Historie prowincjonalne

Siostra zamordowanego Krzysztofa Olewnika miała pełne prawo do słów: "Ja w tę Polskę już nie wierzę". Historia jego porwania, potem - zagmatwanych śledztw, bezradnej rodziny szukającej oparcia i pomocy u polityków, gubienie czy niszczenie dokumentów, wreszcie seria samobójstw więziennych wskazują na to, że państwo nie zagwarantowało swoim obywatelom podstawowego prawa człowieka do życia i bezpieczeństwa.

03.02.2009

Czyta się kilka minut

Do pewnego stopnia państwo, mając do dyspozycji instytucje policyjne i prokuratorskie, podważyło w ten sposób rację swojego istnienia. Z perspektywy teorii umowy społecznej umowę tę jednostronnie rozwiązało. Takie państwo nie tylko jawić się może jako źle wykonujące swoje obowiązki, ale takie, które traci prawo do pobierania podatków, wymierzania kar, a przede wszystkim - do rządzenia. Dlatego siostra zamordowanego Krzysztofa miała pełne prawo do słów: "Ja w tę Polskę już nie wierzę".

Komisja od spraw lokalnych

Oczywiście ktoś - może i słusznie - powie, że to jest wypadek jednostkowy. Powie: nie uogólniajmy. Jednak odpowiem: nie, ta sprawa skupia w sobie, jak w przysłowiowej soczewce, wszystkie zasadnicze problemy funkcjonowania instytucji państwa. Większość debat telewizyjnych i prasowych skupia się na wydarzeniach wokół grubych ryb. Kwestie lokalne pozostają w lokalnych mediach, bywają często przemilczane, wydają się zbyt małe, by się nimi w stołecznych gazetach czy telewizjach zajmować. Sprawa śmierci mieszkańca małego mazowieckiego miasteczka jest bodaj pierwszą, która nabrała ogólnopolskiego wymiaru.

Dotychczasowe komisje śledcze zajmowały się tylko wielkimi politykami i sprawami dotyczącymi elit władzy. Wbrew tezie Jana Rokity wypowiedzianej w "Dzienniku", uważam, że oto przed władzą ustawodawczą stoi wielka szansa pokazania lokalnej polityki. Sfery znanej słabo i całkiem przypadkowo. Wszyscy zajmują się Polską widzianą z góry, przez centra władzy, i głównych aktorów polityki. Tymczasem Polska to właśnie tak zwana prowincja, wieś zamieszkana przez niemal 40 proc. ludzi i kolejne 30 proc. ludzi mieszkających w miasteczkach takich jak Sierpc, Sokółka czy Tomaszów Lubelski. Tam władza z Wiejskiej czy z Ujazdowskich dociera przez telewizor, natomiast na co dzień liczą się wójt, lokalny policjant, sądy powiatowe, dziekan, miejscowi szefowie partii. Tam kontrola społeczna bywa nadzwyczaj trudna.

Władza jest nadal bezkarna

Kilka przykładów. W znajomej gminie toczyła się prosta sprawa. Kontroler z elektrowni stwierdził, że wiceburmistrz pobierał prąd "na lewo". Ten bronił się, że to nie on, ale syn, który wyjechał za granicę, zrobił to fatalne podłączenie. Sprawa trafiła do sądu. W pierwszej instancji burmistrz przegrał, ale w drugiej, o dziwo, został uniewinniony. Nic by się nie stało, gdyby na koniec się nie okazało, że jedynym winnym był ów nieszczęsny kontroler i tylko jego zwolniono z pracy. W następnych wyborach ekipa burmistrzów się zmieniła, ale po czterech latach dawni wrócili na stanowiska. Wygląda tak, jakby dwie grupy co cztery lata wymieniały się etatami. Gra może trwać w nieskończoność, póki nie pojawi się ktoś trzeci i nie zechce złamać tych reguł gry.

W moim miasteczku ludzie liczą się z miejscową władzą, a co najgorsze, ci starsi mają poczucie, że niewiele się zmieniło od czasów poprzednich. Są przekonani, że władza jest niemal bezkarna. Nie wierzą nawet w czystość wyborów; lud tam wielce podejrzliwy.

Na poziomie powiatu jest jeszcze gorzej. Prezydent miasta pochodzi z nowego rozdania, ma dobrą biografię rodzinną, ale resztę stanowisk, szczególnie w instytucjach sprawiedliwości, trzymają stare rody, które zdobyły pozycję przed dziesiątkami lat; inwestowały w edukację potomków i dzięki temu zachowały pośrednią kontrolę nad miastem i powiatem. Dzieci prokuratorów są sędziami, synowie adwokatów prowadzą notariaty, synowie nauczycieli zostają dyrektorami. Opanowali miasto na tyle skutecznie, że teraz podupada. Ale faktem pozostaje zachowanie prostej zasady reprodukcji dawnego, przepraszam za wyrażenie, "układu", na tyle silnego, że nowi politycy i urzędnicy lokalni muszą do dawnych elit się dostosowywać. Nie na odwrót.

