Hegemonia mandarynów

Jednym z głównych celów rządu Donalda Tuska jest modernizacja Polski. Jedyna droga do trwałej modernizacji kraju wiedzie dziś przez stawianie na szare komórki. A więc na rozwój nauki i techniki. W sejmowym exposé premier nie poświęcił jednak wiele miejsca sprawom nauki. Obiecał głównie zwiększenie środków na badania. Dobre i to, lecz konieczna jest najpierw gruntowna reforma systemu funkcjonowania polskiej nauki, a dopiero za nią zastrzyk pieniędzy. Bo pompowanie pieniędzy w źle funkcjonujący system może się okazać wyrzucaniem ich w błoto.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Kwiatek do kożucha

Nadanie polskiej nauce nowej dynamiki jest warunkiem sine qua non na doszlusowanie do europejskich standardów. Jak jednak dokonać gruntownej reformy, skoro priorytetów rządu jest bez liku, a nauka ciągle postrzegana jest jak kwiatek do kożucha?

Sprawy związane z nauką nie pojawiły się zresztą nawet w dziesięciu przedwyborczych zobowiązaniach PO. Trzeba wykazać wiele dobrej woli, by uznać za nie takie hasła jak: poprawa stanu edukacji, sprzyjanie powrotowi młodych emigrantów z zagranicy, zwiększenie płac w budżetówce czy obietnicę przyśpieszenia rozwoju gospodarczego.

Dopiero głębiej prześwietlając program PO (ciągle ten przedwyborczy), można dotrzeć (na 54 stronie) do rozdziału "Bezcenny kapitał - sektor wiedzy". Tam zaś znajdujemy: dopasowanie programów studiów do rynku pracy, konsolidację i integrację badań naukowych z gospodarką, poprawę infrastruktury sektora wiedzy i jego otoczenia, informatyzację państwa.

Hasła te odnoszą się do relacji nauka - społeczeństwo - państwo. Wybór to może i trafny, gdyż tylko kompleksowo i za zgodą reszty społeczeństwa można poprawić stan nauki i szkolnictwa wyższego na dłuższą metę. Ale i tych celów nie da się osiągnąć bez systemowej reformy polskiej nauki.

Tytuł rozdziału zapewnia, że PO uważa sektor wiedzy za bezcenny. Słusznie. Szkoda tylko, że jedyną tego konsekwencją jest fakt, iż Platforma rzeczywiście nie przedstawia ceny, jaką trzeba będzie zapłacić za jego utrzymanie. Wygląda więc na to, że rząd ma jednak zamiar pompować pieniądze w ciągle niewydajny i nierokujący poprawy system nauki. Czyż nie rozsądniej i wydajniej ten "bezcenny sektor" zreformować tak, by zaczął przynosić owoce?

Szperając w przedwyborczym programie PO, można znaleźć kilka jaskółek nadziei. Pojawiają się tam bowiem hasła promocji kariery młodych naukowców, internacjonalizacja nauki polskiej, wprowadzenie priorytetowego finansowania przedsięwzięć badawczych, wsparcie najlepszych uczelni, unikanie populizmu, wspieranie najlepszych uczonych i obietnica zwiększenia konkurencyjności. To jednak tylko zbiór ogólnikowych postulatów, a nie spójny projekt reformy. Pozostaje więc tylko wątła nadzieja, że rząd konieczność reformy nauki jednak zrozumie i znajdzie wolę do jej sformułowania i środki finansowe do jej przeprowadzenia.

Dlaczego PO nie stawia otwarcie na naukę? Unia Europejska, a w jej ramach i Polska, podpisała tzw. strategię lizbońską. Dokument ten zakładał, że zwiększone nakłady na naukę spowodują, iż w ciągu dziesięciu lat kraje UE prześcigną USA. Szybko okazało się, że był to program po prostu naiwny. Żaden rząd europejski (poza nienależącą do UE, a więc niepodpisującą "strategii lizbońskiej" Szwajcarią, która od lat stawia konsekwentnie i z sukcesem na rozwój nauki) nie wziął lizbońskich zobowiązań serio.

