Jedzenie na schodach

Nieroztropnie postępują ci, którzy usiłują usunąć tyrana, nie mogąc usunąć przyczyn, jakie monarchę uczyniły tyranem” – oj, nie posunęliśmy się w roztropności od czasów, gdy Baruch Spinoza pisał swój „Traktat polityczny”.

05.06.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Gianluca Moggi / REX / SHUTTERSTOCK / EAST NEWS
/ Fot. Gianluca Moggi / REX / SHUTTERSTOCK / EAST NEWS

Zastanawiamy się w tym numerze „TP”, czy demokracja jest zagrożona – autor artykułu słusznie zwraca uwagę, że wizja totalnej zemsty sprawia przyjemność, ale może skutecznie oddalić np. przeprowadzenie uczciwych wyborów. Ta przyjemność coraz bardziej przypomina mi zaklęty krąg niespełnień, jaki znajdziemy u psychoanalityków, gdy czytamy o zaburzeniach sado-masochistycznych. Ale nie wybiegajmy zanadto w przyszłość, mamy wiek XVII i Spinoza na razie próbuje usprawiedliwiać Machiavellego: „być może chciał wykazać, jak strzec musi się lud wolny, aby nie powierzyć swego dobrobytu jednemu człowiekowi, który jeżeli nie jest dość próżny i nie myśli, że wszystkim może się spodobać, musi bezustannie obawiać się intryg”.

Termin „makiawelizm” nie był jeszcze w obiegu, ale Machiavelli już musiał cieszyć się złą opinią cynika i realisty, który opisuje środki polityczne, nie pytając wcale o dobro lub zło celów, do jakich zostają użyte. Cele głowy mu nie zaprzątały, jedynie technologia władzy – tak wynika z pobieżnej lektury, bo przy bliższym oglądzie już to nie jest takie proste: zmysł moralny nie był mu całkiem obcy. Na tyle w każdym razie, że florenccy franciszkanie nie mieli problemu z wpuszczeniem jego zwłok do kościoła Santa Croce.

Kościół ten w ogóle jest wielką, eklektyczną nekropolią. Nawiedzanie grobów przestało być popularną formą podróży, ale nawet jeśli jest wam obojętny Michał Anioł, Galileusz czy Rossini, to zajdźcie na grób Michała Kleofasa Ogińskiego. Niewykluczone, że to on napisał melodię naszego hymnu; na pewno popełnił rzewny polonez „Pożegnanie ojczyzny”, a był też w Targowicy i wdawał się, jako poseł wciąż istniejącej Rzplitej, w konszachty z dworem petersburskim. Jak dla mnie idealna postać do wyeksponowania w programie wychowania patriotycznego. Skoro mamy uczyć dziatwę kochać ojczyznę – niech kocha boleśnie.

I jeszcze jeden grób – tuż przed progiem. Spoczywa tu architekt, który w XIX w. postawił fasadę – aż do tego czasu gotycki kościół był łysy od frontu. Jego dzieło tak genialnie dopełniło całości, że braciszkowie zgodzili się na pochówek, ale nie w samej świątyni, bo był Żydem. Bez przesady z tą otwartością. To samo myśli burmistrz Florencji. Zacienione, szerokie schody przed Santa Croce przestają być azylem dla turystów strudzonych dreptaniem po zaułkach. Na rozkaz ratusza w porze najgorszego upału – a zarazem obiadu – służby miejskie polewają je wodą pod dużym ciśnieniem. Niech ludzka stonka poucieka. I aż do skutku, aż przestanie siadać – a przede wszystkim jeść. Bo wedle słów burmistrza chodzi nie tyle o samo siadanie, ile o te dzikie pikniki, które pozostawiają po sobie sterty śmieci i w ogóle są barbarzyństwem nielicującym z powagą perły renesansu. Ale tak naprawdę nikomu tu nie zależy na rozwiązaniu problemu śmieci, tylko na poprawie obrotów restauracji i pizzerii. Ratusz chodzi na pasku restauratorów, widać to po zapowiedzi, że nie będzie zgód na otwieranie nowych sklepików spożywczych w centrum.

Coś ważnego się właśnie kończy: jednym z najbardziej zmysłowych, pamiętanych odcisków Włoch w pamięci była ta rozkosz rozgrzanego marmuru pod pupą, gdym wymęczony łażeniem wyciągał z plecaka wodę, bułkę, jogurt – plastikowa łyżeczka była równie ważna na liście rzeczy do zabrania, jak mapa czy zegarek. Albo ta radość pójścia na stragan, kupienia paru owoców i obmycia ich w fontannie. Najwygodniejsze w jedzeniu na schodach były oczywiście winogrona, bo np. brzoskwinia, wytęskniona przez cały rok jak pocałunek południa, groziła swoją soczystością... poza tym nie umiałem zjadać jej włochatej skórki.

Potem pojawiły się co prawda gładkie nektarynki, ale to już nie było to, a może ja po prostu przestałem być młody i już nic tak nie smakowało. Z wynalazków ostatniego ćwierćwiecza turystycznie przydatne okazały się pomidorki koktajlowe – źródło potasu, bez którego bardziej bolą zakwasy w łydkach. I jeszcze mikrokrążki sera Babybel, które można obrać z wosku brudnymi palcami i jeść, nie kłopocząc się o mycie rąk. Szał napoi energetycznych mnie ominął, nadal uważam, że najskuteczniej regeneruje woda i chwila drzemki na płask, najlepiej z głową opartą o nogi towarzyszki lub towarzysza. A potem kawa w barze – bo tego jednak nie da się nijak zastąpić. Tyle że kosztuje ona ledwie 80 centów, zdecydowanie za mało, żeby burmistrz potraktował nas z szacunkiem.

I to wszystko – czynione z braku pieniędzy na byle jakie knajpy, albo z braku czasu, gdy do końca dnia napięty program – nazywa się teraz „turystyką trash”. Ludzie niedający się wcisnąć w tandetne i drogie ramki przemysłu turystycznego okazują się śmieciem, odpadkiem, zawalidrogą. W Rzymie jubiler Bulgari zapłacił 1,7 mln dolarów za oczyszczenie Schodów Hiszpańskich, po czym zażyczył sobie, żeby wieczorem je ogradzać, bo za dużo niedomytych ludzi je obsiadało. I tak powoli cały południowy urok życia na zewnątrz, wdzięk siedzenia na ulicach urodziwszych od salonów, ginie przez bezradność miejskich włodarzy, którzy nie umieją zaradzić uciążliwym skutkom zbyt masowej turystyki.

Że takowe istnieją, wie każdy mieszkaniec Krakowa próbujący przebić się latem przez rynek. Nie jest to zawsze łatwe ani miłe. Ale miasta nie da się już zamknąć, nawet na noc (chociaż podobno w Wenecji są takie plany). Ot, dylematy godne Machiavellego. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2017