Heheszki

A dziś pobawmy się w proroctwa: o czym będziemy dyskutować w nadchodzącej przyszłości?

13.01.2020

Czyta się kilka minut

Wiadomo, że tematy takie jak nadciągająca katastrofa klimatyczna, niepewna przyszłość systemów emerytalnych albo #MeToo otwierające się w kolejnych środowiskach – czyli sprawy już mocno debatowane – na pewno będą się miały dobrze. Ale wydaje mi się, że w eterze powoli zaczynają krążyć nowe fluidy. Warto się im przyjrzeć. Mam wrażenie, że w 2020 r. zaczniemy kolejny raz inaczej mówić o świecie.

W „Le Figaro” (a potem u nas w formie przedruku w „Gazecie Wyborczej”) ukazał się wywiad z Frédérikiem Beigbederem, enfant terrible francuskiej literatury. Pisarz w swojej nowej książce, która ukazała się niedawno we Francji, oskarża wszechobecną kulturę szyderstwa. W wywiadzie przeprowadzonym z okazji premiery zastanawia się: „Nadmierny śmiech utorował drogę demagogom? Mogę się mylić, ale widzę, że nieustanny fun i szyderstwo ukazały swoją jałowość w tych krajach. Kiedy spędza się życie na niszczeniu wszystkiego, to nie powinno się być zaskoczonym, gdy w końcu nastaje zagłada”.

Kilka lat temu ukazała się w Polsce powieść napisana w latach 60. przez urodzonego w Kairze francuskiego pisarza Alberta Cossery. „Szyderstwo i przemoc” to rzecz o grupce dość malowniczych ludzi, ponad wszystko ceniących sobie właśnie kpinę, szyderę i ciągłe podważanie za ich pomocą pozycji autorytarnej władzy. Akcja powieści dzieje się w nieokreślonym arabskim mieście, którego władzę żartownisie chcą obalić – jak byśmy to dziś ujęli – poprzez bekę. Gdyby żyli w styczniu 2020 r., pewnie tworzyliby memy w sieci, wtedy jednak prowadzili akcję plakatowania miasta rządzonego przez znienawidzonego burmistrza, niemiłosiernie z niego kpiąc, budząc zrozumiałą nienawiść rządzących, ale także niechęć „tradycyjnej” opozycji, której mieszali szyki. Ich kpiny i szyderstwa nie prowadziły jednak – jak w uczciwej greckiej komedii – do żadnego katharsis (oczyszczenia) ani nawet plerosis (napełnienia), bo też były po prostu celem samym w sobie. Jeśli coś ich martwiło, to lęk o to, z kogo będą się śmiać, gdy obiekt ich kpin przegra walkę.

W mojej banieczce szyderczych graczy jest na pęczki. Albert Cossery gdyby żył, zdumiałby się pewnie, jak duch stworzonych przez niego prześmiewców spektakularnie rozwinął skrzydła. Gdy patrzę na spadkobierców szajki z powieści Cossery’ego, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszyscy oni – koronowani przez samych siebie błaznowie – najbardziej boją się, by nikt nie dojrzał, że za nadużywanymi przez nich emotikonami „umieram ze śmiechu” znajdują się jakieś emocje: strach, lęk, ból, zazdrość, smutek. Ciągły rechot pozwala im dobrze się ukryć.

Beigbeder mówi: „żartownisie (...) nie zdają sobie sprawy ze szkód, jakie wyrządzają żywym ludziom, nie wspominając już nawet o zasadzie domniemania niewinności, którą nie przejmują się komicy ani portale społecznościowe. Nie będziemy wymagać etyki od nieokiełznanych komików. Podkreślam, wiem to dlatego, że sam to robiłem. Byłem szydzącą hieną, taką jak inni”. Refleksja nad królewską pozycją szyderstwa jest konieczna – zdaje się mówić nawrócony szyderca Beigbeder. Faktycznie, może pora się zacząć orientować, że rządzą nami już nie królowie, ale królewscy błaznowie: Boris Johnson w Wielkiej Brytanii, Donald Trump w Stanach, Wołodymyr Zełenski na Ukrainie, wcześniej Beppe Grillo we Włoszech, Marjan Šarec w Słowenii. Pisarz podrzuca kolejne nazwiska i mówi: „To sami zawodowi komicy”. Można umrzeć ze śmiechu.

Jeśli chcecie nad czymś podumać, podrzucę wam jeszcze sprawę zasygnalizowaną przez Jacka Dukaja, który od lat stara się opisywać „jutro”. Gdy zatem mówi on w wywiadzie dla „Wyborczej”: „Już nie wystarczy postępować zgodnie ze współczesnymi normami. Jeśli chcesz robić karierę także za pięć, dziesięć, dwadzieścia lat, musisz już teraz żyć w sposób, który obroni się przed normami, jakie będą obowiązywać za te pięć, dziesięć, dwadzieścia lat” – odczuwam fizyczny lęk. Jak antycypować normy, których jeszcze nie ma? Jak wychowywać dzieci wedle zasad, które dopiero przyjdą, by nas ściśle obowiązywać? Jak nie stać się ofiarą przyszłej cancel culture?

W 1898 r. na konferencji w Nowym Jorku spotkali się najlepsi urbaniści, by debatować nad najbardziej palącym problemem ówczesnych metropolii: ilością końskiego łajna. Przewidywano bowiem, że w Nowym Jorku w 1930 r. nawóz sięgnie drugiego piętra domów, a w Wielkiej Brytanii w ciągu kilku dekad niemal każda ulica większego miasta będzie zasłana gnojem na grubość trzech metrów. Konferencja zakończyła się fiaskiem – nie znaleziono remedium na cuchnący problem. W obliczu sygnalizowanych przez Dukaja pytań czuję się jak owi zabawni nieszczęśnicy, wracający do domów przez zafajdane ulice z poczuciem całkowitej klęski. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2020