Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niemal jednocześnie z premierą filmu „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego ukazała się książka Witolda Szabłowskiego „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że autor – jeden z najciekawszych polskich reportażystów – chce wykorzystać moment bezprecedensowego zainteresowania tematem zbrodni wołyńskiej. Jego praca trwała około trzech lat, a jej efektem jest poruszający, napisany z wielką empatią i starannością reportaż, w którym przeplatają się wydarzenia współczesne i te sprzed ponad 70 lat.
Szabłowski, znany wcześniej ze świetnych reportaży m.in. z Turcji, przyznaje, że tematem zajął się przypadkiem. Zafascynowały go bowiem historie Ukraińców, którzy ratowali swoich polskich sąsiadów z rąk UPA, i postanowił dotrzeć do tych, którzy jeszcze żyją – lub do ich potomków – aby zrozumieć, co nimi kierowało i dlaczego nie dali się opętać zbrodniczej ideologii.
Wydawałoby się, że to zadanie karkołomne, i że o zbrodni wołyńskiej wiadomo już wszystko. A jednak – historie sprawiedliwych Ukraińców, którzy dla swego otoczenia byli wówczas zwykłymi zdrajcami, Szabłowski połączył ze wspomnieniami uratowanych Polaków. Wyszła z tego poruszająca opowieść o tym, jak w nieludzkich czasach można uratować człowieczeństwo i jaką cenę trzeba za to zapłacić.
Autor wyciągnął z niebytu nieznanych bohaterów – zwykłych Ukraińców – i swoją książką zbudował im pomnik. A jedną z osób przywróconych pamięci jest też czeski pastor z Wołynia, Jan Jelinek, który uratował 200 Polaków, ale z trudnego do zrozumienia powodu nikt w Polsce o nim nie pamięta (choć zmarł dopiero w 2009 r.).
Kluczowym momentem książki – gdy idzie o jej głębszą, uniwersalną wymowę, wychodzącą poza relacje polsko-ukraińskie – jest epilog. Jego narratorką jest pani Irina, pochodząca z Wołynia i od kilkunastu lat pracująca w Polsce. Urodziła się we wsi, gdzie banderowcy spalili w stodole miejscowych Polaków. Jej dziadek uratował życie dwójce chłopców, ukrywając ich w piwnicy, choć groziła mu za to śmierć z rąk UPA.
Pani Irina mówi, a Szabłowski zapisuje: „Ja naprawdę rozumiem tych [Polaków], co przeszli Wołyń. Rozumiem ten ich żal, na przykład żal, że za jedną stodołę na północy Polski i wasi biskupi przepraszali, i prezydent, i jeden reżyser zrobił sztukę, z którą teraz jeździ po świecie, i jedna książka o niej była, i druga książka, i Żydzi z całego świata mówią o tej jednej stodole. Czytam o tym wszystkim (…) słucham w radiu, w telewizji widziałam debaty na ten temat. I ja ten ich żal rozumiem. Bo o tej stodole w mojej wsi – cisza”. W istocie – takich stodół, a także kościołów, szkół czy wiejskich chałup, w których Ukraińcy spalili wtedy swoich polskich sąsiadów, były na Wołyniu setki.
Nawiązanie do książki Jana T. Grossa o zbrodni w Jedwabnem nie przypadkiem znajduje się zresztą już w tytule książki Szabłowskiego. Dochodzi jednak do odwrócenia symboliki: „sąsiedzi” u Szabłowskiego nie są bowiem zbrodniarzami, ale sprawiedliwymi.
Siła bijąca z tej książki, kunszt narracyjny autora i serce dla tematu oraz wiele poruszających historii, do których dotarł, sprawiają, że staje się ona – obok filmu Smarzowskiego – kolejnym ważnym etapem upowszechnienia pamięci o zbrodni wołyńskiej. Można mieć nadzieję, że już tylko kwestią czasu będzie wyjście tego trudnego i nadal budzącego wielkie kontrowersje tematu poza kontekst polsko-ukraiński.
Aby w końcu się tak stało, konieczne są również inne działania – w tym przetłumaczenie na angielski najważniejszych prac polskich historyków zajmujących się Wołyniem i najważniejszych wspomnień świadków. Zaskakujące jest to, że dotąd ani jedna z tych pozycji (sic!), włącznie z książkami prof. Grzegorza Motyki, kluczowego polskiego badacza tematu, nie została przełożona na żaden z języków zachodnioeuropejskich. A bez tego trudno liczyć na szersze zauważenie problemu przez obcych historyków.
Jest to ważne także dlatego, że być może dopiero podjęcie problemu Wołynia przez historiografię niepolską i nieukraińską oraz wpisanie go w szerszy kontekst II wojny światowej i czystek etnicznych XX wieku pomoże porozumieniu polsko-ukraińskiemu i pozwoli zakończyć trwający już zbyt długo spór.
Książka Szabłowskiego nie niesie jednak optymistycznego przesłania. Pani Irina przewiduje: „Będziemy liczyć ofiary i każdemu wyjdzie co innego. Wy będziecie na nas patrzeć z góry. My was będziemy za to nienawidzić”. Dopiero w ostatnim zdaniu tekstu autor w istocie tłumaczy (choć wciąż mówi pani Irina), dlaczego zdecydował się zająć tematem Wołynia i napisać tę książkę. „Ten pożar, który został i w was, Polakach, i w nas, Ukraińcach, i nawet we mnie i w panu, wciąż latają iskry z tego pożaru”.
Ich ugaszenie potrzebne jest obu narodom. ©
Witold Szabłowski „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”, Znak, Kraków 2016