Klęska "strategii" tłumaczyć może, dlaczego PO nie stawia na pozornie skompromitowane hasła. Jednak pomysł budowania potęgi europejskiej na nauce sam w sobie był trafny. Wziął się on ze świadomości, że tylko poprzez rozwój nauki można osiągnąć szybki, i co najważniejsze, trwały postęp gospodarczy. Ale w Polsce świadomość ta jest szczątkowa. Nie można więc oglądać się na kulejącą strategię lizbońską, tylko tłumaczyć społeczeństwu, że innej, trwałej drogi modernizacji kraju po prostu nie ma.

Hierarchia dziobania

Co trzeba zmienić? Na pierwszy plan wysuwa się poprawa sytuacji młodych pracowników nauki. Nie jest ona łatwa nie tylko z powodu niskich zarobków. Młodemu pokoleniu naukowców najbardziej doskwiera feudalny system oraz brak realnych perspektyw rozwoju i dochodzenia do samodzielności. Jak na rysunku Andrzeja Mleczki: magister całuje w rękę doktora, doktor docenta, docent profesora... - najlepiej oddaje to atmosferę feudalnych zależności na naszych wyższych uczelniach i w instytutach badawczych.

Taka archaiczna hierarchia dziobania zupełnie nie odpowiada młodym, obytym ze światem. Wywodzącym się zaś często jeszcze z dawnego systemu politycznego mandarynom - jak najbardziej.

Jak więc władzę mandarynów ograniczyć i jak przyśpieszyć awans młodych?

Rząd Tuska ma niepowtarzalną okazję, by dokonać rozwiązań systemowych przyśpieszających karierę naukową w Polsce nie na zasadzie czystek politycznych, jak chciał przy pomocy lustracji zrobić Jarosław Kaczyński, lecz na podstawach merytorycznych. Stawianie na młodych wiąże się oczywiście z pewnym ryzykiem. Ale ryzyko to można zminimalizować, wybierając spośród nich najbardziej zdolnych i dynamicznych na kierownicze stanowiska w instytutach naukowych. Jedyną do tego drogą jest zapewnienie realnych, a nie naciąganych konkursów.

A odmłodzenie kierowniczej kadry naukowej jest warunkiem nadania nowej dynamiki polskiej nauce. To 30- i 40-latkowie są najbardziej twórczy i pomysłowi, a nie 60- i 70-letni naukowcy z poprzedniej epoki. Oczywiście zadaniem rządu nie byłoby obsadzanie naukowych etatów, lecz wypracowanie mechanizmów obsadzania stanowisk kierowniczych tak, by przełamać hegemonię mandarynów. Nie ma bowiem wątpliwości, że spotka się to z oporem konserwatywnej grupy profesorskiej.

Również awans naukowca powinien być uproszczony. Popularny przed kilkoma laty postulat zniesienia habilitacji może okazać się jednak reformą pozorną. Doktorat przejmowałby wówczas funkcję habilitacji jako kryterium dopuszczającego do samodzielnej działalności badawczej. To zaś podniosłoby poprzeczkę przy obronie doktoratów lub obniżyło poziom profesorów. Czy młodzi ludzie już na starcie będą zdecydowani na tak wysoki skok? Istnieją w świecie systemy działające dość sprawnie z (Niemcy, Francja) i bez (USA) habilitacji. Sama habilitacja nie jest więc przeszkodą w awansie młodego naukowca. Najlepsi dadzą sobie radę i z doktoratem, i z habilitacją, jeśli tylko zasady ich zdobywania będą jasne, przejrzyste i w pełni respektowane. Dlatego bezpośredni przełożony powinien mieć możliwość jedynie promowania, a nie blokowania habilitacji swego pracownika. Takie ograniczenia też nie spotkają się z poparciem mandarynów. Z tego powodu konieczna jest właśnie ingerencja rządu w tę procedurę.

