Iran a sprawa polska

Zabiegi USA opozyskanie Rosji dla zwiększenia presji na Iran zaczynają przynosić efekty. Ich wynikiem nie jest jednak pozbawienie Teheranu możliwości wejścia wposiadanie broni atomowej, lecz rosnąca pokusa Moskwy do stawiania kolejnych żądań.

20.11.2007

Czyta się kilka minut

Kolejne sankcje finansowe, nałożone właśnie przez USA na Iran - a także coraz częstsze spekulacje o siłowym rozwiązaniu problemu - zdają się tylko wzmacniać determinację Teheranu do kontynuowania prac nad programem nuklearnym. Fatalna sytuacja w Iraku, pogorszona możliwością tureckiej interwencji w Kurdystanie, krucha stabilizacja w Afganistanie, uzależniona także od wypadków w sąsiednim Pakistanie, gdzie wprowadzono stan wojenny - wszystko to umożliwia Iranowi odgrywanie się na USA i ich sojusznikach. Konsekwencje ewentualnych ataków na irańskie instalacje byłyby dziś większym problemem dla bombardujących niż bombardowanych. Zwłaszcza że dla większości państw prowadzących operację w Iraku i Afganistanie dziś najważniejsza jest perspektywa zakończenia tych misji.

Nowa gra Kremla

Pozyskanie Rosji dla izolacji Iranu i skłonienie jej do zaprzestania współpracy przy budowie irańskiej elektrowni jądrowej w Buszer wydaje się rozwiązaniem nie tylko najlepszym, ale i jedynym sensownym. Rosja jest tego świadoma - i gra twardo.

Jeszcze parę miesięcy temu wydawało się, że chodzi jej głównie o pozycję w regionie i o kontrakty na budowę elektrowni jądrowych. Ale widoczna dziś gołym okiem słabość dyplomacji amerykańskiej - działającej pod presją czasu, uwikłanej w nieprzemyślane działania na kilku frontach i będącej pod ostrzałem własnej opinii publicznej - powoduje, że Rosja zaczyna grać Iranem o znacznie wyższą stawkę. Jak wyznał szczerze przewodniczący komisji spraw zagranicznych Rady Federacji Michaił Margiełow: "Po prostu zamierzamy zrewidować cały system bezpieczeństwa międzynarodowego, który odziedziczyliśmy po czasach zimnej wojny".

Kreml jest na dobrej drodze, by cel ten osiągnąć. Ma czas, swobodę manewru i jest uniezależniony od finansowej pomocy Zachodu, która jeszcze w latach 90. była narzędziem nacisku na Rosję. Zmartwieniem Moskwy nie są też rosnące ceny ropy i gazu. Wszystko to dodaje działaniom Kremla ogromnej pewności siebie, czego wyrazem jest nowa-stara doktryna, zarysowana przez Siergieja Ławrowa podczas odczytu w rosyjskiej Akademii Dyplomatycznej, a odwołująca się do idei oparcia bezpieczeństwa świata o nowy koncert mocarstw.

Sukcesy Kremla nie są jednak wynikiem forsowania własnych planów, lecz umiejętnego korzystania z błędów i słabości przeciwników. Takim sukcesem jest odwrócenie relacji między problemem irańskim a budową europejskiej części tarczy antyrakietowej - i postawienie USA przed wyborem: między współpracą z Rosją w "pacyfikacji" Teheranu a wiarygodnością, jako gwaranta strategicznej stabilności Europy.

Tarcza tak, ale wolniej

Tarcza ma zapewnić bezpieczeństwo USA przed atakiem Iranu, posiadającego zdolność przenoszenia broni atomowej na duże odległości. Rosja sprzeciwia się umieszczeniu wyrzutni antyrakiet w Polsce i radaru w Czechach, widząc w tym krok wymierzony w swe bezpieczeństwo. W ubiegłym tygodniu Duma Państwowa przyjęła ustawę wprowadzającą moratorium na wykonywanie postanowień układu o ograniczeniu sił konwencjonalnych w Europie (CFE); zagroził też wycofaniem się z traktatu o likwidacji rakiet średniego i krótkiego zasięgu (INF). Obie zapowiedzi spotkały się z umiarkowanym zakłopotaniem NATO. Cóż bowiem z tego, że Rosja zawiesi układ CFE, którego postanowień i tak nie przestrzega, lub wycofa się z porozumień rozbrojeniowych zawartych w ostatnich latach "zimnej wojny", nie mając środków na nowy wyścig zbrojeń? Ale choć powodów do paniki nie ma, warto pamiętać o starej zasadzie, która obowiązywała w okresie "zimnej wojny": zbrojenia i rozbrojenia były narzędziem osiągania celów strategicznych, a nie licytacją, kto kogo i ile razy może unicestwić. Dlatego strasząc rewizją układów rozbrojeniowych, Rosja proponuje USA w istocie coś, co może wywołać kryzys w NATO i w relacjach Waszyngtonu z kilkoma stolicami europejskimi.

Oferta Moskwy jest prosta: jeśli Amerykanie zrezygnują z tarczy, mogą liczyć na poparcie w sprawie nałożenia sankcji na Iran lub na wycofanie się Rosji ze współpracy w budowie irańskiej elektrowni. To uczciwa oferta - zakładając oczywiście, że obie strony zdefiniowałyby warunki, których spełnienie oznaczałoby koniec irańskiego programu atomowego. Nie zmieni ona jednak faktu, że spadek czy wzrost zagrożenia irańskiego jest procesem i wymaga czasu. To zaś oznacza, że USA będą starały się realizować projekt tarczy, odwlekając jedynie moment uzyskania przez nią pełnej operacyjności. Taką możliwość zasugerował podczas ostatniej wizyty w Pradze sekretarz obrony USA Robert Gates.

