Grupa trzymająca Grupy

Stanowią esencję dziennikarstwa. Wytropili największe polskie afery - paliwową, łódzkiego pogotowia czy starachowicką. Dziennikarze śledczy.

06.03.2006

Czyta się kilka minut

(rys. M. Owczarek) /
(rys. M. Owczarek) /

Jesienią 2004 r. na biurko jednego z redaktorów "Pulsu Biznesu", jak co dzień, trafił stos gazet - "Rzeczpospolita", "Wyborcza", "Trybuna" i trochę pism lokalnych. Tego dnia uwagę dziennikarza zwróciła tylko krótka notka opisująca pewną giełdową transakcję. Nie było w niej nic szczególnego - poza faktem, że umieszczona została w gazecie, która na co dzień nie zajmuje się finansami. Tak rozpoczęło się głośne dziennikarskie śledztwo dotyczące "grupy trzymającej giełdę".

Śledczy po Watergate

Pojęcie dziennikarstwa śledczego zrodziło się w USA i nazywało się pierwotnie "dziennikarstwo węszące". Na początku nie kojarzyło się pozytywnie i dopiero w XX w. zaczęto wiązać je z tropieniem afer i rozumieć rolę, jaką pełni w tworzeniu demokratycznego społeczeństwa.

Przełomem okazała się dopiero afera "Watergate". - To ona stała się wzorcem dla następnych pokoleń dziennikarzy - tłumaczy dr Karina Stasiuk-Krajewska z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP we Wrocławiu. - W Polsce o dziennikarstwie śledczym można mówić w zasadzie po 1989 r., lecz jego rzeczywisty rozwój rozpoczął się dopiero po roku 2000.

Niektórzy publicyści uważają, że przełomowe okazały się teksty Anny Marszałek i Bertolda Kittela z "Rzeczpospolitej" - "Sędzia do wynajęcia" o powiązaniach sędziego Zbigniewa Wielkanowskiego z szefem toruńskiego gangu czy "Kasjer z Ministerstwa Obrony" o asystencie wiceministra obrony Zbigniewie Farmusie żądającym łapówek od koncernów zbrojeniowych.

Jednak, choć w Polsce niemal każda redakcja przyznaje się do prowadzenia działu śledczego, to na razie nie ma jednorodnej definicji tego typu dziennikarstwa.

- Można spróbować wskazać kilka cech, które musi posiadać dziennikarz śledczy - tłumaczy dr Stasiuk-Krajewska. - Nie powinien korzystać tylko z dostarczonych mu materiałów, gdyż wówczas możemy mówić jedynie o dziennikarstwie "przeciekowym", lecz samemu dochodzić prawdy. Po drugie, zdobywać informacje niekonwencjonalnie. Dziennikarz śledczy ma prawo do posługiwania się metodami niedopuszczalnymi w innych gałęziach dziennikarstwa. Może podszywać się pod innych, nie ujawniać źródeł, posługiwać się ukrytą kamerą. Etyczne wymogi są tu nieco rozluźnione.

Wynika to ze szczególnej funkcji społecznej, jaką pełnią dziennikarze śledczy. Ich nadrzędnym celem jest bowiem obrona interesu społecznego.

Randka w lesie

Praca nad "grupą trzymającą giełdę" trwała długie miesiące. Dziennikarze "Pulsu Biznesu" założyli, że zarządzający największymi funduszami inwestycyjnymi i emerytalnymi zawiązali nielegalne porozumienie w celu manipulacji kursami i wartościami akcji.

- To była żmudna praca, która ciągnęła się przez pół roku - opowiada Mariusz Zielke, dziennikarz "Pulsu Biznesu", nagrodzony Grand Press 2005 za dziennikarstwo śledcze. Trzeba było przeglądać wszystkie komunikaty, odbywać niekończące się rozmowy z maklerami, wysłuchiwać plotek. Wszystko po to, by trafić na najmniejszy ślad "spółdzielni" - tak nazwali ludzi manipulujących akcjami.

- Kiedy poruszałem ten temat z maklerami, większość nabierała wody w usta - mówi Zielke. - Bali się odzywać w obecności dziennikarza. Strach był zrozumiały, bo chodziło przecież o grube miliony.