Musi również ulec zmianie sens obrony pracy habilitacyjnej. Habilitacja powinna być jedynie warunkiem do uzyskania profesury, a w żadnym wypadku do kierowania laboratorium czy ekipą badawczą. Przeciwnie, właśnie samodzielnie kierując pracą kilku współpracowników, mając własne samodzielne plany badawcze (np. zweryfikowane przez Radę Wydziału), można najskuteczniej dochodzić do habilitacji i następnie profesury. Obecna forma habilitacji wymaganej do samodzielnej działalności naukowej jest jednym z głównych hamulców kariery młodych naukowców i w konsekwencji całej polskiej nauki. Stąd też naiwne wezwania do jej likwidacji.

Patent na łysienie

W swych pierwszych decyzjach dotyczących nauki nowy rząd powinien... wykorzystać kroki poczynione przez rząd PiS. Poprzedni rząd rzutem na taśmę obiecał bowiem podwyżki stypendiów studenckich i doktoranckich. Przyjęto również projekt ustawy o Państwowych Instytutach Naukowych - PIN-ach. Tworzenie PIN-ów przy aktywnej roli ministerstwa i pomocy finansowej z budżetu może zreformować sieć niewydajnych Jednostek Badawczo-Rozwojowych (JBR-ów). Przekształcając najlepsze z nich w PIN-y, rozwiązując te najmniej wydajne lub przyłączając je do lepszych placówek, można oddzielić ziarna od plew i odnowić niewydolną dziś strukturę. Byłby to pierwszy krok w kierunku rzeczywistego reformowania, a nie tylko rozdawania pieniędzy. Czy PO kupi te pomysły?

Donald Tusk obiecuje podniesienie uposażeń dla budżetówki, a więc i dla ludzi nauki, i nauczycieli akademickich. Podwyżki pensji powinny być jednak powiązane z wprowadzeniem reform, choćby z tą o PIN-ach, bo sprawa podwyżek nie może czekać. Jeśli równocześnie zadziała bodziec finansowy i ułatwi się ścieżkę kariery, powinno to zachęcić młodych i zdolnych do pozostania w sferze nauki.

Zwiększenie nakładów na naukę (a nie tylko na pensje dla naukowców) powinno dotyczyć głównie grantów, a nie nakładów na działalność instytucji naukowych. Chodzi o to, by sponsorować dobre i obiecujące pomysły naukowe realizowane przez najlepszych fachowców, a nie cedować te obowiązki na instytucje, które rozdzielają pieniądze po równo dla swoich zakładów i pracowni.

Instytucje naukowe powinny zapewniać jedynie funkcjonowanie laboratoriów (światło, gaz, ogrzewanie, remonty, utrzymywanie czystości). Środki na prowadzenie badań po prostu muszą docelowo pochodzić przynajmniej w 70 proc. z grantów przyznawanych najlepszym w obiektywnych konkursach. Wszędzie na świecie już dawno zrozumiano, że wydajne jest tylko docelowe sponsorowanie wybranych projektów. Nauka nie jest demokracją, nie można rozdzielać środków na jej prowadzenie "sprawiedliwie", czyli po równo, niezależnie od możliwości i potencjału poszczególnych grup badawczych. Taki system jest bowiem zwykłym marnotrawieniem środków, a tak dzieje się ciągle i na wielką skalę w nauce polskiej.

