Jazda

Lubię jeździć na nartach.

18.02.2020

Czyta się kilka minut

Niespecjalnie umiem, co prawda: uczyłam się techniki wyłącznie w czasach liceum, na szkolnych obozach narciarskich w Beskidach, i nie przykładałam się jakoś wybitnie do cyzelowania techniki skrętu typu kristiania, którą nasz nauczyciel wuefu, mgr Ficek, usiłował wymóc na naszych leniwych nastoletnich ciałach. Narciarstwo mnie wtedy niespecjalnie kręciło i dziś wyraźnie to widać, gdy alpejski wiatr rozwiewa moje wystające spod kasku włosy, a ja usiłuję pokonać kolejne zjazdy, unikając przy tym złamań i kontaktu z przydrożnymi choinkami.

Gdy na stokach mijają mnie z prędkością wiatru koledzy i koleżanki, którzy – podczas gdy ja zajmowałam się czymś zupełnie innym – szlifowali swoje umiejętności na stokach Kasprowego, a może w samym Val d’Isère, nie jest mi przykro. Cieszę się raczej, że mnie nie rozjechali i z godnością dojeżdżam do początkowej stacji gondoli.

Prędkość mnie nie jara, wyrafinowana technika też nie, bo ja narty lubię za coś zupełnie innego. Otóż za każdym razem, gdy (w swoim mniemaniu) pędzę jak błyskawica w dół, mój nadaktywny, zawsze gotów do kolejnej rozkminy mózg przechodzi w zupełnie inny tryb. Ileż to razy podczas niezliczonych już zajęć jogi, na które od lat chodzę, usiłowałam przejść na tę stronę mocy, która mówi: uwolnij się od wszelkich myśli, bądź tu i teraz – zawsze bezskutecznie!

Tymczasem na nartach – mimo iż nie zasuwam w dół tak szybko, jak wielu innych – ów stan „bądź wyłącznie tu i teraz” osiągam już po pierwszych metrach zjazdu! Chcę po prostu przeżyć, dojechać w jednym kawałku na dół i cieszyć się nadal zdrowiem oraz całkowitym brakiem gipsu. Dlatego maksymalnie skupiam się wyłącznie na przetwarzaniu danych idących z otaczającej mnie natury, tak by wyłapać każdą muldę, każdy lód na trasie, każdą niepokojącą koleinę wyżłobioną nartą poprzedników. I je ominąć. Dlatego też – w przeciwieństwie do wielu innych zajęć, które pozwalają myślom na swobodny bieg, najczęściej w stronę czekających mnie potem obowiązków, problemów do rozwiązania, zadań do zrealizowania – narty uważam za coś najwspanialej na świecie bezproduktywnego. Jest to po prostu czyste bycie z samą sobą i zagrażającą mi przyrodą. Bez żadnego konkretnego celu i powodu. Ale możliwe, że tylko dla mnie – czego jestem prawie pewna widząc wysiłki tych, którzy naprawdę zdecydowali się trenować ten sport, choćby tylko amatorsko.

Piszę zaś o tym wszystkim dlatego, że spędzając ferie z dziećmi na nartach – w wolnych chwilach czytam książkę, niewydaną na razie po polsku, zatytułowaną „How to Do Nothing. Resisting the Attention Economy” autorstwa amerykańskiej pisarki i artystki Jenny Odell.

Mam taką słabość, jako osoba pracująca w wolnym zawodzie – czyli poniekąd będąca w pracy zawsze (bo wszystko, co przeżywam, może mi się potem do czegoś przydać, więc non stop wystawiam radary) – że uwielbiam czytać książki o nicnierobieniu. Odkąd przeczytałam „Jak być leniwym” Thomasa Hodgkinsona, moje życie nieco zmieniło wektor: uwierzyłam, że kiedyś, przy odpowiedniej dozie starania, osiągnę ten stan, w którym nie będę się już zadręczać bezproduktywnie spędzonym czasem, a zacznę – jak mój guru od lenistwa – chwalić się tym.

Jenny Odell przychodzi mi z pomocą z innej jeszcze perspektywy. Otóż występując z pozycji krytycznych wobec kapitalizmu i neoliberalizmu, powiada ona: ktoś wmówił nam, że najbardziej wartościowa w nas jako ludziach jest nasza produktywność, rozumiana jako ciągła konieczność wytwarzania nowego. Ale to nieprawda! – zdaje się mówić autorka, która będąc także artystką wizualną, nie wytwarza w ramach działań artystycznych niczego nowego poza kontekstem, w który wsadza istniejące już przedmioty. W związku z tym często spotyka się z niezrozumieniem i gniewem publiczności. Jak to? Co z ciebie za artystka, skoro w sumie nic nie tworzysz? Ludzie – woła Odell – mantra produktywności, którą klepiemy, to iluzja podtrzymywana przez morderczą w skutkach ekonomię uwagi, w której każda sekunda została przeliczona na efektywność. Każde nasze spojrzenie ma cenę, którą ktoś chce zapłacić, by potem uczynić z nas swoich wiernych klientów. Nasza ograniczona uwaga jest więc dziś najcenniejszym towarem. Nic dziwnego, że system pragnie uzależniać nas od siebie, tak byśmy poza jego kręgiem czuli się źle.

Odwróćmy perspektywę – proponuje amerykańska autorka. Przecież z punktu widzenia kradnących nam uwagę mediów społecznościowych te myśli, które uznamy tylko za nasze i się nimi nie podzielimy, są całkowicie bezwartościowe. Pozwólmy sobie zatem na to, by mieć ich jak najwięcej. Niech się im to nijak nie opłaca. A robienie niczego jest jak nawóz dla umysłu. Robienie niczego wreszcie – podkreśla pisarka – jest doskonałe dla naszej planety. Przestańmy produkować. Bezproduktywne zajęcia niech przestaną nas brzydzić, niech stan „tu i teraz” stanie się zalecany przez lekarzy i ceniony przez pacjentów. Po prostu skup się na tym, by dojechać cało na sam dół, i ciesz się, że dojechałaś. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2020