Kocham Czarnobyl

Wadimowi nie przeszkadza, że żyje w sąsiedztwie tego miejsca. Tutaj, tuż przy strefie zamkniętej, odnalazł wszystko,
co najważniejsze: ciszę i spokój.
ze wsi Dytiatki koło Czarnobyla

26.04.2021

Czyta się kilka minut

Turyści zwiedzają pozostałości po stacji radarowej „Duga” w Czarnobylu. Zwana „Okiem Moskwy”, podczas zimnej wojny stacja ta należała do sowieckiego systemu wczesnego ostrzegania. Styczeń 2020 r. / FOT. SERGEY DOLZHENKO / EPA / PAP /
Turyści zwiedzają pozostałości po stacji radarowej „Duga” w Czarnobylu. Zwana „Okiem Moskwy”, podczas zimnej wojny stacja ta należała do sowieckiego systemu wczesnego ostrzegania. Styczeń 2020 r. / FOT. SERGEY DOLZHENKO / EPA / PAP /

Od wielu lat, właściwie od kiedy tylko stało się to możliwe, ciągną tutaj tłumy ludzi spragnionych mocnych wrażeń. Spragnionych dotknięcia świata, który wyłonił się po nuklearnej katastrofie, jaka wydarzyła się 35 lat temu, w nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 r.

Z czasem wokół strefy czarnobylskiej powstał sprawnie działający mikrokosmos agencji oferujących wycieczki dla turystów z całego świata. Przewodnicy wycieczek żartują, że przyjeżdżający często nie wiedzą nawet, że Ukraina jest niepodległym państwem, i to już od prawie trzech dekad – interesuje ich wyłącznie atomowy Disneyland.

Tymczasem miejsce to, naznaczone atomową apokalipsą, stało się dziś jednocześnie schronieniem dla człowieka, który uciekł przed katastrofą budzącą w świecie zdecydowanie mniejsze emocje – rosyjską agresją na Ukrainę.

Powietrze na sprzedaż

Pracownice kiosku dzielnie zachwalają swoje „nuklearne pamiątki”: dozymetry mierzące poziom promieniowania, znaczki „Kocham Czarnobyl” czy akcesoria stylizowane na stroje likwidatorów awarii. Za równowartość ok. 20 złotych można kupić puszki, które mają zawierać – jak czytamy na etykiecie – powietrze z okolic Czarnobyla i Prypeci (dziś miasta-widma, w którym kiedyś mieszkali pracownicy elektrowni wraz z rodzinami).

– Komunizm stworzył nuklearnego potwora, a teraz kapitalizm dobrze go sprzedał. W tym kraju wszystko jest na sprzedaż, nawet powietrze, którym oddychamy. Powietrze czystsze niż w centrum Kijowa! – śmieje się spacerujący przy posterunku siwawy mężczyzna o wyglądzie amerykańskiego drwala.

– Nie rozumiem, dlaczego ludzie z całego świata przyjeżdżają, żeby oglądać miejsce czyjejś tragedii, opuszczone miasto. Takie same widoki mamy w Donbasie. Współczuję tym, po których dawnych domach biegają teraz wycieczki turystów, fotografując się na szczątkach ich życia. Możliwe, że w moim domu za parę lat też tak będzie. Moja rodzina w 2014 r. przeżyła to samo, co w 1986 r. mieszkańcy Prypeci – dodaje.

50-letni Wadim, bo tak ma na imię, pochodzi z Gorłówki, kiedyś ćwierćmilionowego miasta w obwodzie donieckim, od siedmiu lat znajdującego się na terenie tzw. Donieckiej Republiki Ludowej – jednego z dwóch parapaństw w Donbasie, kontrolowanych przez Kreml.

Podobnie jak półtora miliona mieszkańców Donbasu, oficjalnie zwanych uchodźcami wewnętrznymi, Wadim z rodziną uciekli ze strefy walk. Zostawili za sobą dotychczasowe życie. Gdy szukali miejsca na rozpoczęcie nowego, pewien znajomy wspomniał mu, że posiada opuszczony budynek, który chętnie sprzeda.