Zakładam, że nie są to nadzwyczajne przypadki. Raczej mam je za normę. Gdy elity lokalne są zarazem powiązane z silnymi aktorami (zwykle z tej samej partii) z centrali (posłami, ministrami, senatorami), wówczas ich pozycja jest nie do naruszenia. Nie musi to jednak oznaczać bezkarności, ani tego, że miasteczka będą brzydkie i słabe gospodarczo. Istotne jest to, że lokalne grupy interesów mogą ze sobą współpracować lub dokładniej: sobie nie przeszkadzać i do pewnego stopnia zapewniać ochronę swoich interesów. W Sierpcu i Płocku sprawy poszły o krok dalej. Wiele wskazuje na to, że ktoś chciał się szybko wzbogacić i zrobić skok na dużą kasę. Nie wyszło.

Partokracja po polsku

Zasadniczym politycznym postulatem od początków transformacji (poza innymi), a aktualnym do dzisiaj, było i jest tworzenie sprawnego i uczciwego państwa - przede wszystkim państwa odpornego na zmiękczanie i psucie przez uległość wobec partykularnych interesów. Ranga tej kwestii była wielokrotnie podnoszona, ale nie miała zbyt wielu sojuszników pośród rządzących partii. Nic też nie utraciła ze swojej aktualności i ważności. Powiedziałbym więcej: teraz, w okresie kryzysu przyjdzie sprawdzian dla państwa w jego podstawowych funkcjach.

W polskiej publicystyce politycznej od początku transformacji mówiono najczęściej o niebezpiecznym dla budżetu uleganiu roszczeniowym naciskom silnych, dobrze zorganizowanych grup społecznych. Bano się, do pewnego stopnia zasadnie, że różne grupy zawodowe, korzystając ze swoich strategicznych pozycji, zdołają wymuszać na władzy ustępstwa, a to żądać większych płac czy bronić branżowych przywilejów socjalnych. Prasa malowniczo opisywała demonstracje górników albo rolnicze blokady. Psychologowie i socjologowie wypisali artykuły o dziedzicu komunizmu o nazwie homo sovieticus, wskazując na istotę żądającą, nietolerancyjną, zorientowaną konsumpcyjnie.

Z czasem okazało się, że mniej groźne były owe grupy same przez się, a naprawdę niebezpieczne stały się różnego rodzaju lobbies oraz partie polityczne powołujące się na te interesy. Okazywało się, że dyrekcje fabryk często wysyłały służbowo pracowników i związki zawodowe w obronie swoich stanowisk. A najwięcej złego uczyniły partie dbałe o kupowanie względów różnych segmentów elektoratu. Znaczna część ustaw socjalnych (lub ich trwanie) jest tego efektem, począwszy od Karty Nauczyciela po rozdęty KRUS.

Wiele w pierwszej połowie lat 90. mówiono o zawłaszczaniu państwa przez partie polityczne. Wtedy sformułowano pojęcie "kapitalizmu politycznego". Partie przez swoich ludzi zajmowały się prywatyzacją firm, wykupywaniem majątku, załatwiały sobie korzystne parametry gospodarcze. Wraz z rodzinami obsadzały stanowiska od rad nadzorczych po kierowników szkół. Niewiele się w tym względzie zmieniło, tyle że obecnie dzieje się to w sposób mniej widowiskowy. Śmiało można nadal mówić o partokracji jako cesze naszego systemu, gdy wszystkie poważniejsze nominacje są łączone z pozycją polityczną danej osoby, jego rodziny i kręgu przyjaciół i gdy niemal wszystkie sfery życia podlegają partyjnej kontroli. Prowadzi to, co oczywiste, do polityzacji życia społecznego i przeniesienia gwałtownych emocji właściwych naszej polityce na sfery od niej odległe - na sferę kultury, dystrybucji grantów w nauce, rozdzielania unijnych funduszy.

Państwo zablokowane

Jest trzecia droga prywatyzacji państwa, mianowicie przez kadry urzędnicze. Nie chodzi o prostą korupcję, ale uznaniowość, opieszałość, niekompetencję, czasem wręcz odmowę działań urzędników. Przykładów mam wiele.

