Głos z rynsztoka

Od kilku lat próbuję pisać wiersze, urodziłem się w 1967 r., mam na półce kilka numerów bruLionu, które czasem przeglądam; poczułem się więc osobiście zainteresowany artykułami pp. Grzegorza Musiała (TP nr 1/95) i Juliana Kornhausera (TP nr 3/95), mówiącymi o literaturze pokolenia bruLionu. Po ich przeczytaniu odniosłem wrażenie, że obaj autorzy mają, delikatnie mówiąc, osobliwe pojęcie o temacie.

05.02.1995

Czyta się kilka minut

Miałem szczery zamiar podjąć dialog z ich tezami, jednak zanim doszedłem do połowy, ręce mi opadły. Stwierdzenia, z którymi usiłowałem polemizować, na zasadzie odbicia zwierciadlanego wymusiły na mnie ton agresywnego gówniarza, odpyskowującego starszym. Naprawdę nie potrafię swobodnie poruszać się w przestrzeni myślowej i językowej, wyznaczonej przez rewelacje o "sprowadzaniu twórczości do poziomu rynsztoka", czy "odnawianiu kultu prymitywu", oraz dramatyczne wizje młodych literatów w skórzanych kurtkach, z pejczami (???) i "kapką wiszącą u nosa". Chciałbym, żeby ktoś dosadnie i dobitnie odpowiedział obu panom, jednak sam jakoś... nie czuję chęci. Poniższy tekst nie będzie szczegółową polemiką, ale zbiorem kilku uwag luźno powiązanych tematyką "młodej literatury". Przepraszam, jeżeli komuś będzie przeszkadzać osobisty ton ("rozględzają swoje »ja«, »ja«"), jednak nikt nie dawał mi żadnych upoważnień i mogę się wypowiadać tylko za siebie.

"Pokolenie bruLionu"

Wartościowa literatura powstaje, kiedy autorowi uda się wniknąć w przestrzeń języka, wejść w kontakt z żywiołem językowym. Żywioł ten, jak sądzę, ma charakter między-ludzki, i n t e r s u b i e k t y w n y i zmienny w czasie. Z takich dwóch założeń można wyprowadzić oczywisty wniosek, że utwory powstałe w podobnym czasie będą mieć wspólne cechy. Powoływanie do istnienia jakichś "pokoleń literackich", których "przedstawiciele" mają jakoby wspólny program i cel w pisaniu, jest niepotrzebnym mnożeniem bytów, obudowywaniem tautologii mętnymi konstruktami myślowymi.

To, że domniemane "pokolenie" określa się tytułem czasopisma "bruLion" jest, według mnie, efektem zdolności Roberta Tekielego i pracy, jaką włożył on, wspólnie z całym szeregiem innych osób, w tworzenie kolejnych numerów - od 1986 r. Historia "bruLionu" przypomina opowieść o jajku Kolumba. Zasada jest podobno banalnie prosta: trzeba robić dużo zamieszania, pisać o narkotykach, perwersjach seksualnych, drukować Himmlera i Korwina-Mikke (podczas gdy Michnik uparcie odmawia wywiadu), obrażać wszystkich naokoło i pilnować terminów dotacji w Ministerstwie Kultury... tyle, że Tekieli był pierwszy i, jak na razie, nie ma porównywalnego czasopisma na rynku. Myślę też, że jeszcze przez jakiś czas nie będzie (choć nie jestem już tak pewien po przejrzeniu drugiego numeru "Frondy") - a dlaczego, to już słodka tajemnica redaktora "bruLionu" i jego współpracowników.

Nowość

Pozwolę sobie na chwilę oddać głos "barbarzyńcy i wypełniaczowi", dr. Krzysztofowi Koehlerowi. "Nie cierpię ludzi myślących kategoriami: nowe - stare, którzy uprą się i mówią: nowe, nowe (...) Obca jest mi wrażliwość, która woli nowe od bardziej prawdziwego" (wywiad w "Nowym Nurcie" nr 18/94). Myślę podobnie, chociaż muszę dopowiedzieć: w moim głębokim przekonaniu język, chociaż karmi się teraźniejszością i przeszłością, zamieszkuje w przyszłości; stale odrobinę wyprzedza w czasie swoich użytkowników. Dlatego wejście w kontakt z żywiołem języka niejako automatycznie łączy się z urzeczywistnieniem czegoś nowego - ponieważ jest doświadczeniem przyszłości zawartej w języku. Inaczej mówiąc, uważam, że należy poszukiwać j a k o ś c i (czy też: p r a w d y); jeżeli to się uda, nowość pojawi się sama, jako swoisty skutek uboczny. Tyle że nowość bardziej rzuca się w oczy niż jakość, co sprawia, że osoby bardziej ociężałe umysłowo wolą się skupiać właśnie na nowości.

