Gang Wolf Mozart

Może to nawet jest piękne miasto. Na pewno wielkie miasto. Ale tu, gdzie jesteśmy, nie ma już śladu jego wspaniałości.

20.06.2004

Czyta się kilka minut

Jakiś obskurny pawilon handlowy, piętrowy barak zużyty i zdemolowany, handlowy squat z wielkim promiennym neonem taniego odzieżowego sklepu C&A.

To miejsce może być wszędzie. Na przedmieściach Paryża, Warszawy albo Kapsztadu. Zdegradowana przestrzeń ofiarowuje się łaskawie, cóż, może nawet z pewną wyższością, muzyce Mozarta. Tu rozegra się “Wolf" - spektakl teatru tańca Alaina Platela, twórcy grupy Les Ballets C. De la B., gdzie “C" oznacza Contemporains, a “B" - Belgique. Kilka lat temu Platel był gościem Krystyny Meissner na toruńskim Kontakcie, ze spektaklem “Bonjour Madame".

Przestrzeń lęku

Przestrzeń stworzona przez Berta Neumanna (scenografa Castorfa) jest przestrzenią lęku. To miejsce, które utraciło tożsamość. Stało się własnością wszystkich: czarnych, białych, żółtych, biednych i bogatych, starych i młodych. U Platela różnorodność przypadkowych lokatorów ulicy zostaje dopełniona przez sforę psów. Jest ich kilkanaście, także pomieszanych rasowo. I one czują się tu niepewnie, przemykają pod ścianami. Tylko kiedy zjawia się ich opiekun, kloszard w łachmanach, nabierają pewności siebie i oddają się wyrażaniu psiej miłości swojemu panu. Psioludzki pocałunek trwa kilka minut. Lęk na chwilę znika.

Zanim zabrzmi Mozart, którego imię dało spektaklowi tytuł, z głośników słychać piosenkę Celine Dion z finałowej sceny “Titanica". To jak monstrancja muzycznego kiczu. Na scenę wchodzi krzykliwie elegancka kobieta w różowej wieczorowej sukni w towarzystwie dwóch głuchych mężczyzn. Podczas gdy diva tanich wieczorów oddaje się imitowaniu piosenki Dion, mężczyźni zaczynają się kłócić. Ich niema sprzeczka wzbudza natychmiast zamieszanie w handlowym squacie, w którym na pierwszym piętrze siedzi orkiestra, a po galeryjce spacerują trzy sopranistki (jedna z nich - Elżbieta Zamojska - pochodzi z Kielc). Trzaskają kraty zamykające okna wystawowe, trwa szemrana demolka. Pojawiają się kolorowi mężczyźni.

Gwiazdeczka zaczyna uwodzić publiczność przemową po niemiecku. Tonie w bełkocie i pretensjach. A jednak mówi coś znaczącego, lekko, w potoku rozmiękczonych szampanem słów: “Jestem małą Żydóweczką". Już zaraz to się skończy. Zaraz zabrzmi Mozart, który nada scenie harmonijnym brzmieniem poetycką wzniosłość, a lokatorom przedmieścia zdolność lotu. Dosłownie.

Trudno opisać spektakl muzyczno-taneczny, w którym znaczenia pojawiają się w swobodnym przepływie skojarzeń. Pierwsza część przedstawienia skupia się wokół konieczności opowiedzenia się wobec muzyki Mozarta. W wyborze kompozycji jest tylko jeden fragment z muzyki religijnej, “Domine Deus" z Mszy c-moll. Mozart stoi w jaskrawym dysonansie wobec miejsca, w którym się go gra i śpiewa. Z tego zgrzytu wyłania się pierwszy znak spektaklu: jak dzisiaj w multikulturalnej Europie, zjedzonej przez kicz kultury masowej, mają funkcjonować europejskie arcydzieła?

Każdy z wykonawców musi opowiedzieć się wobec tej muzyki. Brazylijska akrobatka wyciąga z kraciastej plastikowej torby - znaku rozpoznawczego wszystkich nomadów współczesności - ogromną białą płachtę. Podwiesza ją gdzieś w górze sceny i zaczyna latać, rozpościerając zwiewne białe skrzydła. Jej lot zapiera dech, podobnie jak karkołomne spadanie w białych zawojach. Inaczej na Mozarta reagują czarni, wcielając jego muzykę w czarny taniec.