Za kontynuowaniem programu bez względu na postępy w negocjacjach z Iranem przemawiają też czynniki pozamerytoryczne. Tarcza jest dziś elementem polityki wewnętrznej USA, wchodzącej w gorącą fazę kampanii przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi. Rezygnacja z niej byłaby dla administracji strzałem do własnej bramki i przyznaniem, że zagrożenie irańskie nie jest tak pilne, jak dotąd głoszono.

Dwutorowość amerykańskiej strategii jest na rękę Rosji, bo ułatwia podobną dwutorowość w polityce Moskwy wobec Iranu i Europy. Na czerwcowym spotkaniu sygnatariuszy traktatu CFE w Wiedniu zastępca sekretarza stanu USA ds. Europy Dan Fried miał stwierdzić, że "dla USA o wiele ważniejsza jest współpraca z Rosją w sprawie Iranu niż konfrontacja z Rosją w sprawie obrony przeciwrakietowej lub liczby samolotów".

Słabość Zachodu

To stwierdzenie - sensowne z punktu widzenia USA - jest nie do zaakceptowania dla kilku sojuszników Waszyngtonu w Europie. Nie dlatego, by nie życzyli sobie współpracy z Rosją w celu zmuszenia Teheranu do zaprzestania prac nad atomem, ale dlatego, że taka zapowiedź wskazuje Rosji pole potencjalnego kompromisu: renegocjacji porozumień rozbrojeniowych i neutralizacji strategicznych konsekwencji ulokowania tarczy w Polsce i w Czechach. Mówiąc wprost: ceną za tarczę i Iran może być brak "wartości dodanej", na którą tak się liczy nad Wisłą, przy jednoczesnym osłabieniu działań na rzecz rozbrojenia w Europie.

Oczywiście, taki negatywny scenariusz zrealizuje się tylko gdy Amerykanie na niego przystaną. Jest to mało prawdopodobne, ale - w świetle różnych decyzji z ostatnich kilkunastu lat - nie niemożliwe.

Bo tam, gdzie w grę wchodził interes bezpieczeństwa narodowego USA, krótkowzroczność nieraz brała górę nad perspektywą długofalową. Przypomnijmy "chicken Kiev speech" George'a Busha seniora w 1991 r., w którym ostrzegał on Ukraińców przed pokusą opuszczenia ZSRR (tezy do wystąpienia przygotowała dzisiejsza sekretarz stanu Condolezza Rice). Albo spotkanie Clintona z Jelcynem w Helsinkach w 1997 r., które utorowało drogę rozszerzeniu NATO o Polskę, Czechy i Węgry, osłabiając zarazem strategiczno-wojskowy charakter tego procesu (aby nie zaprzepaszczać szans dla rosyjskiej demokracji).

Niepokój sojuszników - upatrujących w takiej filozofii współpracy z Rosją przyczyny pogłębiania się luki między bezpieczeństwem USA a Europy - wypełniano z reguły grubą warstwą retoryki i deklaracji o solidarności jako podstawie relacji euroatlantyckich.

Dziś słabość Zachodu jako wspólnoty politycznej jest zbyt oczywista, a stawka zbyt wysoka, by można było liczyć na podobnie łatwe i doraźne rozwiązania. Potrzebna jest refleksja nad przyczynami nieskuteczności strategii USA i ich sojuszników wobec wyzwań światowego bezpieczeństwa. Czego na pewno brakuje, to spójności, która nadałaby wspólny sens i cel wszystkim działaniom wobec Iranu, Iraku, konfliktu na Bliskim Wschodzie, tarczy oraz przemian w Rosji i Chinach. Choć banałem jest stwierdzenie, że współczesna polityka jest systemem naczyń połączonych, to UE, NATO i USA zdają się tego nie widzieć.

Jak razem, to razem

Skoro problem Iranu i dziesięciu wyrzutni w Polsce (plus radaru w Czechach) uruchomiły już dyskusję wykraczającą daleko poza swe pierwotne cele, to może warto pójść za ciosem i spojrzeć na relacje NATO i Rosji w sposób całościowy, tak by ewentualny kompromis obejmował nie tylko Waszyngton i Moskwę, ale całokształt relacji Rosji z Zachodem.

Kompromis mógłby polegać np. na rewizji polityki Rosji wobec Iranu, zarzuceniu przez USA i sojuszników planów budowy europejskiej części tarczy i zgodzie na rewizję CFE, przy jednoczesnej redukcji obecności militarnej Rosji w Kaliningradzie, a także na Białorusi, w Naddniestrzu, Abchazji i Osetii - redukcji drastycznej i trwałej.

Propozycja może zbyt ambitna. Przypomina jednak o zasadzie, w oparciu o którą powinni współdziałać sojusznicy: jeśli współpracujemy, to wszyscy ze wszystkimi, a jeśli idziemy w stronę konfrontacji, to solidarnie ponosimy jej konsekwencje. Łamanie tej reguły to zapraszanie przeciwników, aby zrobili użytek z podziałów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2007