Co nowego autorzy, urodzeni w latach 60., wnieśli do polskiej literatury? Moim zdaniem, to samo, co autorzy urodzeni w każdym innym dziesięcioleciu: sformułowanie kilku podstawowych pytań we współczesnym sobie języku. Jak się okazuje, to wystarczyło, żeby wywołać oskarżenia o "szarganie uświęconych wartości" itp. Odrobina perspektywy historycznej wystarczy, aby ocenić cały ten potępiający zgiełk jako nudziarstwo: najstarszy znany zapis mówiący o tym, że młodzież jest niemoralna i szarga świętości pochodzi bodajże z czasów środkowego królestwa w starożytnym Egipcie.

Z drugiej strony nie jest tak, że "młoda" literatura niczym się nie różni od "starej". W ostatnim dziesięcioleciu dokonała się pewna zmiana w sposobie używania języka, której skutkiem są różnice w sposobie myślenia. Zapewne w przyszłości pojawi się ktoś, kto te różnice precyzyjnie nazwie. Być może, istotna zmiana tonu polega na rezygnacji z pewnego skrzepu mentalnego, w którym ściśle splatają się kompleks wyższości i przekonanie o powołaniu do rządu dusz oraz mitologia pisarza-nieudacznika, cierpiącego za miliony wdzięcznych rodaków.

"Dokopać starym"?

Powojenni literaci polscy różnili się poglądami politycznymi i o te poglądy się spierali, różnili się również wiekiem i młodsi tradycyjnie lubili potarmosić starszych za nogawki. Po czym sami stawali się starsi i sytuacja się powtarzała w nowej konfiguracji. Powstaje pytanie, dlaczego tak wielkie znaczenie przykładano do drugorzędnych różnic, takich jak sympatie polityczne, czy zużycie biologiczne organizmu autora. Z mojej perspektywy odpowiedź brzmi: dlatego, że w zasadzie panowała zgodność co do kwestii zasadniczych. Powinnością pisarzy i intelektualistów było nauczać i ukazywać wzorce moralne. Przewidziany był jeden kierunek przepływu energii: od wybrańców pionowo w dół, do profanów, którym wolno było trwać w podziwie. Jedyną możliwą do pomyślenia formą aktywnego włączenia się w krwioobieg językowy było dostąpienie "pasowania na pisarza", a następnie celebrowanie literackiego posłannictwa w łonie macierzystego związku twórczego.

Na mój rozum, pisanie w celu "dania kopa wszystkim »starym«" oznaczałoby tkwienie wciąż w tym samym miejscu, w tej samej strukturze myślowej co owi "starzy". Zresztą, co to za jakiś podział na "starych" i "młodych", kiedy ci domniemani "młodzi" to trzydziestoletnie pryki niańczące własne dzieci... a osiemdziesięcioletni współpracownik "bruLionu", śp. Zbigniew Bieńkowski, musiałby dokopywać chyba najstarszym góralom kaukaskim. (Na szczęście już w tej chwili pojawiają się w szerszym obiegu nazwiska autorów urodzonych w okolicach 1975 r.; mam nadzieję, że odtąd oni będą obsadzani w roli "młodych", a nieszczęsnym trzydziestolatkom da się wreszcie spokój.) Nie widzę tu podziału według kryterium biologicznego, natomiast takim kryterium jest zapewne stosunek do monopolistycznego modelu przepływu informacji, który to model dobrze współbrzmiał zarówno z teorią i praktyką marksizmu ? la polonaise, jak i z etosem intelektualisty-wybrańca.