Państwo powinno oczywiście prowadzić ukierunkowaną politykę naukową, czyli przeznaczać pieniądze na wybrane typy badań strategicznych. Ale ingerencja ta powinna być ograniczona do minimum. Trudno bowiem z góry przesądzić, w jakiej dziedzinie pojawią się najlepsze pomysły. Przykładowo - zaznaczam, że to przykład wzięty wprost z sufitu - biurokratyczne stawianie na rozwój badań nad lekami nasercowymi (co każdemu musi wydawać się zasadne) może okazać się w ostatecznym rozrachunku o wiele mniej wydajne niż postawienie na środki zapobiegające łysieniu - oczywiście pod warunkiem, że będziemy mieli miernych specjalistów od tych pierwszych, a genialnych od drugich. Obiektywny system przyznawania grantów powinien takich specjalistów "od łysienia" wyłowić, a tych "od serca" odrzucić.

Lepiej bowiem dla kraju mieć kilka patentów na środki na porost włosów i produkować leki nasercowe na zagranicznej licencji, niż nie mieć ani jednego, ani drugiego.

Konieczne jest też spłaszczenie struktury jednostek badawczych. Do czego służą np. w uniwersytetach instytuty? Dlaczego wydział nie miałby rozdzielać pieniędzy (skoro już to robi) bezpośrednio zakładom?

W nowocześnie zarządzanej nauce nieproduktywne jednostki są zamykane (nb. przewiduje to PiS-owska ustawa o PIN-ach). Od tej zasady też się nie da uciec. Ba, jej stosowanie jest właśnie miernikiem jakości reformy nauki. Jedyny zaś sposób na wyłonienie najlepszych to konkurencja.

Zwiększenie współzawodnictwa w walce o pieniądze z równoczesnym wzrostem środków z budżetu to najlepszy sposób na przyśpieszenie badań naukowych. Pewną alternatywą są oczywiście prywatni sponsorzy. Tych jednak nie mamy jeszcze zbyt wielu, choć pierwsze jaskółki już się pojawiły (np. stypendia Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej). Wciąż jednak trudno liczyć na sektor prywatny w sponsorowaniu nauki.

Przejście po roku 1991 na system grantów przyznawanych przez KBN, a następnie przez Radę Nauki, było wielkim krokiem naprzód. Jednak z grantów pochodziło w latach 1991-2005 zaledwie 30 proc. nakładów na badania. Reszta szła stałym, socjalistycznym kanałem poprzez instytucje. Zmiana tych proporcji jest konieczna. Trzeba szybko dojść do ok. 70 proc. nakładów pochodzących z grantów. Polscy naukowcy już się nauczyli z nich korzystać. Teraz taki system rozdzielania środków trzeba usprawnić. Sensowne byłoby faworyzowanie dużych przedsięwzięć, a więc i przyznawanie dużych grantów.

Ziemniak polski

Koniecznie trzeba zobiektywizować, a więc umiędzynarodowić opiniowanie projektów. KBN zaczął swego czasu wymagać pisania projektów po angielsku i wysyłał je do zagranicznych ekspertów. Ale ciągle obiektywna i niezależna od skostniałych krajowych struktur naukowych ocena jakości planów badawczych jest wyjątkiem, a nie regułą. Nieprawdą jest, że nie da się oprzeć procesu przyznawania grantów na zagranicznych - z definicji nieuwikłanych w konflikty interesów - recenzentach. Robi to z powodzeniem np. Czeska Fundacja Nauki. Musimy się zdecydować na wyjście z zaścianka, jeśli rzeczywiście chcemy nowoczesnej nauki w Polsce. Może należałoby wprowadzić regułę, że przynajmniej jeden z recenzentów musi pochodzić z zagranicy?

Badacze muszą mieć też więcej swobody twórczej. Dzisiejszy sposób rozliczania grantów jest anachroniczny. Polega on na skrupulatnym wyliczeniu krok po kroku wykonania założonych w planie badawczym etapów. Nie pozostawia się miejsca na ich korektę. A przecież modyfikacje są wręcz niezbędne w realizowanych z głową planach naukowych. Programowe usztywnienie przebiegu badań hamuje inwencję i przekształca naukowców w więźniów ich własnych pomysłów sprzed kilku miesięcy czy lat.

