Irena

27.12.2021

Czyta się kilka minut

dekalogwartosci.com / Andrzej Wiktor

Zobaczyłam ją w windzie, przytrzymała drzwi, żebym mogła wejść.

W windzie stoi się blisko siebie.

Widziałam jej ciemne włosy upięte w niedbały kok, niebieskie oczy umalowane czarną, grubą kreską – makijaż zrobiła byle jak, chyba w pośpiechu.

Cała była jakaś pośpieszna, tym milej, że zaczekała na mnie.

Wiedziałam, kim jest, ona wiedziała, że wiem. Udawanie nie miałoby sensu.

Mogłam powiedzieć: – Więc to pani była najodważniejszą łączniczką…

Albo: – To pani lubiła zasypiać na ramieniu niemieckich oficerów…

Powiedziałam: – Była pani miłością życia Janka B.

Uśmiechnęła się uprzejmie.

Miłością, powtórzyła. Miłością… ale na rozwód dla mnie nie było go stać.

Bez goryczy mówiła. Z pogardą raczej, z politowaniem.

Do zwierzeń Janka B. dodałam podziw Marka Edelmana.

O nikim nie opowiadał z taką fascynacją…

Nie przestawała się uśmiechać.

Jak człowiek ma dwanaście lat, to jeszcze się nie boi.

Dwanaście? Trochę mnie zaskoczyła.

Wyglądałam poważniej. Wysoka byłam i miałam duże piersi.

Skinęłam głową, dwanaście to dwanaście.

Dotknęła przycisku. Miała ładne ręce i ładną srebrną biżuterię.

Winda ruszyła. Wysiadła. Nie zobaczyłam jej nigdy więcej.

Dwadzieścia miała, nie dwanaście.

Reszta jest prawdą – duże piersi, miłość życia i niemieccy oficerowie w nocnych pociągach.

Dużo podróżowała, zawsze wagonami dla Niemców. Wieczorem zasypiała – głowa jej się osuwała na męskie ramię, rano oficer – Wehrmachtu albo SS – pomagał jej wynieść walizkę, w której były gazetki i broń.

Pojechała pod Będzin, do obozu.

Były tam dwie łączniczki, należało je wyprowadzić.

Weszła, dała dziewczynom ubranie, obie uciekły. Ona została, ale wydostała się, bo miała szczęście.

Pojechała z rewolwerami do Poniatowej.

Załatwiła konspiracyjny lokal.

Mieszkanie wpadło przez szmalcownika, więc załatwiła inny lokal.

Znowu szmalcownik, cała szajka.

Dla kogoś pieniądze.

Dla kogoś broń. I słowa otuchy.

Chłopiec, którego koniecznie trzeba uratować.

Krzyż Walecznych za powstanie warszawskie.

Nosiło ją.

Wszystkich, którzy przeżyli, nosiło po wojnie – to tu, to tam. Jakby ktoś jeszcze na nich czekał, jakby jeszcze było coś do zrobienia.

Ją zaniosło do Palestyny.

Potem do Włoch.

Potem do Polski, czy na odwrót, najpierw do Polski, potem do Włoch.

Próbowała nie żyć.

Próbowała kochać.

Wyszła za mąż, mąż był przystojny i sympatyczny.

Zbudowali na Mazurach letni dom.

Ktoś ją w tym domu zobaczył i miał wrażenie, że ona tam w ogóle nie mieszka. Jakby weszła na chwilę, bo przechodziła tamtędy. To samo w Warszawie. Jakby na chwilę, jakby była przechodniem.

Sześćdziesiąty ósmy rok.

Chciała wyjechać, ale nie jak Żydzi, z dokumentem podróży.

Chciała mieć normalny, prawdziwy paszport.

Poznała Włocha. Był przystojny. Może nie tak przystojny jak jej mąż, ale równie sympatyczny.

Rozwiodła się z mężem, wyszła za Włocha i miała normalny paszport.

Włoski mąż kochał ją i czekał na nią w Rzymie.

Spakowała rzeczy, wysłała meble i poszła do urzędu załatwiać ostatnie formalności.

W urzędzie poznała pana od paszportów.

Zakochała się.

Została w Polsce. Z tym panem.

Nie, jednak postanowiła wyjechać.

Jednak wróciła, ale już nie była Żydówką. Nie była Pol- ką. Nie była łączniczką z getta ani z aryjskiej strony. Getta też już w jej życiu nie było. I w ogóle wojny.

Była Włoszką. Poetką. Sycylijską poetką, która przybywa do Polski, bo kocha polski język i polską poezję.

Miała nowych znajomych, pisarzy i poetów.

Kiedy dzwonił ktoś z dawnych przyjaciół, mówiła: – Omyłka – i odkładała słuchawkę.

Tłumaczyła na włoski wiersze Jarosława Iwaszkiewicza i towarzyszyła mu w podróży do Włoch.

Tłumaczyła wiersze księdza Twardowskiego. Stała się wierzącą, religijną katoliczką.

Uwielbiała spotkania autorskie, jeździła po całej Polsce, do najmniejszych miast i bibliotek.

Czytała swoje wiersze, były mądre i piękne. Ludzie słuchali z zachwytem, obiecywała, że znowu ich odwiedzi.

Czytała nowym głosem.

Był niższy niż dawniej i miał inne, głębsze brzmienie. Nauczył ją tego głosu zaprzyjaźniony aktor.

Odmładzała się co kilka lat.

Nie chciała być stara.

Nie chciała być brzydka.

Nie chciała być ofiarą.

Nie chciała chorować i nie chciała się leczyć.

Umierała w szpitalu, otoczona przez przyjaciół. Tych dawnych. Których miało nie być. ©

Remigiusz Grzela napisał książkę-fresk: „TRZY ŻYCIA IRENY GELBLUM” . O kobiecie, która w każdym życiu i w każdym wcieleniu była prawdziwa. I wspaniała. Książka ukaże się w 2022 roku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i reporterka związana z „Życiem Warszawy”, „Polityką” i „Gazetą Wyborczą”, a od grudnia 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Laureatka wielu nagród, odznaczona Orderem Ecce Homo za „popularyzację uniwersalnych wartości moralnych”,więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2022