Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nigdy wcześniej – ani też nigdy później – w „konwencjonalnym” nalocie bombowym nie straciło życia tak wielu ludzi.
Dokładnie 70 lat temu ponad 300 amerykańskich bombowców B-29 zrzuciło na Tokio 1667 ton bomb zapalających. W ciągu jednej nocy piąta część miasta zamieniła się w zgliszcza. Pod gruzami budynków i w pożarach zginęły dziesiątki tysięcy ludzi. Dokładna liczba ofiar jest trudna do ustalenia, ale w poświęconym im parku w centrum japońskiej stolicy czci się dziś pamięć 105 400 mieszkańców.
Był to jeden z pierwszych nalotów dywanowych na japońskie miasta (celami amerykańskiego lotnictwa było w sumie ok. 60 miejscowości w całym kraju), zwiastun najgorszego dla cywilów okresu wojny, zakończonego, pięć miesięcy później, zrzuceniem bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki.
To właśnie dwa ataki nuklerane w sierpniu 1945 r. sprawiły, że o dywanowym nalocie na Tokio mówiło się po wojnie mniej niż wynikałoby to z jego tragicznego bilansu. Także przypadającą w tym roku 70. rocznicę tego zdarzania obchodzono stosunkowo skromnie.
Ze zrozumiałych względów o nalocie chcieliby zapomineć Amerykanie – między listopadem 1944 r. a sierpniem 1945 r., w czasie kampanii nalotów dywanowych na japońskie miasta, zginęło ok. 300 tys. cywilów. O ile jednak w Niemczech trwa wciąż dyskusja podważająca zasadność alianckich nalotów dywanowych na Drezno (luty 1945 r.), o tyle o ataku na Tokio niechętnie zdają się mówić nawet sami Japończycy. Dlaczego?
Jednym z powodów jest fakt, iż rozmowa o japońskich ofiarach wojny siłą rzeczy prowadzi też do dyskusji na temat japońskiej winy – dyskusji, której rząd premiera Shinzō Abe stara się już od kilku lat unikać.
Stało się już tradycją, że w okrągłe rocznice zakończenia wojny na Pacyfiku szefowie japońskich gabinetów publicznie deklarują skruchę z powodu szkód, które spowodowała dawna polityka imperialna. – Musimy ze wszystkich sił starać się o utrzymanie pokoju, z pokorą pamiętając własną historię i tragedię II wojny światowej – powiedział w tym roku Shinzō Abe podczas obchodów rocznicy nalotów na Tokio. Wiele jednak wskazuje na to, że 15 sierpnia, w 70. rocznicę zakończenia walk, japoński premier skoncentruje się w swoim przemówieniu na pozywtywnej roli, którą Japonia odgrywa na Dalekim Wschodzie po 1945 roku.
Choć zapewne wywoła to protesty Chin (od kilku lat sprzeciwiających się „rozmywaniu” – jak ujmują to politycy z Pekinu – japońskich win z okresu wojny), może spotkać się ze zrozumieniem Stanów Zjednoczonych. 70 lat po tragicznych nalotach na Tokio Waszyngton postrzega bowiem Japonię jako swojego najważniejszego sojusznika w regionie.
Przeczytaj więcej:
- Gdy japońskie lotnictwo uderzyło na amerykańską Flotę Pacyfiku w Pearl Harbor na Hawajach, był to krok samobójczy. Dlatego w Tokio mało kto chciał wojny z USA. Jak więc do niej doszło? - Piotr Bernardyn o kulisach przystąpienia Japonii do II wojny światowej
- Historia w „Tygodniku Powszechnym”