Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ten medal chcieliśmy zawiesić na jej szyi, jeszcze zanim zaczęły się igrzyska. Czekaliśmy łakomie, roszczeniowo, a potem mimo zdobytych medali, srebra i brązu, obciążaliśmy biegaczkę brzemieniem niezrozumiałego niedosytu. Gdy przegrywała na trasie, my, dziennikarze, prowokowaliśmy ją do słownych zmagań z największą rywalką, trzykrotną złotą medalistką, Norweżką Marit Bjoergen. A potem ganiliśmy Justynę za jej pyskatość, niepoprawność polityczną, narzekania.
Dziś to wszystko jest nieważne: złoty medal rozgrzesza ją ze wszystkich niestosownych słów, a nas z łakomstwa i presji, którą na nią wywieraliśmy. Teraz wychwalamy jej zadziorność, nieustępliwość, umiejętność stawiania na swoim i twardy, choć niełatwy, góralski charakter.
To złoto jest tym piękniejsze, że wywalczone w królewskiej konkurencji narciarskiego maratonu po pasjonującej walce na finiszu nad wywodzącą się z ojczyzny narciarstwa Bjoergen. I tym cenniejsze, że zdobywa je dziewczyna - jak mówi poeta Paweł Krupka - "z ziemi, której śniegu i złota poskąpiono", z kraju, w którym wysiłek fizyczny jako forma spędzania wolnego czasu wciąż przegrywa z grillem i telewizją, a łacińskie per aspera ad astra (przez cierpienie do gwiazd) - jest dawno zapomnianą maksymą.
Byłoby dobrze, żebyśmy nie utopili historycznego sukcesu w płytkim entuzjazmie. Żeby rodząca się z tym złotem nadzieja na nowe trasy, narty dla zdolnej młodzieży, sukcesy kolejnego pokolenia sportowców zimowych albo chociaż na wzrost naszej aktywności sportowej nie stopniała wraz ze śniegiem na polach w Kasinie.