Giełda, jak wspomina Mariusz Zielke, to dosyć rozplotkowane i mocno rywalizujące ze sobą środowisko. Ktoś wreszcie zasugerował, że istnieją maile, które mogą być dowodem w sprawie, i udało się do nich dotrzeć. Ktoś inny, kogo podejrzewano o uczestnictwo w tym procederze, przekazał listę osób, które mogą potwierdzić jego niewinność, a zarazem coś wiedzą o sprawie: - Powoli mur zaczął pękać. Informatorzy zaczęli z nami współpracować. Z niektórymi musiałem się umawiać w przedziwnych miejscach, choćby w podwarszawskim lesie. Właściwie nie bardzo wiedziałem, czy coś mi grozi, ale im bliżej końca sprawy, tym sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa. Tuż przed publikacją o trzeciej nad ranem obudził mnie telefon z wyzwiskami i groźbami. Potem okazało się, że to pomyłka. Ktoś źle wykręcił numer.

Inny z dziennikarzy pracujących na tą sprawą mówi, że "spółdzielnie" chciały zaproponować dziennikarzowi "Pulsu biznesu" łapówkę - milion dolarów.

- Byłbym bogatym człowiekiem - śmieje się Mariusz Zielke.

Grzech pośpiechu

W Polsce, według dr. Marka Palczewskiego z Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi, dziennikarzy śledczych jest zaledwie kilkudziesięciu i tylko jedna gazeta ma prawdziwy dział śledczy.

- Większość redakcji zajmuje się tylko przeciekami czy prowokacjami dziennikarskimi, co nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem śledczym - mówi dr Palczewski. - Do pierwszej ligi należą Bertold Kittel, Anna Marszałek, Tomasz Patora, jeszcze kilka innych nazwisk z telewizji i prasy ogólnopolskiej, a z lokalnych gazet - Jurek Jurecki.

- Znamienna dla naszego dziennikarstwa śledczego jest telewizja - zauważa dr Stasiuk-Krajewska. - TVN czy Polsat mają własne świetne ekipy reporterów, którzy tropią afery. W tyle pozostaje radio, które według mnie wciąż nie może odnaleźć się na rynku.

Dziennikarstwo śledcze zarówno w USA, jak i w Polsce przeżywa kryzys. - Było kilka poważnych wpadek - mówi dr Palczewski. - Zarówno "Rzeczpospolita" z IPN-em, jak i "Gazeta Wyborcza" z artykułem "Gang w Komendzie Głównej" (dziennikarze zasugerowali, że ludzie z policyjnej centrali współpracują z gangsterami napadającymi na tiry). Najlepszym sposobem na walkę z reporterami jest podważenie ich wiarygodności. A te zagrożenia powstają ze strony złych informatorów albo przecieków kontrolowanych przez władze. Dziennikarze często nie mają możliwości sprawdzenia informacji. Redakcje się przecież spieszą.

- Okazało się, że jeden z informatorów mówił nieprawdę - tłumaczy wpadkę z Komendą Główną Tomasz Patora, dziennikarz "Gazety Wyborczej" nagrodzony Grand Press za artykuł "Łowcy skór" o handlu zwłokami w łódzkim pogotowiu ratunkowym. - Nauczyło to nas ostrożności. Zazwyczaj staramy się zrozumieć intencje informatora. Jeśli chce komuś zaszkodzić, to dobrze, bo wtedy jest dla nas bezpieczny. Jeśli chce sobie pomóc, to też dobrze.

Patora przyznaje, że pośpiech jest największym problemem dziennikarzy: - Redakcje chcą mieć tekst krótki i sensacyjny, bo postępuje "tabloidyzacja" mediów. Tymczasem dobry reportaż można zrobić w miesiąc, ale śledztwo już trwa znacznie dłużej. Nad "skórami" pracowaliśmy pół roku.

Podobnie uważa Witold Gadowski z "Superwizjera" TVN, który otrzymał Grand Press 2003 (wspólnie z Przemysławem Wojciechowskim) za materiały telewizyjne pt. "Mafia paliwowa 1 i 2". - Wymaga się od nas przygotowania reportażu w miesiąc. Tymczasem samo opracowanie wstępnego materiału, który teraz robimy o PZU, to trzy miesiące. Może inni koledzy potrafią zrobić rzetelnie reportaż w tak krótkim czasie. Ja nie.

