Jak więzień został klawiszem

Gustavo Arcos Bergnes

17.08.2006

Czyta się kilka minut

W parne lipcowe wieczory 2003 roku, gdy zbliżała się 50. rocznica legendarnego ataku na koszary "Moncada", kubańska telewizja nadawała wciąż te same ujęcia: pustej sali szpitalnej. Przestronnej, czystej, z dużymi oknami. Pokazywali tę salę, gdyż pół wieku wcześniej więziony był w niej Fidel Castro.

Po 26 lipca 1953 r., gdy nie udał się nasz atak na koszary "Moncada" w Santiago de Cuba (stacjonowali w nich żołnierze dyktatora Fulgencio Batisty), Fidela Castro oraz około setkę innych atakujących - to znaczy tych, którzy przeżyli atak, a wśród nich także i mnie - osądzono za "działalność wywrotową" i skazano, niektórych nawet na 15 lat więzienia. Taki wyrok dostał sam Castro. Po 21 miesiącach zarówno jego, jak i resztę więźniów, w tym i mnie, objęła amnestia. Castro nigdy później nie miał już być więziony. Doszedł do władzy po rewolucji w 1959 r. - i stał się "Tym, Który Więzi Innych".

Dla mnie tamten pobyt w więzieniu w 1953 r. miał nie być ostatnim. W połowie lat 60., gdy byłem kubańskim ambasadorem w Belgii, skrytykowałem rządy Castro. Odwołano mnie i skazano na 10 lat więzienia, z czego odsiedziałem trzy. Następnie, gdy w latach 80. próbowałem uciec z Kuby, uwięziono mnie na kolejnych siedem lat.

---ramka 448965|prawo|1---W marcu 2003 r. władze aresztowały i osadziły 75 dysydentów kubańskich. Najcięższy wyrok opiewał na 28 lat. W przeciwieństwie do nas, tzw. moncadistas, dzisiejsi dysydenci nie odwołują się do przemocy. Ich bronią są maszyny do pisania, kamery, radia i kasety magnetofonowe. Są pisarzami, lekarzami, prawnikami, ekonomistami, nauczycielami, rolnikami i obrońcami praw człowieka, którzy naiwnie wierzyli, że przywódca Kuby i były lider rewolucji byłby skłonny choćby tolerować Powszechną Deklarację Praw Człowieka (Kuba jest jej sygnatariuszem), zamiast więzić ludzi za jej czytanie i rozpowszechnianie.

Zastanawiałem się niedawno, po 50 latach od mojego własnego wyroku, nad makabryczną różnicą pomiędzy Fidelem Castro - współwięźniem, a Fidelem Castro - klawiszem. Castro-więzień, prawnik z wykształcenia, ujęty z bronią w ręku, dostał w 1953 r. trzy miesiące na przygotowanie swej obrony (która później miała się stać podstawą do jego słynnej przemowy pt. "Historia mnie rozgrzeszy"). Castro-klawisz pozwala dzisiejszym dysydentom spotkać się po raz pierwszy z prawnikiem dopiero na kilka minut przed procesem. Jeśli w ogóle. Dziś cele więzienne nie przypominają jasnej i przestronnej sali szpitalnej, w której siedział Castro-więzień w 1953 r. Dziś większość cel pełna jest szczurów i komarów. W wielu kran z wodą wystaje ze ściany tuż nad dziurą w podłodze, której więźniowie muszą używać jako toalety. Gdy odwiedzają ich rodziny, a jest to możliwe raz na trzy miesiące, więźniowie wychodzą do nich w kajdankach. A często w kajdanach.

Ponieważ my, moncadistas, używaliśmy siły, nie zostalibyśmy dziś uznani za więźniów sumienia przez takie organizacje jak Amnesty International. Mimo to dyktator Batista traktował nas szczególnie, jako więźniów politycznych. W więzieniu na wyspie Isla de Pinos dostaliśmy własny osobny oddział, żebyśmy nie musieli siedzieć razem z pospolitymi kryminalistami. Dzisiejszych dysydentów, ogłoszonych przez Amnesty International więźniami sumienia, wrzuca się do cel pomiędzy morderców i gwałcicieli. Poeci Raúl Rivero i Manuel Vázquez Portal, aby wymienić tylko najlepiej udokumentowane przypadki, siedzieli z najgorszymi adeptami czegoś, co sam Castro nazwał raz "autentycznymi uniwersytetami przestępczości".

W 1953 r. dwie kobiety z naszej grupy jadały posiłki przy stole naczelnika więzienia. Krewny jednego z naszych współwięźniów kupił na Isla de Pinos sklep rzeźniczy, byśmy mieli co jeść, a więźniom udostępniono możliwość gotowania posiłków. Dziś żywność w więzieniach to inna bajka. Wielu z dysydentów choruje (niektórym odmawia się podania przynoszonych przez rodziny leków), jeden przeszedł atak serca. Członkowie ich rodzin opowiadają, jak przerażająco więźniowie tracą na wadze, po 15-20 kilogramów, w wielu przypadkach już po czterech miesiącach więzienia.

Słowa te pisze stary człowiek. Mam dziś 76 lat, tyle co Fidel Castro. I nie wiem, jaką jeszcze krzywdę mógłby mi za tych kilka słów wyrządzić ten klawisz (aczkolwiek nie ma wątpliwości, że mój młodszy brat Sebastián zmarł w 1997 r. w Miami dlatego, że wcześniej, w kubańskim więzieniu, celowo odmawiano mu pomocy medycznej).

Dziś nie ma powodu, bym oczekiwał, że Castro okaże swoim więźniom wielkoduszność - taką, jakiej sam zaznał pół wieku temu.

Przełożył MK

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2006