Głośniej nad tym Śląskiem

Marek Szczepański, socjolog: Śmierć kopalni jest poruszająca. Górnicy zjeżdżają na dół, zabierają figurę św. Barbary, idą do fary w niemym kondukcie. Gdy idę z nimi, myślę, czy władze mają pomysł na inną wspólnotę gospodarowania.

19.01.2015

Czyta się kilka minut

ANNA GOC, MARCIN BUCZEK: Spotykamy się w miejscu dawnej kopalni „Katowice” – dziś jest tu nowy gmach Muzeum Śląskiego. Górniczy Śląsk to już przeszłość?

PROF. MAREK SZCZEPAŃSKI: Nie, ale region się zmienia. Kopalnie, które górnicy nazywają grubami dobrodziejkami, znikają. A oni są z nimi związani z pokolenia na pokolenie.

Wśród młodszych przywiązanie do kopalń nie maleje?

Przeciwnie, zaskakująco wzrasta. Zapytaliśmy niedawno ośmiuset młodych górników, dlaczego wybierają kopalnie. Byliśmy zaskoczeni, gdy ponad 90 proc. odpowiedziało, że ma ojca, brata lub kogoś w najbliższym otoczeniu, kto ten typ pracy zachwala. Zamiast rozluźniać tradycje górnicze i kopalniane, w większości rodzin górniczych te tradycje są wzmocnione.

Nie chcą wyłamywać się z zastanego porządku?

Więcej: kopalnia jest centrum ustalonych wartości. Przez wiele lat życie ich rodzin toczyło się przez kopalnię, wokół kopalni i w kopalni. To ona zapewniała im byt. Dlatego tak trudno się z nią rozstać. Kiedy pierwszy raz zjechałem pod ziemię w kopalni „Jankowice” i zobaczyłem szatnię górniczą, wiedziałem, że będę chciał prowadzić badania nad tym światem. To jest metafizyka, a nie tylko przestrzeń.

Dla ludzi spoza Śląska zrozumiała?

Niezupełnie. Dla mnie, mieszkańca Częstochowy, który mieszkał w cieniu Jasnej Góry, ten świat był zupełnie inny, nowy – poczynając od tego, jak ci ludzie mówią, jak się zachowują, jak wyglądają, jak w ogóle żyją, jaki mają model rodziny. Kiedy w Częstochowie mieliśmy początki emancypacji, tu natrafiałem na klasyczną rodzinę, matriarchalną. To mama zarządzała finansami, przestrzenią domu, opiekowała się dziećmi, dbała o duchowe i kulturalne życie rodziny. Ten świat powoli ginie. Choć wciąż są jeszcze takie miejsca, gdzie można zobaczyć grubę dobrodziejkę jako ważną instytucję.

Tak jak w Brzeszczach?

Tak. Protestujący tam byli zdeterminowani. Wiedzieli, że gruba to jedyne miejsce zatrudnienia w okolicy. Że jeśli ją stracą, stracą też podstawy funkcjonowania. Tam, gdzie zamknięto kopalnię, gdzie nie stworzono nowych miejsc pracy, gdzie nie powstały wspólnoty gospodarowania, zaczęła tworzyć się społeczna patologia – taka, która degraduje lokalną społeczność.

Kiedy w Grodźcu zlikwidowano kopalnię, ta dzielnica Będzina zaczęła stopniowo upadać. Na koniec przestały tam nawet jeździć tramwaje.

Śmierć kopalni jest za każdym razem poruszająca. Górnicy zjeżdżają na dół, zabierają ostatnie kęsy węgla, figurę św. Barbary, swojej patronki, i idą do fary w takim niemym kondukcie. Jeśli uda mi się iść z nimi, zastanawiam się, czy lokalne władze mają pomysł na inną wspólnotę gospodarowania. Jeśli takiego pomysłu nie ma, wiem, że to będzie casus Grodźca: degradacja społeczności lokalnej, która żyła w cieniu szybu.

Istotną rolę w protestach odgrywają żony górników.

One statystycznie są lepiej wykształcone i mają lepsze wyobrażenie o funkcjonowaniu rodziny i jej potrzebach. Nasze pierwsze badania pokazały, że żony wpływają także na klimat wewnątrz kopalni.

Kiedy rozmawia się z nimi, a także z protestującymi na powierzchni górnikami, mówią o swoich potrzebach, problemach, codzienności. Kiedy przyjeżdża telewizja, zaczynają krzyczeć i walczyć o swoje. Polacy ich rozumieją?

Wróciłem właśnie z tury uniwersyteckiej. Rozmawiałem z moimi przyjaciółmi profesorami. Ciągle pytali, dlaczego górnicy są tak uprzywilejowani. Przez wypowiedzi ludzi z różnych części Polski przebija poczucie niezawinionego upośledzenia: że włókniarki zostały bez odpraw, że pół miliona ludzi z byłych PGR-ów zostało bez odpraw. Piorunujące wrażenie w innych regionach robi 24-miesięczna odprawa: to przecież kwota ponad stu tysięcy złotych, dla wielu suma magiczna, wręcz niewyobrażalna. Ale z drugiej strony dwuznaczność sytuacji polega na tym, że Polacy spoza regionu wciąż w pierwszej piątce zawodów prestiżowych, ważnych i niebezpiecznych wymieniają górnika.

Jak ocenia Pan zaproponowany górnikom program naprawczy?