Tworzenie przestępców

Według medioznawców problem dziennikarstwa śledczego wiąże się również z nadużywaniem tego pojęcia i metod mu przysługujących: - Wiele gazet, szczególnie tzw. tabloidów, wszelkie swoje działania określa mianem dziennikarskiego śledztwa - mówi Stasiuk-Krajewska.

- Śledztwo i prowokacja to po prostu droga na skróty - dodaje dr Michał Zaremba z Uniwersytetu Warszawskiego. - Metody dziennikarzy śledczych należy stosować ostrożnie, bo wiąże się z nimi wiele problemów natury etycznej. Czy nakłanianie funkcjonariuszy publicznych do wzięcia łapówki, co jest ostatnio ulubioną telewizyjną prowokacją, jest wykrywaniem przestępcy czy tworzeniem go? Zresztą sama forma materiału, np. pokazanie kogoś w ukrytej kamerze, jest wątpliwa, gdyż sugeruje jakąś nieuczciwość. Dziennikarz śledczy powinien wytłumaczyć odbiorcom celowość stosowania "sensacyjnych" metod. Z badań przeprowadzonych w USA wynika, że ludzie akceptują wyniki śledztw, ale nie akceptują takich metod. Przypuszczam, że podobnie jest w Polsce.

Kolejny problem to brak unormowań prawnych, które regulują kwestię prowokacji. - Wiele zależy od dobrej woli sądów, a te dla dziennikarzy były jak dotąd dosyć łaskawe - uważa Zaremba. - Umarzały sprawy ze względu na znikomą szkodliwość społeczną czynu.

Tak upadła np. sprawa dziennikarza, który podał się za francuskiego turystę i zgłosił kradzież (oskarżono go o składanie fałszywych zeznań, a to dosyć poważne przestępstwo), sprawa o podżeganie do złamania tajemnicy telekomunikacyjnej, która wyszła przy aferze Rywina, albo słynnej bomby kupionej przez "Super Express".

Czy ta łagodność sądów może się zmienić? - Jakiekolwiek ograniczanie wolności mediów jest naganne. Śledzenie dziennikarzy, przeszukiwanie redakcji to rzeczy niedopuszczalne - mówi dr Zaremba. - Władze mogą próbować dotrzeć do źródła przecieku tylko od drugiej strony. Nigdy od strony dziennikarza.

Płakał jak dziecko

Dziennikarze śledczy zapominają niekiedy, że spoczywa na nich szczególna odpowiedzialność. Anna Marszałek w wywiadzie dla miesięcznika "Press" wspomina: "Kiedyś napisałam o policjancie z Bielska Podlaskiego, który wstrzymał pracę operacyjną nad lokalnym biznesmenem sponsorującym policję. Sprowokowało to wielką kontrolę z komendy wojewódzkiej, a on stracił pracę. Żałuję, że uderzyłam z armaty do wróbla".

- To było na początku lat 90. - opowiada Jurek Jurecki z "Tygodnika Podhalańskiego". - Nasza świadomość dziennikarska była co prawda inna niż dzisiaj, ale pewnie teraz byśmy postąpili podobnie. Wykryliśmy, że szef FWP (Funduszu Wczasów Pracowniczych) prowadzi prywatną firmę turystyczną, w której sprzedaje skierowania na wczasy w FWP, a jeśli ich nie sprzedaje, to zwraca je do FWP, czyli do siebie. Tuż przed naszą publikacją pojawił się w redakcji. To był starszy pan. Rozpłakał się i złożył deklarację, że jeśli nie ujawnimy jego nazwiska, złoży dymisję i zawiesi działalność gospodarczą. Następnego dnia podał się do dymisji i zamknął firmę. Nie chodziło nam o to, aby zniszczyć człowieka, lecz pokazać mechanizm działania. Artykuł się ukazał, ale nieco okrojony.

Tomasz Patora wspomina natomiast, że podczas przygotowywania materiału o Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska podczas rozmowy z dziennikarzami załamał się jeden z jego prezesów. - Dorosły mężczyzna, zajmujący wysokie stanowisko, płakał jak dziecko - opowiada Patora. - W sumie był najmniej winny całej sprawie.