Szkoła w Dytiatkach

Okazało się, że jest to zniszczony budynek dawnej szkoły podstawowej w Dytiatkach – wiosce położonej 23 km od Czarnobyla.

Po awarii reaktora szkołę zamknięto. Dziś może kilometr dzieli jej budynek od posterunku, za którym zaczyna się tzw. zona, czyli strefa zamknięta, zwana też obszarem wykluczenia. Gdyby eksperci wyznaczający granice zony pociągnęli kreskę na mapie parę milimetrów dalej, także szkoła znalazłaby się na obszarze, gdzie nie wolno mieszkać.

– Choć wyrośliśmy w strachu przed Czarnobylem, wtedy w ogóle nie pomyślałem, że grozi nam promieniowanie. Miałem w głowie tylko to, że nie mam już pieniędzy na wynajem, a ktoś proponuje mi za 200 dolarów dom, na który nie spadną już żadne bomby. Lęk przed wojną jest silniejszy niż nawet najgłębiej zakorzeniony atomowy strach – wspomina Wadim. 

Mieszkanie w budynku, który liczy sobie jakieś sto lat, jest trudne. Brakuje toalety i bieżącej wody. Ale Wadimowi to nie przeszkadza. Mówi, że tuż przy strefie czarnobylskiej odnalazł wszystko, co najważniejsze: ciszę i spokój.

– Dopóki separatyści nie zbombardowali naszego domu, byliśmy bogatymi ludźmi – dodaje mężczyzna. – Żyliśmy w luksusach, zwiedziliśmy wiele krajów. Miałem fabrykę akumulatorów w Donbasie. Gdy zaczęła się wojna, całe dzieło mojego życia przepadło. Ale dopóki żyję, nie mam co narzekać.

Jestem jak żywy eksponat

W dawnej klasie Wadim składuje artefakty, które zastał w budynku, a które pieczołowicie zbiera. Jak porzucone podczas pospiesznej ewakuacji zeszyty, najwyraźniej ze szkolnego archiwum.

– Chciałbym odnaleźć krewnych dzieci, których zeszyty tu zostały, poznać ich dalsze losy. Przecież to pamiątki dla przyszłych pokoleń! Żywa historia propagandy! To tę moją szkołę powinno się pokazywać turystom, żeby zrozumieli, jak w ogóle mogło dojść do ignorowania katastrofy w elektrowni atomowej i jaki był poziom ogłupienia sowieckiego społeczeństwa – Wadim kartkuje zeszyt wypełniony starannym dziecięcym pismem.

„Eszelon z czołgami jechał przez francuskie górnicze wsie. Robotnicy dostali informację o amerykańskich czołgach. Wszyscy towarzysze zdecydowali się walczyć o pokój i zniszczyć czołgi” – napisała w wypracowaniu z języka ukraińskiego dziewczynka o imieniu Zina w 1952 r. 

Są też zadania z matematyki: w 1952 r. ukraińskie dzieci ćwiczyły arytmetykę, obliczając odległość, którą przejechał sowiecki czołg. Z kolei wśród rzeczy znalezionych na strychu szkoły jest gazeta „Ukraina”, a w niej obraz obejmujących się Lenina i Stalina.

– Ależ to jest symboliczne! Dzieci uczono czcić katów ukraińskiego narodu w budynku, w którym mieszka dziś człowiek, który stracił wszystko za sprawą działania spadkobiercy tego systemu, Władimira Putina – zastanawia się Wadim. – Może powinno się otworzyć tutaj muzeum, a mnie prezentować jako żywy eksponat?

W remontowanej własnymi rękami szkole Wadim planuje otworzyć gospodarstwo agroturystyczne. Będzie pokazywać turystom, którzy przyjeżdżają do Czarnobyla, piękno tutejszej przyrody i propagować życie zgodne z naturą. Niebawem posadzi sad z orzechowcami i plantację jagody amerykańskiej.

Pytany o to, czy ktoś kupi jagody zebrane w takim miejscu, wzrusza ramionami. – Pokażę im, że sam je jem. Zbadam na ich oczach dozymetrem i będą wiedzieli, że nie ma się już czego bać. Czarnobyl trwa już tylko w naszych głowach.