Jeszcze inaczej zachowują się głusi tancerze. Jeden z nich, potężnej budowy, około czterdziestoletni, z zarysowanym już brzuchem, przeszkadza w subtelnych ariach. Ciska się i marudzi, zakłóca. Inni, miast zareagować gniewem, uczą go słyszeć muzykę. To jedna z najbardziej przejmujących scen. Dwie śpiewaczki biorą głuchego za ręce i kładą sobie jego dłonie na krtaniach. Tancerka ponownie wzlatuje na swoim żaglu. Teraz muzyka dociera do głuchego poprzez wibracje i wywołany nią widzialny ruch.

Przekomarzania wielokulturowego i wielonarodowego zgromadzenia dopełnionego sforą psów, beztroskie zabawy, improwizacje i taneczne etiudy we wszystkich możliwych stylach i konwencjach, włącznie z pastiszem słynnych tancerek Piny Bausch ze “Święta wiosny", powodują oswojenie ponurego miejsca. Uświadamiają też potęgę muzyki Mozarta, która staje się, excusez le mot, platformą porozumienia. W końcu obcujemy już tylko z pięknem ludzkiej obecności, współistnienia i współdziałania.

Bezradność i gesty

Harmonia nie może jednak trwać długo. Jedność musi się rozpaść. Zaczyna się scena z hymnami narodowymi. Każdy z tancerzy wykonuje krótką etiudę na temat hymnu swego kraju. Polska śpiewaczka najpierw puszy się, a potem klęka i całuje ziemię. Wietnamski tancerz wspina się na dach pawilonu handlowego i ze znalezionego tam pudła wyrzuca flagi. Na chwilę zapanowuje atmosfera stadionu piłkarskiego. Wszyscy łapią swoje flagi i owijają się nimi. Jedynie gwiazda tego miejsca, Żydówka z Argentyny, nie chce przyjąć flagi izraelskiej. Próbuje podrzucić ją komuś innemu, ale flaga wraca do niej. W końcu godzi się przystroić w tę flagę. Nie na długo. Rozszalały Wietnamczyk inicjuje spalenie flag. Dwóch flag. Amerykańskiej i izraelskiej.

Ten obrazoburczy gest właściwie nie miał prawa się zdarzyć. Przez większość berlińskiej publiczności przyjęty entuzjastycznie (niechęć do Ameryki jest tam ogromna), przez pozostałych gniewnie, jako nieprzemyślana prowokacja. Czym w istocie jest ta scena? Protestem, oczywiście. Ale jakim? Wynikającym z bezradności. Bezradnej naiwności artystów, którzy nie potrafią lub nie chcą wyprowadzić swojej sztuki na ulicę, bo wtedy przestanie ona być tym, czym jest. Stanie się aktem politycznym, a nie dziełem sztuki nomadycznego baletu. Długo wypracowywane porozumienie, praca nad tolerancją i wzajemną akceptacją w tym mocno wymieszanym tyglu, zostają zniszczone przez znaki polityczne, narodowe, państwowe. To one rozbijają naturalne porozumienie ludzi, ukojenie osiągnięte w duchu muzyki Mozarta.

Czasy kontrkultury i kontestacji w teatrze minęły, zdaje się, bezpowrotnie. Pozostała bezradność i gesty. Te gesty zresztą sprowadzą na wszystkich aktorów straszne konsekwencje. Tancerze zostaną rozstrzelani przez niewiadome siły. Słychać tylko salwę. Kule dosięgają wszystkich. Patetyczna i bardzo długa scena upadania i umierania zamienia się w wyjście ze sceny. Wyjście w śmierć. Tancerze znikają w czeluści pod neonem C&A jak kamienni zmarli wyrzeźbieni na epitafijnym monumencie cmentarza Pere Lachaise. Rozbrzmiewa cichy lament, zaśpiewane rzewnie pożegnalne “Adio" z “Di scrivermi" z “Cosi fan tutte".

***

Co to było? Coś, co przeszło przed naszymi oczami jak sen o szczęściu. Wzruszający, zbudowany z emocji, nieomal fizyczny. Na scenie pozostały odrapane budy i świecący neon. Jesteśmy u siebie. Gang tancerzy zapadł się w niebyt, jak coś, co nie ma prawa istnieć.

“Wolf" do muzyki Wolfganga Amadeusza Mozarta, pomysł i reżyseria: Alain Platel, produkcja: RuhrTriennale, Les Ballets C. De la B. i L’Opera National de Paris, występy na 44. Berlińskich Spotkaniach Teatralnych w maju 2004.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2004