Do gazet rzadko trafiają skruszeni przestępcy. Znacznie częściej dziennikarze otrzymują groźby. - Na szczęście w Polsce nie ma tradycji zabijania żurnalistów - pociesza się Tomasz Patora. - Druga strona zdaje sobie sprawę, że po zabójstwie rzucą się na nią wszyscy.

Po chwili jednak przyznaje, że po tekście o łódzkim półświatku policja ostrzegła go, że wydano na niego wyrok: - Musiałem się wyprowadzić na jakiś czas do Warszawy, aż sprawa przycichnie.

Anna Marszałek mówi, że chroni ją fakt, iż jest znana: - Mam nadzieję, że popularność, jaką zyskałam, powstrzymuje tych, którzy chcieliby mi zrobić krzywdę. Wiedzą, że ściągną na siebie wszystkie możliwe policje, które zechcą się wykazać. Poza tym - paradoksalnie - plotki, jakoby za mną stały jakieś tajne służby, też działają odstraszająco. Wiem, że tak uważają np. ludzie z mafii - powiedziała dla miesięcznika "Press".

Inne zdanie na temat swojego bezpieczeństwa ma Witold Gadowski. - Nie wiem, ilu niebezpiecznych sytuacji uniknąłem. Po reportażu o Biofermie jego szef, Tomasz Wróblewski, który uciekł za granicę, zaproponował spotkanie na Słowacji. W nocy na parkingu za Cieszynem miał czekać kierowca z samochodem. Czekał. Tylko że wcześniej coś mnie tknęło i poszedłem najpierw poobserwować samochód. W środku siedziało dwóch znanych przestępców od mokrej roboty z Katowic. Dziś cały czas uważam. Podjeżdżam pod sam dom, staram się nie wracać po zmroku i unikam ciemnych zaułków.

Sanepid podhalański

Zdecydowanie trudniejszą pracę mają dziennikarze śledczy z pism lokalnych.

- Naszą zaletą jest to, że odległość między dziennikarzem a czytelnikiem jest bardzo mała. Jesteśmy po prostu bliżej afer - opowiada Jurek Jurecki.

- Kilka lat temu odkryliśmy, że dyrektor Sanepidu w Zakopanem bierze łapówki. Był hazardzistą i to, co zebrał, przegrywał w zakopiańskim kasynie. Widzieliśmy, jak jedzie pod jeden z barów i oczekuje, aż wszystkie bary w Bukowinie zbiorą dla niego pieniądze. Napisaliśmy o tym i przestał być dyrektorem, ale prokurator w Nowym Sączu umorzył sprawę.

Dlatego ostatnie śledztwo, dotyczące urzędu skarbowego, prowadzili z mającą większy zasięg "Gazetą Wyborczą".

- Szefowa naszego urzędu skarbowego zbierała haracze - opowiada Jurecki. - Ludzie byli tak zastraszeni, że bali się iść na policję. Pani Bożenka, jak o niej mówili, chodziła ze swoim zaufanym pracownikiem. Wszystko wyglądało jak na przesłuchaniu SB. Ona była tym złym, a on dobry. Znajdowali np. u krawca brak faktury na szpulkę nici, a potem przedstawiali mu wizję, co go czeka za to przestępstwo. Doprowadzali go do takiego stanu, że płacił. Dziś są w więzieniu.

Żadne demokratyczne społeczeństwo nie może istnieć bez dziennikarstwa śledczego. Prasa stanowi wciąż najlepszą kontrolę zarówno wobec środowisk biznesu, jak i polityki. Media oskarża się o to, że nie są wolne, że tkwią w układach. Tymczasem dziennikarze są coraz skuteczniejsi: 1998 rok - Katarzyna Klukowska z "Gazety Wyborczej" pisze o przekrętach holdingu FRI. Rok 2000 - Włodzimierz Kalicki, Ireneusz Dańko i Dariusz Janowski tekstem "Polujemy na białe kruki" ratują skradzione z Jagiellonki starodruki z XV i XVII w. Rok 2002: Tomasz Patora i Marcin Stelmasiak piszą o łódzkim pogotowiu. 2004: Witold Gadowski i Przemysław Wojciechowski w "Superwizjerze" TVN-u pokazują zasady funkcjonowania "mafii paliwowej". Ciąg dalszy nastąpi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2006