Jednym z głównych elementów reformy musi stać się zobiektywizowanie oceny pracy naukowców. Stosowany dziś system punktów w ocenie dorobku naukowego był dobry na początku zmian systemowych. Miał zachęcić do publikowania wyników i podtrzymać istnienie polskich czasopism naukowych. Dziś stał się on jednak kolejnym hamulcem. Bardziej opłaca się bowiem opublikować samemu wyniki w marnym, np. polskim, czasopiśmie naukowym, którego zasięg jest minimalny, niż być jednym z wielu współautorów artykułu w prestiżowym "Nature". Kilka artykułów w biuletynie "Ziemniak polski" ma dziś większą wartość w ocenie naukowca niż pojedyncza publikacja w "Science". Wiele polskich czasopism naukowych należałoby zweryfikować i po prostu zamknąć lub połączyć.

Taka archaiczna hierarchia punktów musi ulec zmianie, jeśli chcemy marzyć o nowoczesnej nauce. Do czego służy międzynarodowy system oceny wartości publikacji zwany impact factor? Polscy naukowcy nie wyjdą na szerokie wody, jeśli ciągle oceniani będą na podstawie księżycowych kryteriów. Lepiej już raczej odwrócić proporcje i nagradzać dodatkowymi punktami tych, którzy pracują w dużych, międzynarodowych zespołach i publikują w dobrych czasopismach naukowych.

Bazując na zapowiadanej przez rząd polityce zaufania, warto zreorganizować główną polską instytucję naukową - Polską Akademię Nauk. Postulowane swego czasu rozwiązanie PAN byłoby kolejnym marnotrawstwem talentów, energii i środków. Za rządów PiS władze Akademii schowały głowy w piasek - zapewne by uniknąć rozwiązania PAN jako instytucji o rodowodzie stalinowskim. Teraz niedawno wybrane władze mogą pokazać powołanie do przeprowadzenia dogłębnej reformy, a nie tylko do asystowania przy nadawaniu - zresztą rzadkim za prezydentury Lecha Kaczyńskiego - tytułów profesorskich.

Kierownictwo PAN samo wie najlepiej, jak swą własną instytucję przekształcić w rzeczywisty okręt flagowy polskiej nauki. Trzeba tylko zrezygnować z partykularnych interesów i odmłodzić kadrę naukową. Takie zmiany prowadzone stanowczo, a równocześnie pilotowane przez rząd - by nie były to działania pozorne - powinny przynieść wyniki. Nie ma co czekać na lepsze czasy, one właśnie nadeszły.

Trzeba też skuteczniej walczyć z patologiami środowisk naukowych. Choć plagiaty i przekręty na wyżynach nauki polskiej są rzadkością, to jednak zdarzają się, kładąc się cieniem na społecznej opinii o nauce. Patologiom tym często sprzyja wspomniany wyżej anachroniczny system oceny pracy naukowej. Zobiektywizowanie tych kryteriów i zastąpienie zaściankowych systemów punktacji standardami światowymi ograniczy tego typu patologie, choć na początku będzie bolało.

Naukowcy sami potrafią dojść do konsensusu, jak nauka polska ma wyglądać, jak funkcjonować i jakie ma być ich miejsce w nauce i w społeczeństwie. Rząd powinien jedynie wytyczyć nowoczesne ramy ich działalności i dać godne środki. Mamy właśnie idealny moment, by w naukę polską tchnąć nowego ducha.

Nowy rząd dostał od wyborców mandat na realizację swoich planów w ciągu czteroletniego mandatu. Ten czas wystarczy, by uzyskać wyraźne zmiany na lepsze w nauce polskiej. Wyraźne dla samych naukowców, ale i dla reszty społeczeństwa.

Innej racjonalnej drogi nie ma.

Dr hab. JACEK KUBIAK jest biologiem, pracownikiem naukowym CNRS i Uniwersytetu Rennes 1 we Francji. Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2008