Kopalnia w Jenakijewem

– Uważam, że to Donbasem powinien interesować się dzisiaj świat, to o nim powinno się robić seriale, takie jak ten HBO o Czarnobylu – Wadim nastawia herbatę z zebranych w lesie ziół.

– Wszyscy fascynują się Czarnobylem, a nie widzą, że na Ukrainie w każdej chwili może mieć miejsce taka sama katastrofa. W 1979 r. w Donbasie przeprowadzono eksperyment nuklearny. 20 kilometrów od mojego domu. Żyłem sobie spokojnie, nie wiedząc, że Sowieci robili mi drugi Czarnobyl tuż pod nosem! – opowiada, rozlewając napar.

Wadim ma na myśli eksperyment w tzw. Obiekcie Kliważ, na terenie kopalni Junkom w mieście Jenakijewe (potem zasłynęło ono jako miejsce urodzenia prezydenta Wiktora Janukowycza, obalonego przez rewolucję godności w 2014 r.).

W 2018 r. wspierani przez Rosję separatyści zalali teren kopalni. Teraz skażona woda przedostaje się prawdopodobnie do wód gruntowych i zalewa kopalnie znajdujące się po ukraińskiej stronie frontu. Organizacje międzynarodowe alarmują, że poziomu zanieczyszczenia z kopalni w Jenakijewem nikt obecnie nie kontroluje, bo władze tzw. Donieckiej Republiki Ludowej nie wpuszczają na ten teren niezależnych ekspertów.

Wadim: – Mam wrażenie, że choć Związek Sowiecki rozpadł się już prawie 30 lat temu, to jego pozostałości wciąż prześladują ludzi, którzy mieli nieszczęście urodzić się w tym regionie. To jakieś błędne koło. Rosja przyszła do Donbasu, więc uciekłem pod Czarnobyl. A może się okazać, że nawet jeśli wschód kraju kiedyś wróci do Ukrainy, to ludzie tacy jak ja już tam nie wrócą. Teren będzie zbyt zanieczyszczony. Może uda się oczyścić wodę, ale nikt nie oczyści ludzkich dusz, które ostatnie siedem lat spędziły karmione rosyjskimi mediami.

Darmowe wysypisko

Wiosenny las byłby bajkowy, gdyby nie kawałki drutu kolczastego i walające się w trawie śmieci.

– Ten piekielny płot powinien zostać zlikwidowany albo zamieniony na bardziej nowoczesny parkan. Turyści zachwycają się łosiami i jeleniami spacerującymi beztrosko po Prypeci, a nie wiedzą, że kilka kilometrów dalej na zwierzęta czeka śmiertelna pułapka. One mieszkają w strefie wykluczenia jak w gułagu – Wadim wskazuje na poszarpany gdzieniegdzie drut kolczasty. Dodaje, że zimą prawie codziennie widać ślady krwi na śniegu, bo jelenie zaplątują się w druty. 

W krzakach leżą kupki śmieci, na których można rozpoznać loga firm turystycznych. Wadim mówi, że choć Czarnobyl jest chyba najbardziej dochodową ukraińską atrakcją, nikt nie troszczy się o tereny poza głównymi szlakami zwiedzania.

– Sowieccy uczeni wyliczali, że to będzie radioaktywna pustynia, a przecież ta ziemia byłaby czysta i piękna, gdyby nie śmieci – irytuje się. – Tu trwa już nie katastrofa jądrowa, lecz klęska ekologiczna. To nie radiacja będzie problemem dla przyszłych pokoleń, ale fakt, że ukraińscy przedsiębiorcy traktują ten teren jak darmowe wysypisko. Przez te dziury w płocie i tak spokojnie przechodzą ci, którzy chcą zwiedzać na własną rękę. Parkują zresztą u mnie przed domem. Wiesz, czemu władzom zależy na tym, by nikt nie chodził samodzielnie po zonie? Bo każda dodatkowa para oczu to świadek tego, jak wywożą do lasów śmieci i nielegalnie wycinają drzewa! – denerwuje się coraz bardziej.