Impresariowie i sprzedajni artyści

Uważam (niezbyt oryginalnie), że celem literatury jest komunikacja, łączność między ludźmi. Niezbędnym składnikiem systemu komunikacyjnego jest odbiorca, komunikat bez odbiorcy traci sens. Odbiorca ma w dodatku możliwość wyboru - na szczęście. Tutaj właśnie jest miejsce na pracę impresaria: zaznajomić odbiorcę z możliwościami, spomiędzy których będzie mógł wybierać. Mam nadzieję, że kompetentni impresariowie wkrótce pojawią się na polskim rynku literackim. Dlaczego nie ma ich w tej chwili? Przez ostatnich kilkadziesiąt lat funkcjonował zamiast nich literacki Megaimpresario w postaci "polityki kulturalnej" PRL-u (od połowy lat 70. dołączyła do niej "kultura niezależna", która - ze smutkiem muszę stwierdzić - upodobniła się do przeciwnika) - jednak takie rozwiązanie ściśle łączy się z monopolistycznym modelem kultury, o którym sądzę, że jest szkodliwy dla użytkowników języka, a więc dla społeczeństwa.

Dopóki nie ma jeszcze kompetentnych impresariów, muszę sam dopilnować, żeby moje wytwory dotarły do odbiorców. Bez tego moja praca szłaby na marne. Oczywiście, nie chodzi tu o zbijanie fortuny - nikt poważny nie twierdzi, że na wierszach można zarobić pieniądze. Chodzi o sprawienie, żeby system komunikacyjny był kompletny. Jeżeli chodzi o pokazywanie się w mediach: nie żyjemy (na szczęście) w roku 1982. "Telewizja manipuluje... Telewizja jest publiczna... Użyj telewizji..." (hasło z programu "AlternaTV", współtworzonego przez Roberta Tekielego). Płacę paskarskie podatki i czuję się współwłaścicielem publicznych mediów.

Skoro mowa o płaceniu: trudno udawać, że literatura nie jest produktem. Książki nie spadają jak manna z nieba; odbiorca musi je zakupić za ciężko (albo lekko) zapracowane pieniądze. Idealistyczną pruderią wydaje mi się niedostrzeganie tego faktu i jego konsekwencji, np., takiej, że tak jak inne towary, literatura bywa reklamowana; a reklamy z kolei są podatne na przesadę. Prawie nikt nie sądzi, że powiązane w supły prześcieradła porządnie się dopiorą, mimo, że tak właśnie twierdzą w telewizji. Podobna rezerwa byłaby wskazana w przypadku gazetowych sugestii, jakoby któryś z utworów "pokolenia bruLionu" był arcydziełem. W ten sposób może uniknęłoby się rozczarowań i pretensji do autorów reklamowanych dzieł.

Dygresja - nihiliści

Dobrze, tylko - którzy to? Krzysztof Koehler, według którego najważniejsze w życiu jest to, że "...wychowujesz dzieci, czcisz Boga, szanujesz żonę..."? Robert Tekieli, który mówi, że "Chrystus był OK. i to jest dla mnie absolutny fundament"? Jacek Podsiadło, dostrzegający w codziennych przedmiotach, że "jest jeden Bóg w wielości"? Marcin Świetlicki, szorstkością pokrywający wzruszenie, kiedy pisze o swoim synu, "Zajączku, Zasrany Kaftaniku", i jego matce, swojej ukochanej? Rozumiem, że można mieć pretensje, czepiać się i przypinać łatki. Ale sięganie po tak księżycowe argumenty, jak domniemany nihilizm autorów urodzonych w latach 60. naraża was po prostu na śmieszność, Panowie.

Wypełnianie pustki

Zgadzam się jak najbardziej. To, co istnieje; przez sam fakt swojego istnienia wypełnia jakiś fragment pustki, który zajmowałby miejsce tego czegoś, gdyby nie istniało. W tym sensie zarówno wiersze prof. Kornhausera, jak i szesnaście tomików Jacka Podsiadły wypełniają swoje części pustki.

