Kłamstwa o Iraku

Jeszcze za naszego życia Irak będzie mógł znowu wyprodukować oceany ropy, ale jego sprawa już dostarcza prawdziwych oceanów kłamstw.

21.09.2003

Czyta się kilka minut

Zanim w ubiegłym tygodniu Liga Arabska zdecydowała się uznać nowe irackie władze, rzecznik Ligi [organizacji zrzeszającej 22 kraje arabskie, z siedzibą w Kairze - red.] deklarował, że rząd Iraku - wyznaczony przez kierowaną przez Amerykanów iracką Tymczasową Radę Zarządzającą - nie będzie mógł uczestniczyć w pracach Ligi na równych prawach, dopóki nie zostanie on “wybrany demokratycznie". Wypowiedź ta zdawała się sugerować, że wszystkie rządy krajów członkowskich Ligi Arabskiej powstały na drodze demokratycznego wyboru, co jednak jest niezgodne z prawdą. Zgromadzenie to skupia głównie dziedzicznych władców oraz dyktatorów, spośród których jedynie kilku zawraca sobie od czasu do czasu głowę przeprowadzaniem - dla uspokojenia i tak bezsilnych tłumów - zmanipulowanych “wyborów". W rzeczywistości iracka Rada Zarządzająca - mimo że powołana przez zwycięskich aliantów - jest dzisiaj najbardziej reprezentatywnym ciałem rządzącym w całym świecie arabskim, gdyż tworzą ją szyici, arabscy sunnici, Kurdowie, Turkmeni oraz przywódcy chrześcijańscy, obecni w jej składzie w liczbie proporcjonalnej do składu etnicznego Iraku.

Również niedawno swoją podróż do Iraku zakończył amerykański sekretarz obrony Donald Rumsfeld, który najpierw wyraził swoje uznanie dzielnym amerykańskim żołnierzom, po czym obwieścił, że w Iraku nie potrzeba już żadnych kolejnych oddziałów do zagwarantowania bezpieczeństwa kraju, a Irak jest bezpieczniejszy niż sugerują to relacje mediów. Oczywiście, niemal w każdej kwestii istnieją co najmniej dwa różne punkty widzenia, które warto brać pod uwagę. Ale to nie ten przypadek. Prawdopodobnie nikt z liczącego dziś ponad 120 tysięcy żołnierzy amerykańskiego kontyngentu stacjonującego w “Kraju Dwóch Rzek" nie zgodziłby się z Rumsfeldem, że jest ich wystarczająco wielu. Przykładowo, w trzymilionowym i nadal niespokojnym mieście Mosul Amerykanie próbują utrzymać porządek przy pomocy patroli mniej licznych niż te, które policja waszyngtońska wysyła dla zapewnienia porządku i bezpieczeństwa w 650-tysięcznej stolicy Stanów Zjednoczonych. A w najbardziej nieprzyjaznych miejscach Iraku - sunnickich miastach na północny-zachód od Bagdadu - kilkusetosobowe zaledwie amerykańskie bataliony zmagają się z ludnością, liczącą w każdym z tych miast po kilkaset tysięcy osób.

Twierdzenie Rumsfelda, że Irak jest o wiele spokojniejszy, niż wynika to z relacji mediów, stoi w sprzeczności z niezbitymi dowodami sporadycznego sabotażu, uporczywych ataków partyzanckich, rzadkich zamachów terrorystycznych i powszechnych kradzieży wszystkiego, co można sobie wyobrazić - od kilometrów miedzianych kabli wysokiego napięcia i wszelakich urządzeń z pól naftowych po własność zwykłych Irakijczyków. Łącznie z przedmiotami, które oni sami niedawno wynieśli z budynków rządowych lub domów, sklepów i biur innych Irakijczyków. Jeśli dodać do tego rozboje - niektóre dokonywane w biały dzień, nawet w centrum Bagdadu - oraz polityczne i apolityczne zabójstwa, a także dużą liczbę gwałtów i częste uprowadzenia, wszystko to składa się razem na wyniszczające poczucie braku bezpieczeństwa. A ono z kolei przyczynia się do rozbudzania nostalgii za opresyjnym “spokojem wewnętrznym", gwarantowanym kiedyś przez dyktaturę Saddama Husajna.

W istocie wszystko jest kwestią cyfr. Włochy ze swoją populacją - większą o jedną trzecią od populacji Iraku, ale nieskończenie bardziej nowoczesną pod każdym względem - posiadają 130 tysięcy żandarmów (tzw. carabinieri), kolejne 130 tysięcy policjantów, 40 tysięcy dobrze uzbrojonych strażników, chroniących np. transporty pieniędzy czy budynki, 60 tysięcy członków lokalnych sił policyjnych (samorządowych czy miejskich). Łącznie daje to liczbę sił policyjnych kilka razy większą - proporcjonalnie do liczby ludności - od wszystkich jednostek wojsk koalicyjnych w Iraku oraz wszystkich funkcjonariuszy tworzonej właśnie nowej policji irackiej. Tymczasem nawet ten - nieadekwatny do potrzeb - iracki kontyngent już przerasta możliwości armii amerykańskiej.

Problemów takich nie miały dawne imperia, chociaż liczyły znacznie mniej mieszkańców niż obecnie Stany Zjednoczone i miały więcej kolonii do spacyfikowania. Kolonialne wojska były obsadzane oddziałami, rekrutowanymi z jednego regionu i wysyłanymi do kontrolowania innego regionu (albo tworzonymi poprzez opróżnianie więzień). Przy okazji w ten sposób - w warunkach ścisłej wojskowej dyscypliny i w egzotycznym klimacie, z dala od złych wpływów - zrehabilitowało się wielu “błądzących" Brytyjczyków, Francuzów, Holendrów czy Portugalczyków, którzy stawali się dobrymi żołnierzami. Może szkoda, że armia amerykańska chce mieć w swych szeregach tylko nienagannych młodzieńców, których łatwo wytrenować i utrzymać w karności...?

Największym jednak kłamstwem na temat Iraku jest teza, że jego ludność jest gotowa na przyjęcie demokracji. A nie jest, gdyż liczne w Iraku mniejszości etniczne - do siebie nawzajem odnoszące się raczej nieprzyjaźnie - obawiają się rządów szyickiej większości. Ta ostatnia zaś generalnie podąża za nauczaniem swoich duchownych (ajatollahów), którzy uważają, że żadne zgromadzenie demokratyczne nie może uzurpować sobie tworzenia prawa, które oni interpretują jako “boskie".

Wpływowi zwolennicy zbrojnej rozprawy z Saddamem Husajnem nadal utrzymują, jakoby wszyscy Irakijczycy byli dobrze wyedukowani, a nawet “nieprzeciętnie utalentowani" - jak twierdzi Richard Perle, doradca sekretarza obrony USA. Tymczasem w kraju rozpowszechniony jest analfabetyzm lub stan bliski analfabetyzmowi oraz mentalność klanowa, sprzeczna z zasadami demokratycznymi.

Tym, czego trzeba teraz Irakowi, nie jest sprawniejsza okupacja wiosek, miast i miasteczek w daremnym pościgu za demokracją made in USA, ale szybkie wycofanie się wojsk alianckich do pogranicznych posterunków i garnizonów - tak, aby chronić granice i wspierać nowy iracki rząd, który swój autorytet będzie budować samodzielnie i najlepiej, jak tylko potrafi.

Przełożył Mateusz Flak

Edward N. Luttwak jest amerykańskim politologiem, pracuje w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie (CSIS); stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2003