W ostatnich latach państwo nie dbało o swoją wielomiliardową własność. Co gorsza, w ubiegłym roku premier Tusk wypowiedział tu słowa, które były pielęgnacją ciszy: zapewnił, że nie będzie zamykania kopalń. Była to deklaracja o charakterze politycznym, która mogłaby kultywować księżycową ekonomię. A księżycowej ekonomii nie da się uprawiać, kiedy zobowiązania Kompanii Węglowej wynoszą ponad 4 mld zł.

Program, który teraz zaproponował rząd, może zmienić sytuację?

To tylko doraźny, dwuletni program naprawczy. Irytuje mnie, że nazywa się go programem restrukturyzacji. Czekam na program dla całego regionu, w tym także dla branży górniczej. Czym ten region ma być. Czy ma być symbolizowany wyłącznie przez strefę ekonomiczną i korporacje, czy wciąż jest miejsce dla górnictwa w fazie konkurencji, czy gasimy kopalnie. A jeśli tak, to kiedy i w jakich okolicznościach. Dla socjologa ważne jest to, co stanie się z ludźmi, którzy tu mieszkają.

Oni dziś mówią, że jeśli rząd zlikwiduje kopalnie, dla nich skończy się Polska.

Dla wielu z nich, zwłaszcza z najstarszego pokolenia, kopalnia to cały świat. Sprawdzaliśmy, którzy górnicy są bardziej elastyczni i zgodzą się na ważne zmiany. Najbardziej bojaźliwi są ci, którzy mają najniższe wykształcenie, mieszkają w małych miejscowościach i przepracowali najdłużej w państwowej firmie. Najbardziej elastyczne są z kolei najmłodsze pokolenia, lepiej wykształcone, o niskim stażu i mieszkające w dużych miastach.

Którzy przeważają?

Teraz górnicy statystycznie legitymują się wykształceniem średnim. Nie, jak było w pierwszych moich badaniach: niepełnym podstawowym, pełnym podstawowym i zasadniczym zawodowym. Doszło do rewolucji edukacyjnej w tej grupie. To spowodowało, że młodzi zatrudniający się w kopalniach mówią: „Dobrze, uczę się, ale chcę coś z tego mieć. Podnoszę kwalifikacje, ale trzeba mi jasno powiedzieć, czy to będzie dla mnie opłacalne”. Takim łatwiej przyjąć zmiany, także podjąć decyzję o wyjeździe z kraju.

O tym, że kończy się ich Polska, mówią protestujący w Brzeszczach absolwenci szkół górniczych, którzy jeszcze nie zaczęli pracować.

To poważny problem: nie tylko szkół górniczych, ale także klas o tym profilu. Oni wybierając szkołę, otrzymali gwarancje zatrudnienia. A jeśli coś obiecujemy jako instytucja, powinniśmy słowa dotrzymać. Ci ludzie mogą teraz przeżywać głębokie rozgoryczenie, zwłaszcza że w przypadku ich bliskich te gwarancje dotąd się sprawdzały.

Kłopoty Kompanii Węglowej są realne. Nie może zwiększać zatrudnienia.

Rozumiem podbramkową sytuację. Dlatego trzeba działać szybko, ale roztropnie. Zwłaszcza że chodzi o operację na chorym, ale żywym organizmie. Tymczasem ta operacja została przez rząd dokonana zaocznie, z Warszawy, bez wiwisekcji na miejscu. Ci młodzi ludzie zasługują na odważne i krytyczne wobec Kompanii słowa rządu. Wiadomo, że stanu posiadania nie da się utrzymać. Ale brak szacunku dla własnych towarów i miejsc pracy będzie oznaczać ubożenie i emigrację. Młodych stać będzie na to, by powiedzieć: koniec z Brzeszczami.

Od związkowców słyszą: Nic innego nie potraficie robić. Walczcie o kopalnie.

Związkowcy mają do spełnienia dwa kluczowe zadania. Zadbać o dobro załogi i zadbać o trwałość zakładu pracy. Ale dla nich liczą się także ich własne interesy. Wiadomo, że część z nich, oddelegowana do tej pracy, uczyniła z niej całkiem dobrze opłacany zawód. Nie mówię o wszystkich związkowcach, bo osobiście znam też ideowych. Ale dla wielu z nich groźba, że zmniejszy się liczba górników, oznacza przede wszystkim to, że zmniejszy się liczba oddelegowań. I co wtedy zrobi ktoś, kto od lat nie zjeżdżał na dół? Jak odnajdzie się w takiej sytuacji?

Przyglądałem się pracy związkowców niemieckich, którzy w sytuacji zagrożenia proponowali swoim górnikom skrócenie czasu pracy, by nikt jej nie stracił. Później zmniejszenie pensji, by gruba dalej funkcjonowała. Liczę, że ten solidaryzm, który widziałem u naszych zachodnich sąsiadów, znajdzie u nas naśladowców.

Kultura kopalniana przetrwa?

Tak, podobnie jak gruba dobrodziejka. Nie uda się uciec od rynku światowego, na którym cena węgla w ostatnich latach spadła o połowę. Nie da się pomnażać bezustannie deficytu czy zobowiązań. Kopalnie, które będziemy obserwować w kolejnych latach, będą raczej firmami kapitalistycznymi, rynkowymi. Coraz rzadziej takimi, w centrum których znajdują się ustalone wartości. ©℗


PROF. MAREK SZCZEPAŃSKI jest socjologiem, kierownikiem Zakładu Socjologii Rozwoju Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2015