Forma zamknięta

Bezpośrednim impulsem dla jej napisania stało się spotkanie z mieszkającym w Niemczech rzeźbiarzem Woytkiem, który zapalił mnie do pomysłu niecodziennego dialogu: monumentalnych rzeźb i przemijających w czasie form dźwiękowych.

---ramka 342027|prawo|1---TOMASZ CYZ: - Co to jest symfonia?

KRZYSZTOF MEYER: - Myślę, że nie oczekuje Pan ode mnie “muzykologicznej" definicji. Czym jest symfonia? Każdy z kompozytorów rozumiał to inaczej. Mahler powiedział pięknie: “Symfonia znaczy dla mnie: budowanie świata wszelkimi środkami dostępnych technik". Szostakowicz mówił: “Symfonia jest [muzyczną] powieścią lub dramatem Szekspira". Racjonalny Strawiński podkreślał jedynie konieczność istnienia w takim utworze “organicznej całości" zachowującej “porządek periodyczny, który różni »symfonię« od »suity«, będącej jedynie następstwem utworów o różnym charakterze". Lutosławski rozumiał to pojęcie jeszcze ogólniej: dla niego symfonią był utwór “na orkiestrę symfoniczną skomponowany w wielkiej formie zamkniętej".

Każde z tych sformułowań zawiera sporą dozę prawdy, nawet jeśli trudno byłoby mi przyjąć za własną emfatyczno-poetycką metaforę Mahlera. Dla mnie symfonia jest wielką formą zamkniętą, w której ogólnie pojęta dramaturgia rozwija się długooddechowo, a pomiędzy kolejnymi jej etapami istnieje czytelny związek. Silny ładunek ekspresji (a właściwie dramatyzm) stanowi o wyrazowej specyfice symfonii. Można by rzec: połączenie dramatu z eposem.

- Co znaczy dziś pisać symfonię?

- To znaczy nawiązać do wielkiej tradycji europejskiego symfonizmu językiem współczesnym (i indywidualnym), stosując dzisiejsze techniki kompozytorskie i respektując obecny sposób odczuwania dramaturgii.

- To Pańska siódma symfonia. "Drugą" i "Trzecią" dopełniało słowo, "Szósta" nosiła podtytuł "polska". "Siódma" także nie jest pozbawiona dookreśleń. Czy to muzyka programowa?

- Myślę, że określenie “muzyka programowa" idzie nieco za daleko. Każda z moich symfonii była muzyką bardzo subiektywną, bardziej niż inne moje utwory. I zauważyłem, że słuchacze niejednokrotnie sami dorabiali sobie do tych utworów jakiś program. Tak właśnie reagowano po wykonaniach “Symfonii polskiej", zresztą nie tylko w Polsce. Jeżeli pomaga to słuchaczom w przyswojeniu mojej muzyki, nie widzę w tym nic niewłaściwego. Ale niechętnie mówię o ewentualnych związkach swoich utworów z sytuacjami bądź przeżyciami spoza muzyki, choć ich istnienia nie neguję. To są jednak sprawy bardzo osobiste, wręcz intymne...

- Wspomina Pan o dramatyzmie. Czy coś się zmieniło w Pańskim sposobie odczuwania dramaturgii?

- Na pewno tak. Ale żadne zmiany nie robią się “same". Przychodzą kolejne pokolenia, które inaczej odczuwają muzykę, czegoś innego od niej oczekują i inaczej ją tworzą. Zmiany zachodzące w psychice i wrażliwości poszczególnych twórców są na ogół mniejsze niż różnice międzypokoleniowe. Dla przykładu: różnica pomiędzy I a IV Symfonią Brahmsa jest stosunkowo niewielka, natomiast pomiędzy IV Brahmsa a powstałą w tym samym czasie I Mahlera jest przepaść pokoleniowa.

- "VII Symfonia" nosi podtytuł "Sinfonia del tempo che passa" (Symfonia przemijającego czasu). Dlaczego czas?

- Bezpośrednim impulsem dla jej napisania stało się spotkanie z mieszkającym w Niemczech rzeźbiarzem Woytkiem (jest to imię i nazwisko zarazem), który zapalił mnie do pomysłu niecodziennego dialogu: monumentalnych rzeźb i przemijających w czasie form dźwiękowych. Dla nowozelandzkiej wyspy Pitt - to miejsce, w którym zgodnie z ustaleniami geografów rozpoczyna się nowy dzień - Woytek tworzy pięć dzieł: Tourbillon, będący metaforą upływającego czasu, oraz cztery pory roku - symbole przemian, jakim podlega ów upływający czas.

Skomponowanie kolejnych muzycznych “pór roku" nie wydało mi się atrakcyjne. Fascynującym zadaniem dla kompozytora może być natomiast “umuzycznienie" nadrzędnej wobec nich metafory przemian i przemijania, bo przecież żadna sztuka nie nadaje się do wyobrażenia upływu czasu lepiej od muzyki. Dźwięki ustawicznie zmieniają się, forma podlega rozwojowi, a zarazem przemija w czasie. Ale można spojrzeć na tę kwestię inaczej i nadać przemijającemu czasowi muzyczną postać, odwołując się do reakcji słuchacza rozpoznającego motywy i frazy powracające wciąż w nowych kontekstach. Doznanie upływu czasu jest nie tylko linearne, skierowane ku przyszłości. Zazwyczaj przeżywamy go jako wypadkową między tym, co nowe, a tym, co już było - sytuacja idealnie nadająca się do wyobrażenia muzyką.