W to wpisuje się działanie systemów sprawiedliwości. Sądzę, że to jest największa bolączka naszego państwa. Nic w tej kwestii od lat się nie dzieje. Ostatni rząd nie ma najmniejszych propozycji. Przewlekłość spraw, nieufność wobec instytucji sprawiedliwości jest czymś podważającym jakość systemu politycznego. Dotyczy to nie tylko spraw karnych, ale i cywilnych, nie wspominając o sądach gospodarczych. Większość przedsiębiorców - sądząc z publikowanych wyników badań nad przedsiębiorczością - skarży się nie tyle na korupcję (sprawa nieco rozdęta propagandowo), ale na złe prawo, przewlekłość działania urzędów, wysokie koszta transakcyjne umów (koszta prawników, ekspertów itd.), wadliwy system arbitrażowy.

Wreszcie należy mówić o blokadzie działań państwa przez lokalnych ważniaków. Myślę o zjawiskach dziejących się właśnie na dole. Nie muszą to być, jak wspominałem, od razu afery kryminalne, ale właśnie będziemy mieli do czynienia z kryciem swoich interesów, prywatyzacją poszczególnych instytucji. Pewien ważny w mojej okolicy przemysłowiec, produkujący najbrzydsze w świecie meble, nie płaci za swoich pracowników ubezpieczeń, a pensje wypłaca w kopertach, unikając kontroli skarbowych. Wszyscy o tym wiedzą. Robotnice godzą się na ten stan rzeczy, choć sarkają na traktowanie i nieszanowanie ich praw. Ale przemysłowiec nie musi bać się ani wójta, ani inspekcji. Dlaczego? Nie wiem. Jego sąsiad prowadzący firmę drzewną nie ma takich sił. Zwija interes.

Rzecz dotyczy także dostępu do stanowisk. W miasteczku pojawił się dobrze wykwalifikowany kartograf z doświadczeniem pracy w unijnych organizacjach. Etatu nie może dostać, bo nie jest we właściwej kolejce. Można rzec: takie jest życie, taka jest kolejność dziobania. Tylko że utrwalone koneksje i wzorce lokalnej polityki zastygają, a państwo na tym najniższym poziomie przestaje po części pełnić powierzone funkcje. Dochodzi do tego, że pochodząca z wyboru władza, zawsze jak igła kompasu wskazująca na północ, orientuje się na te same, mało skrywane lokalne elity władzy. Trwalsze niż kadencyjnie zmieniający się radni czy nawet wójtowie. Nie poddaje się kontroli, korzysta z cienia, jaki dają instytucje, nabiera arogancji, budzą się w niej nadmierne ambicje i bezwględność towarzysząca namiętności zdobycia szybkich pieniędzy.

Filmy amerykańskie często dzieją się w małych miasteczkach. Toczą wielkie spory w skromnych dekoracjach. Dochodzi do nadużyć, z rzadka już pojawiają się dzielni szeryfowie, a ława przysięgłych nie jest już tak posłuszna, jak dawniej, racjonalnym argumentom. Adwokaci nie są pozytywnymi bohaterami. Polskie kino żyje z dala od prowincji (poza serialami z krainy Nigdzie). Mało kto ją obserwuje, choć większość Polaków pochodzi właśnie z odległych miasteczek i wsi. Nie opowiada się o nich, jakby nie uznawali swego życia za godne zapamiętania. Czasem zawita gdzieś rzadko występujący w naturze reporter.

***

A teraz wyobraźmy sobie, że partyjni politycy nie będą używali komisji sejmowej, powołanej w sprawie porwania Krzysztofa Olewnika, do przerywania sobie głosu, wzywania przeciwników na przesłuchania tylko po to, by ich poniżać. Wyobraźmy sobie komisję, w której zasiadają wyłącznie kompetentne osoby znające prawo i sposoby funkcjonowania instytucji państwowych. Załóżmy, że zechcą zajmować się nie ministrami, generałami policji, ale właśnie realną władzą na dole. Zechcą dotrzeć do istoty sprawy, doceniając, że dano im wyjątkową szansę opisania na tym przykładzie, jak na szczeblu gminy i powiatu psuje się instytucje państwa, jak poszczególni aktorzy wydarzeń: od policjantów przez prokuratorów po sekretarzy partii, współdziałają w planowaniu zbrodni, a potem jej zacieraniu. W tej sprawie, w tym dramatycznym losie jednej rodziny, będą mogli zobaczyć prowincjonalną, demokratyczną i wolną Polskę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1951-2023) Socjolog, historyk idei, publicysta, były poseł. Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego. W 2013 r. otrzymał Nagrodę im. ks. Józefa Tischnera w kategorii „Pisarstwo religijne lub filozoficzne” za całokształt twórczości. Autor wielu książek, m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2009