Czytaj także: Kamil Dworaczek: Płyn Lugola, ruska Cola


Pokazuje tabliczki „Nie śmiecić!”, które sam zainstalował. Mówi, że w dwa lata zebrał chyba więcej śmieci niż władze regionu przez ostatnie kilkadziesiąt.

Surowce wtórne

Wymarzona agroturystyka to jeszcze pieśń przyszłości. Na razie Wadim wymyślił więc pewien biznes: segregując śmieci wyrzucone po okolicznych lasach, zbiera surowce wtórne. Jest tego tyle, że otworzył przedsiębiorstwo przetwarzające je na brykiety, paliwo i druty. To, co inni porzucili wokół Czarnobyla, dla niego jest źródłem utrzymania.

W wolnych chwilach jeździ po okolicznych zakładach i zachęca, by przywozili śmieci do niego, zamiast wyrzucać do lasów: – Mówię im: i tak tu przecież jedziecie, zatrzymajcie się więc u mnie, będzie wam wygodniej! A przyroda wam jeszcze za to podziękuje.

– Gdyby nie ja, to wszystko skończyłoby w lesie – pokazuje stosy starych opon leżących przed płotem jego firmy.

– Czuję więź z tą ziemią – Wadim się zamyśla. – Więź z tym jej uporem, z jakim odżywa po tym, jak po katastrofie ścinano drzewa i wybijano zwierzęta. Inni mogą tu przyjeżdżać, żeby zobaczyć miejsce największej katastrofy nuklearnej, ale dla mnie to ziemia obiecana. Rośliny i zwierzęta egzystują tu tak, jak zaraz po stworzeniu świata, a nie jak po apokalipsie. Gdy wychodzę przed dom, mam poczucie, że przyroda krzyczy do mnie, iż mam być jak ona i zacząć od początku. Tak, jestem jak ta ziemia. Oboje cierpieliśmy przez ludzką głupotę. I teraz oboje się odradzamy. Czarnobyl to miejsce, w którym wiele historii się skończyło, ale moja zaczyna się od nowa.

Schron

Budynek dawnej szkoły nie miał piwnicy. Wadim sam ją wykopał i następnie zbudował schron przeciwbombowy.

Ma solidne betonowe mury. – Żona się ze mnie śmieje i wykorzystuje mój bunkier do przechowywania konfitur – żartuje, ale zaraz poważnieje. Bezwiednie gładzi dłonią ścianę: – Po katastrofie czarnobylskiej ludzie chorowali na raka, promieniowanie niszczyło ich zdrowie przez lata, nawet gdy byli już daleko od elektrowni. A ja każdej nocy budzę się myśląc, że jestem na wojnie. Wojna jest jak promieniowanie. Zostaje w tobie i deformuje ci życie niezależnie od tego, gdzie od niej uciekniesz.

– Nikt tego nie rozumie – dodaje. – Wszyscy mnie pytają, czy zbudowałem ten schron, bo obawiam się skażenia z terenu dawnej elektrowni, spowodowanego np. przez pożary lasów. Ale nie, nie o to chodzi. Gdy tylko tu zamieszkałem, zrozumiałem, że muszę jak najszybciej wybudować miejsce, gdzie w razie czego będziemy mogli się schować, gdyby i tu dopadła nas Rosja. Nie martwię się Czarnobylem. Za to boję się, jak czytam, co dzieje się znów na wschodzie i jak Rosjanie umacniają się na Białorusi.

Z Dytiatek do białoruskiej granicy jest zaledwie ok. 25 km.

– Za chwilę może się okazać, że mieszkam nie przy granicy ukraińsko-białoruskiej, ale znów przy ukraińsko-rosyjskiej. Gdy przeczytałem ostatnio, że Rosjanie gromadzą wojska, zrozumiałem, że muszę jak najszybciej zbudować podziemne wyjście ewakuacyjne z bunkra – dodaje. – W razie czego ucieknę i znowu zacznę od początku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18/2021