- Claude Lévi-Strauss pisał, że muzyka (podobnie jak mit) jest narzędziem niszczenia czasu, czego dokonuje przez przezwyciężenie jego nieodwracalnej natury. Czy muzyka jest w stanie unieruchomić czas?

- W trakcie słuchania czas “upływa" nierównomiernie. Z jednej strony wynika to z faktu, że każdy słucha nieco inaczej. Z drugiej - jest to konsekwencją działania właśnie kompozytora. W muzyce można “przyspieszać" i “zwalniać" upływ czasu (minimaliści w ogóle go “zatrzymali"). Kiedy komponuję, myślę o tym nieustannie. Zależy mi na tym, by słuchacz śledził dramaturgię moich utworów, poddając się ciągłym zmianom tempa przemijania czasu.

- "Szósta Symfonia" powstała w 1982 roku, prawykonanie "Siódmej" odbyło się w październiku ubiegłego roku w Poznaniu. Na dwadzieścia lat odłożył Pan formę symfonii. Dlaczego?

- Z kilku powodów. Pierwszy jest może najbardziej banalny: miałem inne zamówienia, a poza tym przez wiele lat pasjonował mnie gatunek koncertu instrumentalnego. Po drugie, w muzyce w latach 80. doszło do przewartościowania wielu elementów. Środki, które zafascynowały większość kompozytorów mego pokolenia (a także nieco starszych), nie tak dawno temu zwane jeszcze awangardowymi, utraciły atrakcyjność. Zużyły się szybciej niż podejrzewaliśmy.

Nagle wszystko stało się dozwolone. Wielu zareagowało powrotem do tonalności, do estetyki XIX-wiecznej, do ostentacyjnego eklektyzmu. Dla mnie powrót do przeszłości nie wchodził w rachubę. Zacząłem więc formułować własny język i porządki dźwiękowe, system harmoniczny, bo ciągle uważam, że sztuka jest domeną porządku, a nie chaosu i przypadku. Napisanie nowej symfonii na etapie “układania" i “uczenia" się własnego języka było absolutnie niemożliwe.

Po trzecie, w tamtych latach powstały dwie symfonie, które niebywale podniosły poprzeczkę: myślę o “Trzeciej" i “Czwartej" Witolda Lutosławskiego. Porywanie się na symfonię, kiedy pojawiły się te dwa arcydzieła, wydawało mi się bezcelowe.

- Ukazał się niedawno drugi tom monografii o Witoldzie Lutosławskim Pańskiego autorstwa (współautorką jest Pańska żona Danuta Gwizdalanka). Czy pisanie o innym kompozytorze ma wpływ na Pana twórczość? Trudno przecież nie zauważyć pewnych pokrewieństw "VII Symfonii" (adagio!) z ostatnimi symfoniami Lutosławskiego?

- Skojarzenia słuchaczy często zaskakują kompozytora. Bardzo mnie dziwi, że “Adagio" z mojej Symfonii wywołało w Panu skojarzenia z symfoniami Lutosławskiego. Oczywiście, mogę zapewniać, że źródło i tradycja, do których nawiązałem w “Adagiu", są zupełnie inne, w dodatku odległe od estetyki twórcy “Muzyki żałobnej", ale skoro Pan tak słyszy...

W muzyce Lutosławskiego najbliższa jest mi przede wszystkim jego kolorystyka dźwiękowa. Ogromnie lubię jego mieniące się, szybkie przebiegi muzyki bardziej wirtuozowskiej niż kontemplacyjnej. Ale to tylko uwaga na marginesie...

***

- Symfonia jest formą klasyczną. Jej źródła tkwią w muzyce baroku, model wykształcił się w czasach Haydna, Mozarta i Beethovena. Podobnie z koncertem, kwartetem, sonatą... Czy pisana teraz muzyka wykształci nową formę? Czy muzyce jest to w ogóle potrzebne?

- Mam wrażenie, że utożsamił Pan tytuł z gatunkiem lub formą. Symfonie Haydna i, powiedzmy Mahlera, to przecież dwa odmienne światy, a proszę do tego dodać jeszcze “Symfonie instrumentów dętych" i “Symfonię psalmów" Strawińskiego, “Symfonie kameralne" Schönberga, symfonie Weberna, Szostakowicza, Hartmanna, Lutosławskiego, Henzego, Pendereckiego. Pytanie: czy to jest muzyce w ogóle potrzebne, jest pytaniem postawionym z punktu widzenia muzykologa. Nowa forma nie powstaje “sama z siebie", stanowi wypadkową czy skutek wielu działań kompozytorskich. Nie wymyśla się jej a priori, zależy od wielu elementów, a przede wszystkim od rodzaju materiału. Muzykologiczne spojrzenie na muzykę bazujące na analizach partytur i tekstów o muzyce tak bardzo oddaliło się od tego, co naprawdę roi się w głowach kompozytorów, że trzeba by pomyśleć o znalezieniu tłumaczy...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2004