Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To jakiś twitterowicz? Nie, Joseph Roth na łamach „Frankfurter Zeitung” dokładnie 90 lat temu. Niedługo obchody stulecia odzyskania niepodległości, zapewne też przy wtórze instrumentów dętych, muzyki marszowej i pobożnych pieśni. Wszystko w tonacji heroicznej. Może warto spojrzeć na tamte lata inaczej, oczami życzliwego przybysza? Który sam pochodził z Galicji?
Życzliwego – bo życzliwy Polsce był autor „Marsza Radetzky’ego”. Zacytowane wyżej zdanie ma taki ciąg dalszy: „Bardzo ludzka, bardzo dramatyczna i bardzo bolesna historia tego kraju obfituje w godne uczczenia rocznice”. Empatia i pisarska uczciwość nie pozwalają też Rothowi na pochopne uogólnienia (krytykuje za nie Alfreda Döblina). W każdym z korespondencyjnych felietonów – w sumie 14 tekstów z lat 1924-31 – skupia się na konkretnym temacie, miejscu, szczególe. Pejzaż Galicji i wielojęzyczny Lwów („Narodowa i językowa jednolitość może być siłą, narodowa i językowa wielorakość zawsze jest siłą. (...) Miasto jest kolorową plamą: biało-czerwone, niebiesko-żółte i odrobinę czarno-żółte. Nie wiem doprawdy, komu by to mogło szkodzić” – cóż, wypada tylko westchnąć). Włókiennicza Łódź, handlująca czym popadnie Warszawa i galicyjskie zagłębie naftowe. Mniejszość ukraińska i mniejszość niemiecka (pisarz może przypominać o jej prawach bez obawy, że zostanie źle zrozumiany – Hitler nie doszedł jeszcze do władzy). Powstaje obraz kraju szukającego dopiero swojej formy, trochę jakby niepewnego siebie. Szkicowany wbrew resentymentom i sloganom, zwłaszcza zaś „nienawistnym szablonom” związanym z pojęciem mentalności narodowej.
O mistrzostwie Rotha-pisarza przypominają dwie miniatury. Jedna przynosi sielankowy obraz „Małej polskiej stacyjki”. Druga – „Kaleki. Pogrzeb polskiego inwalidy” – stanowi najmocniejszy manifest antywojenny, jaki kiedykolwiek czytałem. Manifest bez manifestu: Roth opisuje po prostu ostatnią drogę 23-letniego Jana Kosa, który zastrzelił się na wiecu lwowskiego koła Związku Inwalidów Wojennych. Apokaliptyczny obraz konduktu – „ruin w marszu, pełzającego rumowiska, szpitali w pochodzie, wielkiej wędrówki kikutów, procesji szczątków” – zostanie z wami na zawsze. ©℗
JOSEPH ROTH, LISTY Z POLSKI przełożyła (wspaniale!) Małgorzata Łukasiewicz, wstęp Krzysztof Czyżewski. Austeria, Kraków-Budapeszt-Syrakuzy 2018. Seria Dzieł zebranych Josepha Rotha
Posłuchaj podcastu „Tygodnika Powszechnego” o książkach Book's not dead, w którym z Piotrem Pazińskim rozmawiamy o twórczości Josepha Rotha: