkie chwile spełnienia.

Jeśli jest redaktorem "Tygodnika", może chociażby opublikować na łamach swojego pisma esej Rushdiego o Tottenhamie ("TP" nr 22/03), udając przy tym przed całym światem, że chodzi o jeszcze jedną prezentację angielskiej kultury, a po upływie pięciu lat może samemu dać upust wciąż niepojętego przywiązania do klubu pod płaszczykiem prezentacji rywala krakowskiej Wisły w Pucharze UEFA.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2008