Natomiast nie bardzo rozumiem narzekania na "ogólną literacką posuchę", która ma mieć obecnie miejsce. Jest tak, że pisze się dużo (ponadprzeciętnie dużo, przynajmniej jeśli chodzi o wiersze!) i dokładnie nie wiadomo, co z tego zostanie w pamięci czytelników i co będzie uznawane za wartościowe. Ale tak chyba jest w każdym momencie rozwoju literatury (i języka), przynajmniej ja nie słyszałem o epoce literackiej, w której 100 proc. produkcji byłoby arcydziełami, czy chociaż rzeczami przyzwoitymi. (Co prawda jestem zaledwie inżynierem i może się nie znam.) Zastanawiam się, czy w okresie debiutów nowofalowców było mniej... sucho? I czy rok 1995 jest pod względem kulturalnym bardziej "czarną dziurą" niż 1985..., 75..., 65...? Z mojego punktu widzenia - na pewno nie. Być może odbywa się mniej centralnie rozliczanych "imprez literackich"; również, żeby wydać książkę, nie trzeba wysiadywać krzeseł w poczekalniach ciągle tych samych pięciu wydawnictw na krzyż. Ale to już nie moje zmartwienie. W zeszłym roku ukazały się książki, które mnie poruszają (wymienię pierwsze z brzegu: "Języki ognia" Jacka Podsiały, "Mrówka muzyczna" Kazimierza Biculewicza, "Planety" Grzegorza Wróblewskiego...), ukazują się czasopisma redagowane kompetentnie i z pasją (osobiście najbardziej lubię czytać "Nowy nurt" i "FA-Art"); naprawdę, zupełnie nie czuję się uwięziony w środku jakiejś czarnej dziury.

Rozumiem dyskomfort kogoś, kto w bogactwie możliwości do wyboru znajduje zbyt dużo tego, co uważa za bezwartościowe, a zbyt mało - tego, w czym gustuje. Jednak uważam, że stwierdzenie w takiej sytuacji: "mnie się to w ogóle nie podoba i dlatego będę czytał książki swoje i kolegów z lat 70./80." jest bardziej sensowne niż biadanie nad stanem polskiej kultury jako całości.

Przy okazji: teza o zapaści literatury po tym, jak partia komunistyczna częściowo zrezygnowała z władzy politycznej w Polsce, wydaje mi się naciągana. Nie wiem, dlaczego zmianom politycznym przypisuje się tak duży wpływ na stan języka. Więcej: ton, obecny w "literaturze trzydziestolatków" został wypracowany w drugiej połowie lat 80.: krytycy i literaci o ustalonej renomie, zaangażowani w siostrzany spór między "polityką kulturalną" i "kulturą niezależną", w większości nie raczyli wtedy tego zauważyć. Nowy sposób używania języka pojawił się nie dlatego, że odbyły się rozmowy Okrągłego Stołu, ale dlatego, że... był czas po temu. Oczywiście, wspaniale, że rozwiązano cenzurę - ale gdyby nadal funkcjonowała, to w moim przekonaniu "bruLion" ukazywałby się w formule niewiele odbiegającej od dzisiejszej (miałby pewnie gorszą oprawę graficzną, a jego redaktorzy wysłuchiwaliby połajanek za "drukowanie pornografii na papierze, który drukarze dźwigają narażając się na więzienie"); Jacek Podsiadło natomiast wydałby swój szesnasty tomik w dwudziestu egzemplarzach - ale wiersze byłyby zapewne podobne.

***

Chcę w gruncie rzeczy powiedzieć tyle: jako czytelnicy - i młodsi, i starsi - mamy nadzieję, że dane nam będzie oglądać powstawanie potężnej literatury. Takiej, która postawi nas twarzą w twarz z prawdą. Natomiast jako autorzy możemy robić to, co w naszej mocy; próbować - i mieć nadzieję na bycie dotkniętym przez s t r u n ę ś w i a t ł a. Robienie wielkiej afery z tego, że ktoś w tym wszystkim dorobił się już siwej brody, a ktoś jeszcze nie, wydaje mi się absurdalnym marnotrawstwem energii.

m. l. biedrzycki (ur. 1967 w Koprze w Słowenii) jest inżynierem geofizykiem, absolwentem AGH. Poeta, laureat konkursów "bruLionu" i "Czasu Kultury". Autor tomów "*" (1993) i "00" (1994). Mieszka w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]